Współistniejemy już od ośmiu miesięcy, lada moment stuknie nam rok. Początkowo go lekceważyliśmy, więc później pokazał, na co go naprawdę stać. I nie zamierza zwalniać. Planuje zostać z nami na dłużej, a my wciąż traktujemy go jako tymczasowego intruza, z którym nie wiemy, jak żyć. Koronawirus przez chwilę zapowiadał się na ambasadora wielkiej zmiany cywilizacyjnej, zwłaszcza w kwestii interakcji międzyludzkich. Na płaszczyźnie społecznej wywołał momentalny spadek zaufania między obywatelami i powrót do utrzymywania relacji z tymi, których dobrze znamy, komu ufamy, kogo poczynania jesteśmy w stanie regularnie śledzić. Ten moment ścisłej izolacji trwał jednak dość krótko. Szybko przypomnieliśmy sobie, że musimy wchodzić w interakcje z innymi ludźmi, zwłaszcza obcymi. Nie przestaniemy przecież chodzić do sklepów, umawiać się na spotkania, podróżować do innych krajów. Problem w tym, że nadal nie wiemy, jak robić to bezpiecznie, a dostępnym orężem w tej walce są przede wszystkim plastik, pleksi i kawałek materiału. Okres pandemii wywrócił do góry nogami nasze priorytety. Niektóre potrzeby stłumił, inne wytworzył. To ostatnie zjawisko wyraźnie zarysowało się na płaszczyźnie osobistego bezpieczeństwa. Na skalę masową zdani jesteśmy na maseczki, przyłbice czy jednorazowe rękawiczki. Ale sektor osobistych środków ochrony, jak każdy inny element gospodarki kapitalistycznej, różnicuje produkty w zależności od tego, ile kto
Tagi:
Mateusz Mazzini