Setki tysięcy ludzi zaciskają pasa i zastanawiają się, czy może lepiej zaufać złotówce Pokój jest pusty. Miały już stać w nim meble, ale na razie ich nie będzie. Zjadł je drożejący frank szwajcarski. – Wstrzymaliśmy prace w mieszkaniu, zabrakło nam pieniędzy. Planowaliśmy wyjazd na narty za granicę, jednak teraz nawet o urlopie nie ma mowy. W końcu w domu też można odpoczywać w weekendy – mówi Michał Sapiejewski. Wziął z narzeczoną kredyt we frankach w 2007 r. (na 30 lat w GE Money Banku), żeby kupić 52-metrowe mieszkanie w Warszawie. Na początku płacili same odsetki czyli prawie nic, potem raty miesięczne wynosiły ok. 2100 zł. W styczniu tego roku – prawie 2600 zł. Taka różnica, gdy już się ponosi niemałe obciążenia związane ze stałymi wydatkami, może sprawić, że rodzinny budżet przestanie się domykać. Nasze codzienne ryzyko – Comiesięczne opłaty plus koszt kredytu – to naprawdę wyniszczające. Szczęście, że oboje mamy pracę, bo bezrobocie byłoby wielkim ciosem. Ciągle słyszałem o obniżkach stóp w Szwajcarii, a w Polsce frank drożał. Ale dzięki Bogu, że tam obniżano stopy, bo inaczej moje raty sięgnęłyby chyba 3 tys. zł – ocenia Michał Sapiejewski. Urządzenie nowego mieszkania musi jednak poczekać, nie wiadomo, jak długo. – Tak naprawdę to, na czym polega ryzyko walutowe, zrozumiałem dobrze w trzecim dniu spłacania kredytu. Pożyczyłem, przeliczając z franków, 300 tys. zł. Po trzech dniach byłem winien bankowi już 308 tys. zł – mówi Marek Dmochowski, który w 2006 r. dostał w banku Millenium 40-letni kredyt na mieszkanie, najdłuższy, jaki mogła uzyskać osoba w wieku lat 30. Później z zadłużeniem bywało różnie: 320 tys., 295 tys., nawet 260 tys. Ale teraz jest winien bankowi już ponad 400 tys. zł. Płaci ok. 1300 zł miesięcznie raty. To jeszcze do zniesienia, w grudniu 2008 r., zanim szwajcarski bank centralny obniżył stopy procentowe, było 1600 zł. Początkowo, w 2006 r., rata wynosiła 570 franków, teraz tylko 416. Tyle że wtedy oznaczało to ok. 1200 zł, obecnie zaś ok. 1300 zł. – Nie szkodzi, różnicę 100 czy 300 zł w tę albo w tamtą stronę wytrzyma praktycznie każdy budżet domowy. Najgorsza jest jednak wizja, że nigdy nie będę mógł sprzedać obecnego mieszkania, bo mi nie starczy na spłatę kredytu. Przecież nikt normalny nie wiąże się kredytem na 40 lat. Założenie było takie: sprzedam mieszkanie, spłacę pożyczkę i jeszcze mi zostanie, po czym wezmę nowy kredyt na większe mieszkanie. Gdy rata wynosiła 1100 zł, a ceny nieruchomości szybowały, cieszyłem się, że to taki dobry plan – opowiada Marek Dmochowski. Kryzys finansowy zweryfikował jego zamierzenia. Gdyby dziś sprzedał swoje mieszkanie, zostałby na bruku i z ponad 100 tys. zł zadłużenia. Perspektywa spłacania obecnego kredytu aż do siedemdziesiątki zaczęła się stawać boleśnie realna. Kupione na kredyt mieszkanie ma 38 m; pan Marek mieszka z narzeczoną. – Na szczęście w ostatniej chwili zrezygnowałem z kupna typowej kawalerki i zdecydowałem się na trochę większy lokal. Na 38 m trzy osoby już się zmieszczą, gdy rodzina się powiększy. Można tak mieszkać długo, w końcu nasi rodzice mieli trudniej – dodaje. Drogi frank mocno uderzył po kieszeni przedsiębiorcę Krzysztofa K. który w 2003 r. wziął na 25 lat w BPH kredyt na dom. – Oczywiście, to się czuje, gdy niespełna rok temu spłacało się 4 tys. zł miesięcznie raty, a dziś aż 6 tys. zł miesięcznie. Z takim obciążeniem mogę jeszcze funkcjonować, choć żona trochę się denerwuje. Uważam jednak, że trzeba zachować mocne nerwy i czekać, wierzę, że złoty się umocni. Pomaga mi świadomość, że przecież gdy frank był bardzo tani, płaciłem mniej niż ludzie, którzy mieli kredyty złotówkowe, więc ostatnie miesiące nie powinny mnie przerażać. Usiłuję patrzeć na całą sytuację w perspektywie wieloletniej i staram się nie panikować – przekonuje Krzysztof K. Potrzebne szkiełko i oko Takie wieloletnie, chłodne spojrzenie z pewnością będzie teraz bardzo przydatne. Osoby, które w ostatnich kilku latach, skuszone
Tagi:
Andrzej Dryszel









