Właścicielka znanego centrum odchudzania w Łodzi jest winna urzędowi skarbowemu ponad 700 tys. zł podatku Na łódzkie podwórze studnię przy Piotrkowskiej ściągają ludzie z najodleglejszych krańców Polski: politycy i nastolatki, operowe diwy i rolnicy, gospodynie domowe i popularni dziennikarze. Wszyscy mają jeden cel: w znajdującym się tutaj Centrum Leczenia Otyłości „Saba” chcą odzyskać wiotkość lilii. A Beata Będzińska, właścicielka centrum, swoją działalność mierzy wagą. – Pozbawiłam ludzi ok. 600 ton tłuszczu – wyznała niedawno w ogólnopolskim programie. Nie dodała, że skutecznie odchudzała nie tylko pacjentów, ale też ich portfele, a już superkurację zafundowała fiskusowi. Skarbowcy wyliczyli właśnie, że od Będzińskiej tylko za jeden rok należy im się ponad 700 tys. zł z tytułu nieuiszczonych podatków oraz odsetek. Swoją decyzję upublicznili nawet na tablicy ogłoszeń urzędu miasta, gdyż szefowa firmy odmawiała przyjęcia korespondencji. Zdaniem urzędników, właścicielka ukrywała swoje faktyczne dochody. Zeznała, że w ciągu roku z trudem przekroczyły one 36 tys. zł. Tymczasem łódzki Urząd Kontroli Skarbowej, który badał działalność Saby, ustalił, że ani pacjenci nie byli tu leczeni charytatywnie, ani też firma tak marnie nie wegetowała. Gwiazdy na kozetce Od początku lat 90. centrum oraz jego właścicielka były stale obecne w mediach. Notatki, reportaże i wywiady ujawniały najpikantniejsze szczegóły kuracji w Sabie ludzi ze świecznika. Właścicielka najczęściej w „Angorze” opowiadała z detalami, jak odchudzała posła Jarosława Kaczyńskiego i Marylę Rodowicz, Violettę Villas i Danutę Rinn, Katarzynę Sobczyk i Zdzisławę Sośnicką. Zdradzała, kogo odchudzała, oceniała aktualny wygląd, a nawet – poprzez prasę – wzywała do swojego gabinetu na leczenie. Wyznania o elitarnej klienteli trafiały do wyobraźni tysięcy puszystych, zaś dla niezdecydowanych były promocje i konkursy z nagrodami oraz bezpłatnymi kuracjami. W 2001 r. taki konkurs przeprowadziła m.in. z łódzkim „Expressem Ilustrowanym”. Wygrał, jak Będzińska informowała na łamach, 42-letni Jarosław T. Tekst zilustrowano jego zdjęciem, podano pełne nazwisko, wiek, rozmiary, a nawet schorzenia. I oczywiście szczegółowo zrelacjonowano jego leczenie. Będzińska nie ujawniła jedynie, że Jarosław T. jest… zatrudniony w Sabie jako kierowca i ochroniarz Będzińskiej. Dzięki takim trikom do odchudzającej firmy forsa wlewała się drzwiami i oknami. Według wyliczeń fiskusa Będzińska w ciągu roku uzyskiwała dochody blisko 30 razy większe od wykazywanych w zeznaniach. Klienci nie byli ewidencjonowani, nie dostawali formalnych druków kwitujących wpłaty, nawet karty leczenia każdy zabierał do domu. Jako pokwitowanie zapłaty pacjenci dostawali kolorowe kartoniki, które oddawali w gabinetach lekarzom. Szczególnie mile widziani byli klienci, którzy zadatkowali kolejną wizytę. Identyczne zasady obowiązywały w łódzkiej centrali i tzw. filiach. Filie to dwu-, trzydniowe sesje wyjazdowe ekip łódzkich medyków, którzy kilka razy w miesiącu przyjmowali pacjentów np. w Małopolsce czy na Kujawach. Ludziom znanym i wpływowym gwarantowano specjalne warunki i finansowe bonusy. Tajemnicze włamania Dzisiaj trudno oszacować majątek, jaki Będzińska zbiła na odchudzaniu innych. Absolwentka białostockiej akademii medycznej ze specjalnością lekarza przemysłowej służby zdrowia przyznaje, iż w zakresie odchudzania jest samoukiem. Wiedzę na ten temat czerpała z artykułów prasowych, a podczas turystycznych wyjazdów do Włoch i Jugosławii podpatrywała tamtejszych lekarzy pracujących w domach starców. Zaczynała na początku lat 80. od skromnej klitki wydzielonej z prowadzonego przez jej matkę salonu kosmetycznego. Z czasem usługi kosmetyczne ustąpiły miejsca leczeniu otyłości, a w latach 90. Saba zaanektowała kolejne pomieszczenia. Obecnie należą do niej niemal wszystkie lokale z parterów oficyn okalających to podwórze przy Piotrkowskiej. Do tego doszły często zmieniane luksusowe samochody, mieszkania, dwa razy w roku zagraniczne wczasy w Chinach, Tajlandii, Emiratach Arabskich i na Dominikanie. Wreszcie gotówka. Jednak nie znamiona zewnętrzne były podstawą do zarzucenia Będzińskiej machlojek finansowych, ale kontrola dokumentacji firmy. Jej sprawdzaniu towarzyszyła seria tajemniczych włamań, pożarów i kradzieży dokumentów finansowych. Kiedy zaś Sabą zainteresowali się wreszcie inspektorzy skarbowi, szefowa przeszła samą siebie. Kontrolerów, którzy osobiście i z zaskoczenia wręczyli jej, rzekomo przebywającej na długotrwałym zwolnieniu lekarskim, powiadomienie o rozpoczęciu działań, oskarżyła o czynną napaść. Prokuratura umorzyła postępowanie, a wtedy Będzińska zagroziła…
Tagi:
Jan Skąpski









