Ochrona za złotówkę

Ochrona za złotówkę

Aby zostać ochroniarzem, nie trzeba teraz nic. Jak się już ma tę robotę, trzeba dotrwać do końca miesiąca. A najlepiej do kolejnej wypłaty

„Młodszy wartownik” wyskakuje jako pierwszy. Oczekiwania to jedynie: wykształcenie minimum średnie, komunikatywność i zdolność szybkiej reakcji w sytuacji zagrożenia. Chwilę potem: „detektyw sklepowy”, w przypadku którego wymagane są dyspozycyjność oraz obiektywizm, lojalność i uczciwość. Tuż za nimi – „agent ochrony”, tu potrzeba obowiązkowości, terminowości i wysokiej kultury osobistej. W kolejnych ogłoszeniach, pod dumnie brzmiącymi nazwami „operator/pracownik wsparcia kontroli bezpieczeństwa”, mówi się wyłącznie o dobrej organizacji pracy, odporności na stres i zaangażowaniu. Niektórzy, również duże firmy, napiszą wprost: mile widziane (niewymagane) orzeczenie o niepełnosprawności. Zalogowana przez kwadrans na popularnym portalu z ogłoszeniami o pracę trafiam na ponad 30 ofert dla ochroniarzy. Co ciekawe, na palcach jednej ręki można policzyć te, które wspominają o koniecznym wpisie na listę kwalifikowanych pracowników ochrony fizycznej, posiadaniu legitymacji osoby dopuszczonej do pracy z bronią czy np. wymogu niekaralności (za przestępstwo popełnione umyślnie). Jak to w ogóle możliwe?

Bezdomny za grosze

O początku końca ochrony jako ochrony mówią dziś już wszyscy. Także sami pracownicy, zarówno byli, jak i obecni. – Cała ta branża to patologia. Pozatrudniali teraz głównie studentów, emerytów i rencistów. Nierzadko nawet dzieci. Stawki? Śmiech na sali! 2,70 czy 3,30 zł za godzinę to norma. A bywa, że płacą co drugi miesiąc, bo to i ozusować trzeba, tak się tłumaczą. Pieniędzy nigdy nie ma na czas – żali się Jakub Długosz, były konwojent, 17 lat w zawodzie.

– Jedni udają, że pracują, drudzy udają, że im za to płacą, taka prawda. Przecież nie tak dawno wyszło na jaw, że urząd miasta w Opolu do ochrony zabytkowego folwarku rodziny von Eynern zatrudnił… bezdomnych. Dali im telefony, ale co z tego, skoro nie zapewnili nawet dostępu do bieżącej wody. Płacili grosze, 1,20 zł za godzinę. Kto to w ogóle słyszał?! – to już Marian Opolski, w branży od ponad 10 lat. Kamil Sempolski, pracownik ochrony z 13-letnim stażem: – Kodeks pracy?! Jaki kodeks? Pracuję według grafiku, najpierw na etacie 24 godziny, po czym kolejne 24 godziny, tyle że na umowę-zlecenie w spółce córce. Nie, nie jestem wyjątkiem. No skąd! Każdy ma podobnie rozpisane dyżury. I to niezależnie od tego, czy pracuje na górze, czy na dole.

Na górze, czyli w konwojach, patrolach interwencyjnych lub jako obstawa VIP-ów. Na dole – przy ochranianiu urzędów, jednostek wojskowych, dworców, banków, osiedli, domków bądź placów budowy. – Tak czy siak wychodzi za cały miesiąc ok. 1,5 tys. zł – podsumowuje Kamil Sempolski.

To, że ochroniarstwo jest najgorzej płatnym zawodem w Polsce, potwierdziły też raporty Ośrodka Myśli Społecznej im. F. Lassalle’a. Średnie zarobki za godzinę wynoszą 4-5 zł, czyli połowę stawki, która przysługuje zgodnie z prawem na podstawie umowy o pracę. Za to ani zajęć, ani godzin dodatkowych nie brakuje. „Pracownik ochrony jednego z urzędów wojewódzkich relacjonował, że gdy pracował w szpitalu, bywał zmuszany do pomocy w znoszeniu zwłok, bez odpowiedniego przygotowania, chociażby odzieży ochronnej”, „Inny z pracowników przepracował na dyżurze bez przerwy 165 godzin, czyli tydzień, bo firma nie zorganizowała zastępstwa”. „Stwierdzono również przypadek nieprzerwanego dyżuru w wymiarze 105 godzin, czyli cztery dni w początkowym okresie świadczenia usług, kiedy często firma nie ma jeszcze skompletowanego zespołu”. Podobnych przykładów w raporcie nie brakuje. Katarzyna Duda, która już od kilku lat analizuje rynek pracy ochroniarzy i pielęgniarek, spotkała się nawet z sytuacją, że salowa dostawała większą pensję, choć nierzadko to ochroniarz bywał proszony o pomoc pacjentom, drobne naprawy, prace konserwacyjne, a nawet koszenie trawy: – Przy okazji nierzadko robił i za szatniarza, i za pracownika informacji.

W przypadku ochroniarzy w sklepach, na osiedlach czy budowach ich zadaniem może być też otwieranie drzwi przed klientami/mieszkańcami/gośćmi. W sklepach mają jeszcze kontrolować, czy pracownicy nabijają wszystkie produkty na kasę (kas z reguły jest 5-10, a ochroniarz sam jeden), przegrzebywać śmieci (chodzi o sprawdzenie, czy inny pracownik np. nie wypił wody, za którą nie zapłacił) czy segregować zepsute mięso (już po godzinach otwarcia marketu, rzecz jasna).

Ale ani obowiązkom, ani stawkom nikt w branży się nie dziwi. „Ważne, że jest tanio”, przeczytam potem na forach branżowych. „No co, przecież to tylko ochrona. To nie mają być komandosi, porządnie traktowani i wynagradzani”. Albo: „Pan, który stoi w sklepie czy biurze i ma mniej lub bardziej formalny ubiór i napis na plecach »ochrona«, nie jest ochroną. On ma mieć jedynie zdrowe oczy i umiejętność powiadomienia załogi interwencyjnej ewentualnie policji. Na tym jego praca i obowiązki się kończą. Jako »prawy obywatel« może oczywiście mieć chęć grania Janosika, ale za to mu nie płacą i robi to prywatnie. Niektórzy pracodawcy mogą w ramach nagrody dać im na bilet do kina albo aqua-park” (pisownia oryginalna).

Grupa dziadków śpiących

Rynkowa praktyka pokazuje jeszcze jedno – najcenniejszy pracownik ochrony to teraz przede wszystkim osoba z… orzeczeniem o niepełnosprawności. Najlepiej z kategoriami P (choroby psychiczne) i U (upośledzenie umysłowe, dziś opisywane raczej jako niepełnosprawność intelektualna), nierzadko sama wymagająca opieki. Ale zamiast siedzieć w biurze, podobnie jak inni pracownicy, wysyłana jest do ochrony centrów handlowych, urzędów, a nawet banków.

– Pomieszanie z poplątaniem. Bezpieczeństwo obywateli wbrew pozorom wcale nie jest na pierwszym miejscu. Liczy się przede wszystkim rachunek ekonomiczny – tak tłumaczy to zjawisko Seweryn Krajan, 16 lat w branży. I od razu dodaje: – Agencja na osobę z niepełnosprawnością, już jako zakład pracy chronionej, dostaje dopłaty z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.

I to niemałe. Z danych Polskiego Stowarzyszenia Pracowników Ochrony wynika, że tylko z tego tytułu do kas firm ochroniarskich trafia co roku ok. 1 mld zł. Innymi słowy, na sektor, który w zamyśle miał odpowiadać za bezpieczeństwo obywateli w budynkach użyteczności publicznej lub podczas imprez masowych idzie mniej więcej tyle, ile w budżecie Mazowsza zapisano w 2019 r. na inwestycje.

W sieci aż huczy: „Inwalidzi na etatach ochroniarzy? Polska to jednak dziki kraj”. „Zamiast tych kwalifikowanych do ochrony kierują niepełnosprawnych, zatrudnianych w innych spółkach córkach bądź tych na umowy zlecenia – emerytów i dziadków śpiących, bo kto jak nie oni przyjdą dorobić do emerytury za te 3,50 zł za godzinę. Brak jest jakiegokolwiek nadzoru, kontroli w tym względzie”, podnoszą jedni, podczas gdy drudzy wytykają: „Kierownicy jednostek podlegających obowiązkowej ochronie zawierają umowy z najtańszą agencją, która zobowiązuje się do zapewnienia kwalifikowanych pracowników ochrony, ale na tym się kończy”.

– Ile w tym prawdy? – pytam Karola Chudzika, byłego już właściciela agencji ochrony. – To jedynie wierzchołek góry lodowej – odpowiada ponuro. – Kreatywność firm w kwestii obchodzenia przepisów nie zna w tej branży granic. Bo mamy od lat np. grupę interwencyjną, która, co do zasady, składa się z dwóch pracowników z bronią palną. Tyle że teraz agencje wpadły na pomysł i sprzedają nowe usługi, takie jak patrol interwencyjny, grupa dojazdowa lub dozorowa. W ten sposób wprowadzają klientów w błąd, bo bywa, że żadna z nich nie jest uzbrojona.

– Ale przecież nie tylko o kasę chodzi, czym jeszcze można to tłumaczyć?! – upieram się.

– Niepisaną zasadą, która od lat rządzi rynkiem, jest: „Terroryści omijają Polskę, przynajmniej na razie”. Ale to nieprawda! Kiedy dwa lata temu byłem na kongresie bezpieczeństwa obiektów handlowych, specjalista z ABW pokazał slajd z informacją, ile bomb wybuchło w kraju w zeszłym roku. Na sali było ok. 170 ekspertów z różnych dziedzin. Wszyscy zaniemówili. Mowa była aż o 147 – podkreśla Karol Chudzik.

Mnożyć można przykłady psucia rynku, podważania wiarygodności i łamania zasad konkurencji. Firmy startują do przetargów poniżej progu opłacalności, obowiązkowo przy założeniu, że „jakoś to będzie”, częste są oferty pracy pod hasłem: „Możesz pracować, ile chcesz, ale nie mniej niż 260 godzin miesięcznie” (wychodzi 1,8 etatu, a przecież to praca w konwojach, obowiązkowo z bronią) albo wypowiadanie umów firmom prywatnym i powoływanie na ich miejsce struktur wewnętrznych. „Ta swoista »konkurencja« toczy się przy wsparciu ww. jednostek przez państwo, a więc z państwowym sponsoringiem”, bił na alarm już w maju zeszłego roku Sławomir Wagner z rady nadzorczej Polskiego Holdingu Ochrony, wcześniej wieloletni prezes Polskiej Izby Ochrony. Od tego czasu niewiele się zmieniło.

Stanowisko na wstecznym

Ale po co firmom ochroniarz w klapkach i z ciążowym brzuszkiem? Paweł Bilko, prezes Polskiego Stowarzyszenia Pracowników Ochrony, długo nie zastanawia się nad moim pytaniem. – Bo nie dość, że jest tańszy, to jeszcze w ocenie klientów nie wywołuje niepotrzebnych napięć ani negatywnych emocji, w przeciwieństwie do wyszkolonych i wyposażonych w sprzęt profesjonalistów. Z bronią, krótką czy długą, tylko by klientów straszył. Nikt nie patrzy na to, że ochrona ma OCHRANIAĆ. Z miłym dziadkiem tego problemu już nie ma. A przy okazji, jak będzie trzeba, to i przegoni bezdomnych, i zabłąkanym wskaże drogę do toalety.

– Psu na budę taka ochrona. Komu to niby ma służyć? – nie daję za wygraną.

– Zgoda, ale są jeszcze wymagania firm ubezpieczeniowych co do liczby pracowników. Im jest ich więcej, tym łatwiej i szybciej można zbić cenę polisy.

Bilko w branży pracuje ponad 10 lat. W tym czasie nie tylko ochraniał wielkie wydarzenia czy „obiekty infrastruktury krytycznej”, ale też pracował na małych posterunkach bez prądu i wody. Mógłby prowadzić własną agencję ochrony, ale nie zdecydował się na to. – Nie chcę robić tego tak, jak to obecnie wygląda – krzywi się. Ma pozwolenie na broń. Gorzej z innymi – szacuje się, że spośród 250 tys. ochroniarzy jedynie 95 tys. to pracownicy kwalifikowani. Przy czym pozwolenie na broń ma 55-60 tys.

– Swoje zrobiła wprowadzona w 1997 r. ustawa o ochronie osób i mienia, która stała się gwoździem do trumny. To wtedy do jednego worka wrzucono zarówno ochroniarzy, jak i stróżów, dozorców, portierów – ubolewa prezes Polskiego Stowarzyszenia Pracowników Ochrony. – Potem, dokładnie w styczniu 2014 r., była jeszcze deregulacja zawodu. To wówczas zniesiono egzaminy państwowe dla pracowników ochrony w komendach wojewódzkich, a także licencje pierwszego i drugiego stopnia.

Wcześniej stróż był stróżem, dozorca – dozorcą, portier – portierem, a ochroniarz – ochroniarzem. Ten ostatni musiał brać udział w wielotygodniowych szkoleniach i egzaminach specjalistycznych, teoretycznych i praktycznych. Kazimierz Sobolewski, 10 lat w konwojach, przypomina sobie: – To była cała masa przedmiotów: blok prawny, w tym z prawa cywilnego, procesowego i pracy, blok ochrony osób, w tym przyczyny zamachu, metody i sposoby ataku oraz założenia taktyczne, blok ochrony mienia, blok wyszkolenia strzeleckiego, blok samoobrony i technik interwencyjnych… Do tego psychologia, etyka pracownika ochrony czy np. zasady udzielania pomocy przedlekarskiej. Dzięki temu ten, kto przeszedł to wszystko, coś sobą reprezentował.

Jeżeli ktoś miał np. licencję drugiego stopnia, mógł być m.in. kierownikiem konwojentów albo kierownikiem ochrony w danym obiekcie. – Obecne kursy to fikcja – ocenia Sobolewski. Bo wystarczy, jak przekonuje, że chętni zgłoszą się do ośrodka szkoleniowego i zapłacą np. 1-2 tys. zł za zajęcia, nawet nie muszą w nich uczestniczyć.

Arkadiusz Drozda, 11 lat w branży, potwierdza: – Bywa i tak, że dana osoba zostaje zapisana z datą wsteczną, czyli dostaje adnotację, że uczestniczyła w iluś godzinach kursu albo nawet go ukończyła. W rzeczywistości niczego nie jest uczona. Potem idzie na komendę, z automatu dostaje wpis na listę kwalifikowanych pracowników ochrony. I od tej pory może się posługiwać środkami przymusu bezpośredniego, w tym pałką typu tonfa.

Reanimacja trupa

Przedstawiciele stowarzyszeń i związków branżowych przyznają jeszcze jedno. W tej sytuacji i z takim wizerunkiem (ostatnio popsuł go dodatkowo atak na prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, którego na scenie napastnik kilka razy dźgnął 14-centymetrowym nożem) najlepiej byłoby sektor zlikwidować, po czym zbudować na nowo. Ale już na innych zasadach.

Najczęściej wspominają o konieczności przywrócenia państwowych egzaminów i weryfikowania sprawności kandydatów. Choć też nie wszyscy. „Można było być totalnym głąbem i paralitykiem, ale je zdać – jak nie za pierwszym, to za drugim razem”, „Pamiętam, że na kursie, który kończyłem, z 30 osób ponad połowa była z grupą inwalidzką. A najbardziej utkwił mi w głowie chłopak, który miał zaburzenia psychiczne, i drugi – rencista po wszczepieniu bajpasów. Obaj później w konwojach z licencją II jeździli”, przerzucają się argumentami na zamkniętym forum dla ochroniarzy. Dlatego część opowiada się w ogóle za zakazem zatrudniania osób z grupą inwalidzką, szczególnie na imprezach masowych. A jeszcze inni są dodatkowo za limitem wieku (maksymalnie 60 lat).

W tej sprawie do szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego trafiła już stosowna petycja, jak podawały niedawno media. Jej autor – pozostał anonimowy – domaga się pilnych zmian w ustawie o ochronie osób i mienia („Ochrona w obecnym stanie przepisów nie jest w stanie odeprzeć ataków osób zakłócających porządek”). Paweł Bilko kwituje: – Mniejsze zmiany? To nie ma sensu. Każda próba ich wprowadzenia to nic innego jak reanimacja trupa. Bo ta branża już jest trupem.

Imiona i nazwiska niektórych osób, na ich wyraźną prośbę, zostały zmienione.


Z danych MSWiA wynika, że w latach 1999-2018 firmom ochroniarskim wydano 9285 koncesji, przy czym 3244 zostały cofnięte, a 314 wygasły.


Fot. Bartosz Krupa/East News

Wydanie: 13/2019, 2019

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Anonim
    Anonim 12 maja, 2019, 10:15

    Jeśli masz 15 sek kliknij w link i wypełnij proszę ankietę.
    https://ankiety.interaktywnie.com/ankieta/5cc0a6e10ec45/

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Krzysiek
    Krzysiek 26 sierpnia, 2019, 17:07

    Sam jestem ochroniarzem, acz ściślej trzeba by powiedzieć „pracownikiem firmy ochroniarskiej. Ochrona to pic na wodę, fotomontaż. Pracownicy udają że pracuję, firmy udają że im płacą a klient udaje że obiekt jest chroniony. Sam pracuję w firmie w której wszyscy to niepełnosprawni, ewentualnie emeryci. Warunki pracy, posterunki także czasami pozostawiają wiele do życzenia. Nikt za najniższą krajową, godzinową nie będzie się narażał swojego zdrowia. Jak coś się dzieje to najwyżej zawiadamia się straż miejską czy policję i tyle.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy