Piotr Kuncewicz (1936-2007) Trudno powiedzieć, dlaczego nad śmiercią Piotra Kuncewicza, wybitnego krytyka i znawcy literatury, pisarza i eseisty, zapanowała grobowa cisza medialna. To przykre, a nawet obrzydliwe, że nawet po śmierci nie potrafimy doceniać ludzi, którzy całym swoim życiem zapracowali na dozgonny szacunek i wdzięczność. Że Piotr kibicował lewicy, choć w ostatniej dekadzie PRL związany był z opozycją? Że był masonem? Że głosił odważne i niełatwe sądy o współczesnej Polsce? Cóż, widać oryginalność i osobność nie są dziś w cenie, zwłaszcza dla polskich niby-elit intelektualnych. Prasa (oprócz „Trybuny”, gdzie Piotr przez ostatnie lata publikował stały felieton w cyklu „Te szalone dni”, i „Rzeczpospolitej”) oraz telewizja przeszły obok tego zasmucającego wydarzenia obojętnie, a przecież śmierć zabrała polskiej kulturze jednego z najwybitniejszych jej przedstawicieli. Autora wielu pasjonujących książek, erudytę i myśliciela, który zawsze starał się godzić, a nie dzielić. Człowieka otwartego i przyjaźnie nastawionego do świata i innych ludzi, nawet tych z antypodów jego bajki. Zostawił po sobie ogromny dorobek i jedną niedokończoną książkę, nową wersję Fausta – swoje dzieło życia, jak mówił. Piotra poznałem osobiście jakąś dekadę temu jako dziennikarski osesek, przez następne lata współpracowaliśmy. Z zapartym tchem czytałem jego książki, zwłaszcza monumentalne, pięciotomowe dzieło „Agonia i nadzieja”, w którym z niespotykaną werwą publicystyczną odmalował portrety kilku literackich pokoleń. Nikomu innemu nie udała się taka sztuka – poddać krytycznej analizie pisarzy i poetów, którzy tylko przemknęli przez literackie dziedzińce swoich czasów, a także tych, którzy odcisnęli trwałe piętno w historii. Zamiast suchych notek biograficznych Piotr dał nam skrzącą się anegdotami opowieść o ludziach i czasach. Złośliwcy i zawistnicy wyrzucali mu nawet ową lekkość i przystępność jego szkiców. A przecież były to największe, docenione przez rzesze czytelników atuty pisarskie Piotra, które sprawiały, że jego książki – by wspomnieć tylko dwie ostatnie, „Goj patrzy na Żyda” czy „Legenda Europy” – pochłaniało się jednym tchem. O wydanej w 2005 r. „Legendzie Europy”, którą uważał za jedną z najważniejszych swoich książek, mówił w jednym z wywiadów, że „powstała z autentycznej wściekłości na polityków i działaczy mojego kraju, którzy, (…) wedle Wyspiańskiego, „widzą jeno pchły””. Wierzył w europejski patriotyzm, uważał, że Europa to nie tylko obszar geograficzny, ale przede wszystkim model świadomości społecznej, na który składają się mity, tradycje, wartości, dziedzictwo historyczno-kulturowe, a także klęski. A więc zarówno Sokrates, Jezus, Joanna d’Arc, Don Kichot, Hamlet, Faust i Don Juan, ich widma i echa, jak i Hitler oraz wcześniejsze i późniejsze klęski tworzą nierozerwalne zręby mentalne naszego kontynentu, który – w co Piotr wierzył – ma szansę wyjść obronną ręką z narastającej światowej zawieruchy. „Europa zostanie Europą – mówił ponad rok temu w rozmowie ze mną na łamach „Przeglądu”. – To Europa ostatecznie stworzyła filozofię, malarstwo, architekturę, choć miała też swoje ciemne wieki. Kościół średniowieczny odegrał fatalną rolę w rozwoju, był wielkim hamowniczym postępu, ale z drugiej strony Aleksander VI, chyba najbardziej zbrodniczy z papieży, poza tym, że mordował i uczestniczył w orgiach z własną córką, był zarazem dobrodziejem i fundatorem Kopernika. Za te dziwaczne sprzeczności też kocham Europę. I za wszystkie niezliczone wysiłki w celu uczłowieczenia człowieka. Za wspaniałą, także sakralną, sztukę, za literaturę, filozofię, muzykę, teatr”. Tak, Piotr był Europejczykiem w każdym calu – za to też należy mu się wielki szacunek, zwłaszcza w czasach, kiedy budowniczowie IV RP, na których co i rusz się złościł, robią wszystko, by Polskę Europie obrzydzić, mówiąc na przykład tu i tam, że Europa nie wstydzi się Boga. Ale Piotr dawał szansę także Polsce – tej zaściankowej, stojącej „przed murem”, kołtuńskiej i głupiej. „Europa nie powinna być, moim zdaniem, zbiorem najgorszych cech każdego narodu, ale najlepszych, które też można znaleźć i należy wspierać. Mamy ich sporo, choć może mniej niż wad. Szansą Europy jest jej różnorodność i wielość, a także to, że potrafi wchłaniać wszystko, nawet barbarzyństwo, i przekuwać to na wartość”, mówił. Europejskość żyła w nim wcześniej, przywiązanie do wartości humanistycznych ujawnił w książce z 1982 r. zatytułowanej „Antyk zmęczonej Europy”, uznawanej za pierwszą część tryptyku, który dopełniły
Udostępnij:
- Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook
- Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X
- Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X
- Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram
- Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp
- Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail
- Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety









