Onkologia nie może strajkować

Wyniki leczenia w regionalnych centrach onkologicznych, a na pewno w Centrum Onkologii, są porównywalne do tych w Europie Zachodniej i USA Z dr. n. med. Januszem Mederem rozmawia Joanna Wielgat – Panie doktorze, sytuacja w służbie zdrowia jest niezwykle gorąca. Strajki, protesty, brak pieniędzy. Jak to się odbija na onkologii? – Zawód lekarza, pielęgniarki tak bardzo poniżono, upodlono, że kiedyś to musiało wybuchnąć. Akurat trafiło na tę ekipę rządzącą, ale mogło się zdarzyć pięć lat wcześniej czy później. Bo zaniedbania w ochronie zdrowia ciągną się od kilkudziesięciu lat. Przecież tu nie chodzi o podwyżkę zarobków, ale o naprawę błędów systemowych. Bo jeżeli w Stanach Zjednoczonych na ochronę zdrowia wydaje się 16% PKB, w krajach Europy Zachodniej 8-12%, a u nas 3,9%, to o czym my mówimy? W Sejmie konieczne jest podjęcie pilnej debaty, a następnie dialogu ze społeczeństwem na temat znalezienia sposobu na zwiększenie finansowania ochrony zdrowia i edukacji, dokonując także przesunięć w budżecie państwa z puli środków przeznaczanych na inne, nieistotne cele. Od zdrowego, dobrze wyedukowanego społeczeństwa zależy przecież siła i dobrobyt każdego państwa. Ludziom trzeba uświadomić, że przy tak niskich nakładach służba zdrowia nie da rady funkcjonować. Że potrzebne są większe środki – czy to z dopłat, czy z wyższych podatków, czy z ubezpieczeń dodatkowych. A te pieniądze, które są, można mądrzej wydawać. Myślę tu np. o konieczności wprowadzenia wreszcie ośrodków leczących o różnych stopniach referencyjności, stosowaniu procedur wysokokosztownych w ośrodkach o najwyższym stopniu referencyjności, w których gwarantuje się najwyższą jakość diagnostyki i najlepsze wyniki leczenia, o centralnych zakupach leków, o ich planowaniu na rok, dwa lata naprzód. Wiadomo, że wtedy można negocjować z firmami farmaceutycznymi niższe ceny. Natomiast jeżeli chodzi o onkologię, to tu leczenie jest zawsze na hasło „na ratunek”. Jego opóźnienie może kosztować życie, nie mówiąc już o ogromnym stresie, w jakim jest pacjent. Dlatego, chociaż ja i inni pracownicy Centrum Onkologii solidaryzujemy się z postulatami protestujących lekarzy i pielęgniarek, to mam nadzieję, że w onkologii strajku nie będzie. Czy ktokolwiek chory na raka chciałby znaleźć się w sytuacji, że nie będzie leczony z powodu strajku lekarzy i pielęgniarek? – Chociaż Centrum Onkologii nie strajkuje, to i tak na miejsce czeka się bardzo długo. – W lutym Polska Unia Onkologii wystosowała apel do decydentów, prezydenta, premiera, marszałków Sejmu i Senatu, ministra zdrowia i prezesa NFZ o zwiększenie środków na onkologię, ale do dziś nie otrzymaliśmy praktycznie żadnej konkretnej odpowiedzi. Myślę, że sytuacja zmieniłaby się radykalnie, gdyby posłowie i członkowie ich rodzin leczyli się tam, gdzie biedni, zwykli ludzie. Inna sprawa to niedowład systemu. W placówkach onkologicznych najwyższego stopnia referencyjności, takich jak Centrum Onkologii, marnują się talenty znakomitych specjalistów, bo lekarz zamiast leczyć, wypełnia coraz więcej papierków. A przecież cała ta biurokracja ma często jeden cel – żeby nie zapłacić szpitalowi. Nie wykorzystuje się wszystkich możliwości przez to, że płatnik ogranicza kontrakt. Bo dzieląc pieniądze, NFZ nie pyta, jaką masz jakość diagnozy, jakie masz wyniki leczenia. Jeżeli te najlepsze placówki nie są w stanie pracować od rana do wieczora – a mogłyby to robić, bo lekarze mając przyzwoite zarobki, nie musieliby chodzić do innej pracy – to sytuacja wygląda właśnie tak, że pacjent czeka. – Niedawno polscy onkolodzy uczestniczyli w kongresie ASCO, prestiżowego Amerykańskiego Stowarzyszenia Onkologii Klinicznej. To miejsce, gdzie prezentowane są najnowsze osiągnięcia w leczeniu raka. Jakie wieści płyną z tegorocznego spotkania? – Kongresy ASCO to bardzo ważne miejsce wymiany doświadczeń onkologów. Do Chicago zjechało 30 tys. naukowców i lekarzy z całego świata, przedstawiono 3 tys. doniesień naukowych. Tym razem nie nastąpił taki przełom, jakim pięć lat temu było pojawienie się imatynibu, czyli glivecu, który diametralnie odmienił sytuację chorych na przewlekłą białaczkę szpikową – z choroby śmiertelnej stała się ona chorobą przewlekłą. Nadal podstawowe znaczenie ma dobrze zaplanowane leczenie skojarzone w oparciu o znane metody: chirurgię, radioterapię, chemioterapię, hormonoterapię. Duże nadzieje wiążemy z grupą leków celowanych molekularnie, takich jak przeciwciała monoklonalne, inhibitory czynników wzrostu, dzięki którym dochodzi do zablokowania sygnałów w komórce prowadzących do niepohamowanego namnażania się komórek. Inna grupa leków to inhibitory angiogenezy, które doprowadzają do obumierania

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 29/2007

Kategorie: Zdrowie