Operacja „Wisła” – mity i obsesje

Operacja „Wisła” – mity i obsesje

Polemika z Wiktorem Poliszczukiem Aby potępić akcję „Wisła”, nie trzeba negować ani umniejszać ukraińskich zbrodni UPA Na marginesie artykułu Wiktora Poliszczuka pt. „Operacja ťWisłaŤ – fakty historyczne i polityka” („Przegląd” nr 17/18) trzeba zwrócić uwagę na kilka kwestii. Zbrodnie popełnione przez UPA na ludności polskiej Wołynia (ale także na Tarnopolszczyźnie i w całej Galicji Wschodniej) są niewątpliwe. Ja znam je nie tylko z literatury, lecz także z rodzinnych przekazów. Wiem o bestialstwie rezunów: ich ofiarą padły osoby z najbliższego kręgu znajomych moich rodziców i dziadków. Wiem o mordowaniu, nieraz wymyślnym w swym okrucieństwie, bezbronnych ludzi, o znęcaniu się nad dziećmi, o roztrzaskiwaniu główek niemowląt o węgieł domu, o krzyżowaniu na płocie, rozcinaniu brzuchów… Boleję, gdy na terenach, gdzie rozgrywały się te tragedie, sypane są dziś kurhany ku czci „bohaterów UPA”. Boleję nad męczeństwem moich rodaków i boleję nad Ukraińcami, którzy nie potrafią się rozliczyć z własną przeszłością, a historię zastępuje im mit. Żaden naród nie wyszedł na tym dobrze. Ludobójstwo ukraińskie na przedwojennych kresach II Rzeczypospolitej jest faktem niezaprzeczalnym. Jest też przedmiotem wielu publikacji, badań naukowych po stronie polskiej i coraz częściej także ukraińskiej, choć nic dziwnego, że temat ten podejmowany jest przez ukraińskich historyków i publicystów raczej niechętnie. Równie niechętnie, jak polscy historycy czy publicyści podnoszą na przykład problem Jedwabnego. My do problemu Jedwabnego dojrzewaliśmy wiele lat, zanim dojrzeliśmy do tej smutnej prawdy, a wielu z nas do problemu Jedwabnego wciąż jeszcze nie dojrzało. Ukraińcy też muszą dojrzeć do tego, by przyjąć do swej narodowej świadomości zbrodnie UPA. Co innego zbrodnie ukraińskie na Wołyniu czy w Galicji Wschodniej w latach 1943-1944, co innego nasza operacja „Wisła” z roku 1947. Te pierwsze są, a w każdym razie powinny być problemem ukraińskiego sumienia. Akcja „Wisła” obciąża nasze sumienie. Wiktor Poliszczuk twierdzi: „Rzecz nie w potępieniu, przeproszeniu czy w odszkodowaniu za akcję ťWisłaŤ. Potępione przede wszystkim powinno być ludobójstwo w latach 1943- -1944, zorganizowane przez OUN Bandery, na ludności polskiej Wołynia i Halicji”. Ta logika i ta moralność jest mi zasadniczo obca. Potępione powinno być i jedno, i drugie. Pomijam już fakt, że w akcji „Wisła” wysiedlono głównie Łemków, którzy na Wołyniu nigdy nie byli i z morderstwami UPA nic wspólnego nie mieli. Przeciwnie niż Poliszczuk uważam, że my mamy swoje grzechy, Ukraińcy swoje. Oni powinni bić się we własne piersi, my w swoje. My dojrzeliśmy chyba do tego, by z dystansu ocenić akcję „Wisła”. Zarówno jej ideę, opartą na odpowiedzialności zbiorowej, jak i sposób wykonania. Dajmy Ukraińcom dojrzeć do obiektywnego spojrzenia na ten fragment ich historii. Nasz dobry przykład może im być tylko pomocny. Aby potępić akcję „Wisła”, nie trzeba negować ani umniejszać ukraińskich zbrodni z lat 1943-1944. Próba usprawiedliwienia akcji „Wisła” koniecznością wojskową jest chybiona. Rozprawić się z kilkoma czy nawet kilkunastoma sotniami UPA uzbrojonymi jedynie w broń ręczną, bez możliwości dostaw broni czy amunicji, działających w wąskim pasie przygranicznym od południowych krańców Lubelszczyzny po Beskid Niski, czyli praktycznie wzdłuż wschodnich i południowych granic województwa rzeszowskiego, nie stanowiło większego problemu dla frontowo doświadczonego Wojska Polskiego oraz doborowych oddziałów KBW i WOP. Wysiedlenie ludności miejscowej, stanowiącej dla UPA naturalne zaplecze, bardzo akcję wojskową ułatwiało, ale nie było do niej wcale konieczne. Twierdzenie Poliszczuka, że „działania analogiczne do akcji ťWisłaŤ podjęłaby każda władza Polski, w tym demokratyczna”, jest zupełnie nieuzasadnione. Polska demokratyczna takich problemów dotąd nie rozwiązywała, inne zaś państwa demokratyczne podobne problemy rozwiązują zgoła inaczej. Brytyjczykom chyba do głowy by nie przyszło, aby problem IRA rozwiązać, wysiedlając Irlandczyków z Ulsteru. Przekonanie Poliszczuka, że gdyby nie akcja „Wisła”, Polska po upadku PRL miałaby swoje Kosowo i siły korpusu pokojowego ONZ rozmieszczone dziś na wschodzie i południu, należy do tak dalece aberracyjnych, że trudno z nim nawet polemizować. Do podobnej kategorii muszę zaliczyć przekonanie Poliszczuka, że „nacjonalizm ukraiński jest od 1946 r. na usługach Stanów Zjednoczonych, których sojusznikiem jest Polska” i z tego powodu w Polsce „względy prawdy historycznej i względy moralności są tłamszone”. Sojusz z USA zabrania polskim historykom pisać prawdę o zbrodniach ukraińskich? Amerykanie stymulują polskich polityków, w tym najbardziej może zasłużonego na polu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2007, 2007

Kategorie: Historia
Tagi: Jan Widacki