Obama z bliska

Obama z bliska

Richard Wolffe szukał odpowiedzi na pytanie, kim jest prezydent USA

W Stanach Zjednoczonych ukazała się niezwykła książka o Baracku Obamie. Już sam jej tytuł jest intrygujący – „Renegade”, co według słownika może oznaczać buntownik, zbuntowany, odszczepieniec lub zdrajca. Sądzę, że autor tej książki, publicysta i analityk polityki Richard Wolffe, oddał w tytule wszystkie określenia Obamy zawarte w przytoczonych wyżej polskich odpowiednikach. Taki kryptonim, „Renegade”, nadali Obamie agenci Secret Service. Jest to książka o człowieku, który był nowym przybyszem w polityce, bez pieniędzy, z dziwnym nazwiskiem, a jednak wspiął się na szczyty władzy politycznej w Stanach Zjednoczonych.
Książka Richarda Wolffe’a jest unikalna, ponieważ powstała w wyniku nie tylko bliskiej obserwacji Obamy przez autora, który towarzyszył mu przez całą kampanię wyborczą, ale przeprowadził z nim ponad 20 wywiadów w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: „Barack Obama – kim on jest?”. Kiedy Wolffe zaproponował, że napisze o nim książkę, Obama odrzekł: „Ułatwię panu dostęp do mnie. Będzie pan miał więcej dostępu do mnie niż ktokolwiek inny. Jedyny problem polega na tym, że zamierzam wygrać wybory i dlatego

muszę zachować ostrożność.

Nie mogę panu powiedzieć, co naprawdę sądzę o niektórych ludziach”.
Droga Obamy do prezydentury była wyjątkowo krótka. Przez kilka lat był senatorem stanowym w Illinois.
W 2006 r. zaczął myśleć o prezydenturze i sondował opinię przyjaciół. Rozważał argumenty za i przeciw. Brał m.in. pod uwagę skutki swojej kandydatury dla życia rodzinnego. Liczył się z koniecznością porzucenia wygodnego życia, ukochanej koszykówki. „Barack – pisze Wolffe – był rozdarty między życiem, które kochał, i życiem, którego pragnął”. Zarówno on, jak i jego zaufani przyjaciele doszli jednak do wniosku, że taka chwila, że taka szansa może się już nigdy nie pojawić. Po intensywnych konsultacjach z politykami Partii Demokratycznej doszedł do wniosku, że społeczeństwo amerykańskie oczekuje zmian po katastrofalnej prezydenturze George’a Busha. Decyzję o ubieganiu się o prezydenturę Obama podjął w końcu 2006 r. w czasie pobytu na rodzinnych Hawajach. Podjął ją po rozmowach w gronie rodziny i przyjaciół.
W lutym 2007 r. w stolicy stanu Illinois, Springfield, w mieście, w którym mieszkał i pracował Abraham Lincoln, Obama publicznie zadeklarował, że będzie się ubiegał o prezydenturę. 15 tys. swoich zwolenników zgromadzonym w mroźnym dniu na placu powiedział: „W głębi serca wiem, że przyszliście tu nie tylko dla mnie. Przyszliście tu, ponieważ wierzycie, czym może być ten kraj. Mimo wojny wierzycie, że może być pokój. Mimo trudnej sytuacji wierzycie, że można przywrócić nadzieję. Możemy zbudować doskonalsze państwo. Dziś rozpoczynamy podróż w tym kierunku”. W tym przemówieniu zarysował Obama program, który powtarzał i konkretyzował w czasie kampanii wyborczej:

zakończenie wojny w Iraku,

zwiększenie dostępu do służby zdrowia, zbudowanie alternatywnych źródeł energii, poprawę szkolnictwa i zwiększenie dostępu do studiów, przywrócenie prestiżu Stanów Zjednoczonych na świecie.
Czołowym hasłem wyborczym Obamy była „zmiana”: poprawa skuteczności działania rządu, zmniejszenie wpływów grup specjalnych interesów w Waszyngtonie, zwiększenie udziału Amerykanów w wyborach, przeciwdziałanie zmianom klimatycznym.
W marcu 2008 r., kiedy Obama już zdobył przewagę nad Hillary Clinton pod względem liczby delegatów na konwencję nominacyjną, znalazł się w obliczu barażowych ataków z powodu swych związków z kontrowersyjnym pastorem Jeremiahem Wrightem. Obama należał do kościoła Trinity United Church of Christ w Chicago, w którym kaznodzieją był Wright. W kazaniach pastor ten atakował Stany Zjednoczone za dyskryminację Afroamerykanów i kończył kazanie nie tradycyjnym wezwaniem: „Boże, błogosław Amerykę”, lecz słowami: „Boże, potęp Amerykę”. Kiedy ujawniono, że pastor Wright udzielił także ślubu Obamie i ochrzcił jego dzieci, prawica wystąpiła ze zmasowanym atakiem na Obamę, oskarżając go o rasistowski radykalizm. Jak pisze autor wspomnianej książki, Obama „był tak związany z Wrightem, że wydawało się, iż nie będzie w stanie w pełni uwolnić się od niego”. Zarzucono mu brak patriotyzmu i jako dowód przytaczano fakt, że w odróżnieniu od innych polityków nie nosił w klapie marynarki znaczka z flagą amerykańską.
Obama odciął się jednak od prowokacyjnego pastora, mówiąc: „On nie mówi w moim imieniu”. Zaczął też nosić znaczek z flagą amerykańską.
Obama z dużą ostrożnością kompletował swoją ekipę w rządzie i w Białym Domu. Powołał specjalną komisję na czele z Caroline Kennedy, córką byłego prezydenta, która przedstawiła mu kandydatów na różne stanowiska.
Jeżeli chodzi o kandydata na wiceprezydenta, Obama powiedział komisji, że musi to być polityk, który pomoże mu wygrać wybory. Powinien to być polityk, który nie ma tych słabych cech, jakie posiada Obama. A więc powinien być kimś z doświadczeniem międzynarodowym, z dobrą znajomością kuchni politycznej w Waszyngtonie, politykiem białej rasy, z dobrymi związkami ze środowiskiem robotniczym i potrafiący dobrze polemizować z Johnem McCainem. Po analizie różnych kandydatów wybór padł na senatora Johna Bidena, rywala Obamy w walce o nominację.
Po zwycięskich wyborach doradcy Obamy byli przeciwni włączeniu Hillary Clinton do jego ekipy. Ostrzegali, że

będzie nielojalna,

że jej mąż Bill Clinton krytykował Obamę w czasie kampanii wyborczej i może sprawić mu wiele kłopotów. On jednak zaproponował jej stanowisko sekretarza stanu. „Jest inteligentna – mówił doradcom – bardzo zdolna i jest kobietą, która ma ogromną liczbę zwolenników”.
Hillary Clinton miała ambicję zostać przywódcą większości demokratycznej w Senacie. Kiedy jednak okazało się, że koledzy w Senacie nie są skłonni powierzyć jej tej funkcji, przyjęła ofertę Obamy. Postawiła jednak warunki: to ona obsadzi kluczowe stanowiska w Departamencie Stanu i będzie miała bezpośredni dostęp do prezydenta z pominięciem doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego. Obama liczył, że włączając Clinton do swej administracji, doprowadzi do jedności Partii Demokratycznej oraz wyeliminuje żonę byłego prezydenta jako ewentualną rywalkę do ubiegania się o prezydenturę w następnych wyborach. O wiele łatwiej bowiem byłoby jej ubiegać się o prezydenturę w 2012 r. jako senatorowi aniżeli członkowi ekipy Obamy.
Dziś, po ponad pół roku pełnienia przez Obamę funkcji prezydenta, można powiedzieć, że w przeciwieństwie do poprzedników realizuje on wiele zamierzeń programowych, z którymi zaczął ubiegać się o prezydenturę. Dlatego mimo trudnej sytuacji gospodarczej w USA aż 56% Amerykanów aprobuje sposób sprawowania przez Obamę prezydentury.

Autor jest profesorem doktorem habilitowanym, kierownikiem Zakładu Historii Stosunków Międzynarodowych i Badań Amerykanistycznych Instytutu Spraw Społecznych i Stosunków Międzynarodowych Akademii Finansów w Warszawie

Wydanie: 2009, 40/2009

Kategorie: Książki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy