Obrona przez atak

Obrona przez atak

Dziurowicz junior wielokrotnie przekupywał sędziów, teraz obwinia Listkiewicza i PZPN

Od kilku miesięcy wiele osób z futbolowego światka czuje się, jakby siedziało na rozżarzonych węglach. Nie ma co ukrywać, po aresztowaniach kilku znanych arbitrów i działaczy panuje raczej podła atmosfera – pełna pomówień, wzajemnych oskarżeń i skrajnej podejrzliwości. Kiedy niektórym zaczęło się wydawać, że w futbolowym kotle pożar zaczyna przygasać, oliwy do ognia dolał w pierwszych dniach sierpnia prezes GKS Katowice, Piotr Dziurowicz, udzielając wywiadu dziennikarzom „Gazety Wyborczej”. Wywiad to tak na dobrą sprawę mało powiedziane – to raczej oskarżycielska spowiedź zatwardziałego (do niedawna) grzesznika.

Spowiedź katowickiego grzesznika

Piotr jest jeszcze młodym działaczem, którego nazwisko dzięki świętej pamięci ojcu, Marianowi, zostało na zawsze związane nie tylko z katowickim klubem, ale oczywiście z całym polskim futbolem. Czy byłby zadowolony ze „spowiedzi” syna, niesłychanie trudno rozsądzić, chociaż Piotr D. stawia o tyle uczciwie sprawę, że wyznaje, iż sam nie jest bez winy. Liczy, że swoje odkupi, współpracując z organami sprawiedliwości ludowej. Problem w tym, czy futbolowy lud uwierzył w szczerość intencji „katowickiego grzesznika”. W tej materii zdania są podzielone. Przeważa jednak opinia, że swoimi zwierzeniami postanowił popełnić towarzyskie i środowiskowe harakiri. Ponadto – nie negując objawów choroby trawiącej piłkę – niesłychanie trudno oddzielić, co jest najprawdziwszą prawdą, a co efektem konfabulacji w najczystszej postaci.
Prezes Piotr Dziurowicz publicznie wyznaje, że kupił awans do ekstraklasy, a ponadto wielokrotnie przekupywał sędziów i rywali, jednak teraz postanowił odkupić wszelkie swoje winy i zdecydował się, zamiast raczej pewnej jak amen w pacierzu odsiadki, na współpracę z policją. To dzięki niemu właśnie w maju tego roku doszło do udanej policyjnej prowokacji, po której do aresztu trafili sędzia Antoni F. i obserwator Marian D. Przypomnijmy, że arbiter wziął 100 tys. zł za ustawienie meczu. Niedługo potem zatrzymano kolejnego arbitra Krzysztofa Z. A na krótko także Marcina Ż. i Aleksandra S.
Dziurowicz wyjaśniał w „GW”: – W Łęcznej z Górnikiem graliśmy naprawdę dobrze, ale przegraliśmy z sędzią Cwaliną, który wyrzucił nam z boiska dwóch graczy. Ulegliśmy 2:4 i coś we mnie pękło. Zgłosiłem się na policję i opowiedziałem, co wiem. Ustaliliśmy, że najlepszym kandydatem do przeprowadzenia prowokacji będzie Antoni F. Zaproponowałem mu, by pomógł mojemu klubowi pokonać Cracovię. W lesie w pobliżu Kielc dałem mu 100 tys. policyjnych pieniędzy, schował je w zapasowym kole w bagażniku i wtedy nas zatrzymano. W kajdankach trafiliśmy do aresztu. On siedzi do dzisiaj i chyba nawet się nie domyśla, że ja współpracuję z policją. Dlaczego F.? Bo załatwił mi kiedyś utrzymanie w ekstraklasie… I tak dalej, i tak dalej…

Takie futbolowe Klewki?

Nasz były reprezentacyjny rekordzista, a obecnie senator RP i członek zarządu PZPN, Grzegorz Lato, radzi podchodzić do rzekomych rewelacji Dziurowicza z należytym dystansem i dużą dozą ostrożności: – Kolejny wywiad „najlepiej zorientowanego i poinformowanego” – tym razem okazał się nim Piotr Dziurowicz z GKS Katowice – wywołał burzę oraz lawinę komentarzy, wypowiedzi oraz dementi. Moim zdaniem, należy, mimo wszystko, zadać podstawowe pytanie – dlaczego tak długo zwlekał, skoro tak dużo i od dawna wiedział? Sprawa nie jest tak jednoznaczna, jak się niektórym wydaje. Jak wieś gminna niesie, młody Dziurowicz trzymał z grupą futbolową władzę, obraził się dopiero teraz, kiedy ta spuściła jego klub z pierwszej ligi. No, a potem już się potoczyło na zasadzie śnieżnej kuli…
Nikt nie jest bezbłędny, nikt z pewnością nie jest bez winy, ale denerwują mnie kategoryczne opinie, że władze PZPN od lat nie reagują i nie działają. To najzwyczajniejsza w świecie nieprawda. Dość przypomnieć, iż wiosną 1993 r. jednemu z najpotężniejszych klubów, jakim jest warszawska Legia, zabrano tytuł mistrza Polski, istniały bowiem podejrzenia co do czystości rozegrania kilku spotkań w ostatniej kolejce ekstraklasy. PZPN się nie ugiął mimo olbrzymiej wrzawy, podsycanej po części przez tych samych ludzi, którzy obecnie zarzucają piłkarskim władzom bezczynność i bezradność. A warto dodać, że w tamtej sprawie prokuratura umorzyła postępowanie. Podobnie było z aferą Szczakowianki i Świtu.
Jakże łatwo kogoś obrzucić błotem, pomówić i tym samym wyrządzić, niekiedy nieodwracalną, krzywdę. Znacznie trudniej cokolwiek udowodnić i dlatego nie należy się spieszyć z ferowaniem wyroków. Niedawna zastanawiająco obszerna i obfitująca w pikantne szczegóły opowieść Piotra Dziurowicza jako żywo przypomina mi – w wielu fragmentach – sejmowe wystąpienie chociażby Andrzeja Leppera, któremu znacznie bliżej było do jakiegoś bajkopisarza niż budzącego zaufanie człowieka, przedstawiającego udokumentowane fakty.
Coś mi się wydaje, że tym razem mamy do czynienia z takimi futbolowymi Klewkami. Poseł Lepper za swoje pomówienia otrzymał bardzo surowy wyrok – rok i trzy miesiące więzienia z zawieszeniem na pięć lat oraz 20 tys. zł grzywny. Przypuszczam, że także wywiad Dziurowicza znajdzie swój epilog w co najmniej kilku procesach sądowych.
A tak w ogóle problemy naszej piłki stały się teraz łakomym kąskiem dla szukających wyborczych punktów polityków różnej maści. Nagle wielu z taką zadziwiającą gorliwością i rzekomą troską pochyla się nad działalnością futbolowej centrali i tym podobne. A gdzie ci wszyscy panowie byli wcześniej? Najdalej idące koncepcje zakładają rozwiązanie dotychczasowych władz i wprowadzenie „swojego człowieka”. Panowie – rzecz jasna, jest wiele do poprawienia, ale nie tymi metodami. Powiem wprost – nie róbmy Białorusi! Minęły bezpowrotnie czasy, by można było rozwiązać – nawet najtrudniejszy problem – dekretami. Zawirowania piłki powinni i muszą rozwikłać ludzie piłki – a mieszanie się w to wszystko przedstawicieli polityki może jedynie pogorszyć sytuację. Trzeba pamiętać, że międzynarodowe władze piłkarskie nie tolerują żadnych, ale to żadnych interwencji politycznych! A politycy, jeżeli już tak bardzo zależy im na uzdrawianiu czegokolwiek, najpierw niech uzdrowią sami siebie…

Tylko w chorej wyobraźni…

Podczas majowej prowokacji podział łupów – wedle Dziurowicza – miał być następujący: – Ze 100 tys. zł 40 miał otrzymać Zbigniew Marczyk za naszą wygraną z Cracovią, kolejne 40 Tomasz Mikulski, żeby Polonia pokonała Odrę, z którą GKS walczył o utrzymanie, wreszcie 20 miał otrzymać Antoni F. za pośrednictwo.
Zarówno Mikulski, jak i Marczyk kategorycznie odpierają jakiekolwiek zarzuty.
Lekarz z Lublina podkreśla, iż Antoniego F. zna wyłącznie z sędziowskich zgrupowań. Co więcej, nigdy nie darzyli się sympatią. Opowieści dotyczące jego osoby oraz spotkania Odry z Polonią w Wodzisławiu uważa za czystą fantazję. Wreszcie kategorycznie stwierdza: – Mnie nikt nie jest w stanie do niczego nakłonić lub zmusić. Głęboko zastanawiam się nad podjęciem kroków prawnych. Podobnie powinni postąpić pozostali arbitrzy. Musimy zareagować, bo naprawdę nie jesteśmy złodziejami. Jestem lekarzem, moi pacjenci muszą mieć do mnie pełne zaufanie, a moje dobre imię zostało poważnie naruszone. Nie byłem wzywany do prokuratury nawet jako świadek. Być może, mam wielu oponentów, może wiele osób uważa mnie za słabego sędziego, ale jestem uczciwym człowiekiem. Nie byłem, nie jestem i nie mam najmniejszego zamiaru być zamieszany w jakąkolwiek aferę. Nie mam nic na sumieniu.
Pikanterii rzekomej sprawie Marczyka dodaje fakt, iż był to jego ostatni ligowy występ. On także już dzisiaj zapowiada podjęcie stosownych kroków prawnych. Przedstawia prosty argument, że gdyby rzeczywiście dysponowano przeciwko niemu dowodami, z pewnością nie tylko nie chodziłby po ulicach, nie sypiałby bez problemów, ale siedział – jak kilku innych – w areszcie.
Piotr Dziurowicz nie omija także kilku trenerów. Mieczysław Broniszewski nie widzi powodu, by ze śląskim prezesem wchodzić w jakikolwiek spór prawny. Nie widzi niczego złego w sformułowaniach, że wycofał się z trenowania Katowic, bo nie było pieniędzy na wzmocnienie zespołu. A to właśnie było warunkiem skutecznej rywalizacji o utrzymanie się w pierwszej lidze. Sugestie sugestiami, cienkie aluzje aluzjami, ale generalnie Broniszewski nie uważa, by młody „Dziura” go oczernił. Tak więc nie ma sprawy.
Odmiennego zdania jest inny szkoleniowiec, stawiany w negatywnym świetle, Bogusław Baniak: nie zna osobiście pana Dziurowicza, nigdy nie pracował w Katowicach, więc nie rozumie, z jakiego powodu Piotr D. go zaczepia i stara się skompromitować. Baniak stwierdził, iż nie da się utopić w bagnie i już rozmawia z prawnikami na temat wytoczenia procesu.
Dziurowicz nie oszczędza klubów. Dostaje się m.in. Zagłębiu Lubin, Pogoni Szczecin, GKS Bełchatów, Śląskowi Wrocław i Górnikowi Łęczna. Rzecznik tego ostatniego klubu, Andrzej Szwabe, nie ukrywa irytacji: – Tylko w chorej wyobraźni mogło się zrodzić przekonanie, że Górnik musiał ustawiać sędziego podczas tegorocznego wiosennego spotkania z katowiczanami. Poziom sportowy zespołu Łęcznej i rywali był nieporównywalny na naszą korzyść. Przecież tydzień wcześniej pokonaliśmy Odrę w Wodzisławiu aż 5:0! W tej fazie rozgrywek mieliśmy przewagę już dziewięciu punktów nad GKS. Po prostu byliśmy zdecydowanie lepsi, a wygrana 4:2 nie odzwierciedla naszej przewagi. To był mecz do jednej bramki. Także obydwie czerwone kartki, jako konsekwencja drugich żółtych, nie podlegają dyskusji. Potwierdzeniem zapis magnetowidowy, którym służymy w każdej chwili.
Jak się dowiedziałem, tuż po zakończeniu sezonu Piotr Dziurowicz handlował swoimi piłkarzami – m.in. wystąpił do prezesa górników z Łęcznej, Zbigniewa Krasowskiego, z ofertą sprzedaży utalentowanego napastnika, Dawida Plizgi. Cena opiewała mniej więcej na 250 tys. euro. Rzecznik Szwabe ani nie potwierdza, ani nie zaprzecza – chyba więc było coś na rzeczy. A swoją drogą jakieś to dziwne, że rzekomo oszukany zwrócił się z propozycją ubicia interesu do tego, który go ponoć haniebnie oszukał. Czego jak czego, ale logiki w tym wszystkim nie ma za grosz…

Ilu on ludzi oszukał?

Podczas środowego (10 sierpnia) nadzwyczajnego posiedzenia Zarządu PZPN podjęto decyzję o zwołaniu – termin zostanie ustalony 26 września – nadzwyczajnego zjazdu PZPN. Na razie członkowie zarządu zdecydowaną większością głosów (26 z 28) w tajnym głosowaniu wyrazili wotum zaufania dla obecnego prezesa Michała Listkiewicza. Wiadomo, że wszelkie informacje zawarte w wywiadzie Dziurowicza dla „GW” zostaną zweryfikowane przez wydział dyscypliny. Do siedziby związku na Miodowej wezwano wszystkie osoby wymienione w wywiadzie lub związane z klubami oraz meczami, o których wspomina Dziurowicz. Nie zyskał jednak aprobaty radykalny wniosek Komisji Etyki, by prezesa katowickiego klubu zdyskwalifikować dożywotnio.
Wielu uważa Piotra Dziurowicza za nawróconego grzesznika. Nie bardzo jednak wiadomo, na co nawróconego. Ostatnimi czasy zapanowała moda, że nie potrzeba udowadniać winy, lecz oskarżony i pomówiony musi dowieść swej niewinności. Niemal codziennością stało się dawanie wiary ludziom, którzy sami są unurzani w bagnie po szyję. Patrząc na sprawę „młodego” Dziurowicza chłodnym okiem, wypadałoby, przed daniem ślepej wiary wszystkim jego rewelacjom, dokonać rzeczowego podsumowania jego działalności w klubie na Bukowej. Z tego, co wiadomo, dziś ten bilans za żadne skarby nie chce wyjść na zero, a sporo ciekawego mogliby chociażby opowiedzieć ostatni trener, Jan Furtok, bądź sprzed kilku sezonów, Jan Żurek. Ten drugi (także na łamach „GW”) stwierdził jednoznacznie: – Dziurowicz będzie miał na pewno jeszcze niejeden proces. Uważam, że chce się wybielić. Ilu on ludzi oszukał? Nie tylko piłkarzy i trenerów, ale też państwo, ZUS, urząd skarbowy. Nasz kierownik drużyny pożyczał pieniądze na zespół od matki. Czy to normalne?
Dziurowicz tuż pod koniec swojej „spowiedzi” wyznaje: – Zyskam jedynie to, że uniknę odpowiedzialności karnej. Ładne „jedynie” w sytuacji, kiedy kilku już siedzi, a jeszcze co najmniej kilku posadzą. Czym to się wszystko skończy – nie wiadomo. Natomiast jest pewne – polowanie z nagonką na Listkiewicza i jego współpracowników trwa w najlepsze. Tak jak z reguły bywa, niebawem minie moda na opluwanie piłki, a większość wygadujących i wypisujących brednie przerzuci się – z lekkością motyla – na inny chwytliwy i na czasie temat. Pozostaną problemy, które zapewne właśnie tenże Listkiewicz i spółka będą musieli rozwiązać własnymi siłami. Po prostu czeka ich przejście przez futbolowy czyściec, bo innej drogi na skróty nie ma…

 

Wydanie: 2005, 33/2005

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy