Oskubany pacjent

Oskubany pacjent

Reforma służby zdrowia po niemiecku, czyli… Szefowa resortu zdrowia, Ulla Schmidt, zwróciła się o pomoc do Federalnego Urzędu Kryminalnego. Dostała bowiem setki listów od rozsierdzonych pacjentów. Inni przez telefon odsądzali socjaldemokratyczną minister od czci i wiary. Nie obyło się bez obelg i pogróżek: „Należy panią wsadzić do komory gazowej!”. Wysokonakładowy tabloid „Bild” zainicjował powszechną akcję protestów wielkim tytułem: „Pani minister przyprawia nas o chorobę”. Tygodnik „Stern” opublikował czołówkę: „Der geplünderte Patient” (co można przetłumaczyć jako „oskubany” czy też „splądrowany pacjent”). „Stern” doszedł do wniosku, że „reforma opieki zdrowotnej okazała się niewypałem. Skostniały system pozostał nienaruszony, tylko pacjent musi więcej płacić w szpitalu, w aptece czy też u lekarza”. Wiceprzewodniczący CDU, Jürgen Rüttgers, uznał wprowadzoną 1 stycznia br. reformę za bezprzykładne fiasko, które doprowadziło do chaosu w klinikach i gabinetach lekarskich. Dał też do zrozumienia, że minister Schmidt powinna podać się do dymisji. Centrolewicowy rząd Niemiec, złożony z SPD i Zielonych, obiecywał program szeroko zakrojonych reform, mających na celu zredukowanie i uelastycznienie niezwykle hojnego państwa opiekuńczego, którego horrendalnych kosztów budżet nie jest w stanie dłużej ponosić. W Radzie Federacji, izbie wyższej parlamentu, większość mają jednak konserwatyści z CDU/CSU, toteż reformy muszą dokonywać się za ich zgodą. W rezultacie zamiast ambitnych przemian realizowane są tylko kompromisy, półśrodki, które nie rozwiązują problemów i nikogo nie zadowalają. Słowo „reforma” zostało nad Łabą i Renem tak gruntownie skompromitowane, że w przemówieniu noworocznym kanclerz Gerhard Schröder przezornie zapowiadał innowacje. Jedną z najważniejszych miało się stać zmodernizowanie niezwykle kosztownego systemu opieki zdrowotnej. Reforma ta została przyjęta we wrześniu ubiegłego roku głosami partii rządzących i opozycji. Zmiany były konieczne – starzenie się społeczeństwa, coraz mniejsza liczba pracujących, rozbudowana administracja i liczne darmowe świadczenia sprawiały, że kasy chorych musiały zaciągać długi i podnosić wysokość składek. W sierpniu ubiegłego roku przewodniczący Junge Union, młodzieżowej organizacji CDU, 24-letni Philipp Missfelder, złożył prowokacyjną i oczywiście całkowicie nierealną propozycję, aby kasy chorych nie pokrywały kosztów protez zębowych i biodrowych dla osób 85-letnich i starszych. Missfelder wywodził, że staruszkowie opływają w dobra kosztem młodej generacji. Pytał też, dlaczego zamiast żądać protez biodrowych, nie mogą, jak za dawnych dobrych czasów, chodzić o lasce? Jak oczekiwał młody skandalista, wywołało to oburzenie. Politycy spod wszystkich sztandarów popisywali się w mediach miłością do seniorów. Missfelder, który szybko zdobył międzynarodową sławę jako postrach emerytów, oskarżał również: „W każdym niemieckim mieście starsi ludzie przychodzą do lekarza, aby się spotkać i porozmawiać o pogodzie. Gdyby każda wizyta kosztowała 10 euro, powiedzieliby sobie: „Nie jest tak źle, zostanę w domu”.” Takie mniej więcej założenie przyjął główny architekt reformy służby zdrowia, prof. Bert Rürup. Podkreślał on, że w RFN dochodzi do 560 mln kontaktów z lekarzem rocznie, czyli osiem na ubezpieczonego. W skali międzynarodowej to bardzo wysoka stopa, przy tym przeciętny Niemiec przypuszczalnie nie jest bardziej chorowity od Francuza czy Szweda. Lekarze podkreślają, że niemal jedna trzecia pacjentów przychodzących z lekkimi dolegliwościami, jak przeziębienie i katar, mogłaby właściwie zostać w domu. Prof. Rürup postanowił więc wprowadzić opłatę gabinetową (Praxisgebühr), aby zniechęcić obywateli do zbyt intensywnego leczenia. Od 1 stycznia mieszkaniec RFN musi uiszczać opłatę gabinetową w wysokości 10 euro za pierwszą wizytę w kwartale, przy czym za skorzystanie z pomocy dentysty czy lekarza pogotowia obowiązują osobne stawki w podobnej wysokości. Ustawa, w niemieckim stylu niesłychanie biurokratyczna, rozbudowana i niejasna, przewiduje wiele wyjątków. Od zdrowotnego haraczu zostali zwolnieni m.in. policjanci, żołnierze odbywający zastępczą służbę wojskową oraz dzieci i młodzież do lat 18. Pacjent nie płaci za dwa przeglądy uzębienia rocznie, nie wiadomo jednak, czy dentysta ma pobierać gabinetowe, jeśli podczas przeglądu wypatrzy dziurę w trzonowcu i od razu ją zaplombuje. Darmowe pozostają szczepienia ochronne i opieka nad kobietami w ciąży. Za to pacjent musi dołożyć 10 euro do każdego z pierwszych 28 dni pobytu w szpitalu. Ogółem opłaty gabinetowe i szpitalne nie mogą przekroczyć 2% rocznych dochodów brutto obywatela, w przypadku przewlekle chorych – 1%.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2005, 2005

Kategorie: Świat