Ostatni taki wizjoner

Ostatni taki wizjoner

Jerzy Kawalerowicz (1922-2007)

Nie mam żadnego credo, bo nie interesują mnie dogmaty. Przeto też chyba trudno umieścić moją twórczość w jakiejś jednej szufladce – mówił kiedyś Jerzy Kawalerowicz, zmarły w ubiegłym tygodniu jeden z ostatnich gigantów polskiego kina. Miał 85 lat.
Oglądając dziś „Pociąg”, „Matkę Joannę od Aniołów”, „Faraona” czy „Austerię” – kamienie milowe naszej sztuki filmowej – można znaleźć potwierdzenie słów mistrza. Każdy z tych obrazów zawieszony jest nie tylko w innej przestrzeni estetycznej oraz intelektualnej, ale przede wszystkim w każdym z nich widać innego Kawalerowicza. To cecha prawdziwie wielkich twórców: uplastyczniać krańcowo różne epoki i problemy ludzkie, za każdym razem patrząc na nie z innej perspektywy.

Magia filmu

Kawalerowicz był wizjonerem kina, który w swoich dziełach chętnie powracał do przeszłości, odkrywał zaginione cywilizacje, szukał wartości upadłych, by na nowo odtwarzać je na ekranie i poprzez nie mówić do widza. Był zarazem jednym z ostatnich, dla których kino miało funkcję społeczną, a nawet – jak pisał swego czasu Zygmunt Kałużyński – ideologiczną. W sposób przenikliwy ukazywał bowiem mechanizmy władzy, służalczość jednostki wobec doktryn, kulturowe i psychologiczne aspekty wiary w miraże, a także fatalną rolę dogmatu w życiu człowieka.
„Gdyby malarz zaczął analizować skład chemiczny farb, nigdy nie namalowałby obrazu – mówił kiedyś reżyser. – Tak samo jest z reżyserią filmową. Znałem ludzi, którzy mieli teorię w małym palcu, ale choć bardzo chcieli, nie byli w stanie stworzyć filmu. Można oczywiście kodyfikować rozmaite nazwy i pojęcia, ale przecież nie o to chodzi. Dla mnie największym reżyserem jest Fellini. On nie ilustruje, on kreuje. Film musi być przesycony czymś, co emanuje, co tworzy emocje, co jest magią”.
Kawalerowicz urodził się 19 stycznia 1922 r. w Gwoźdźcu. Maturę zdał w Krakowie, tam również do 1949 r. studiował w Akademii Sztuk Pięknych oraz w Instytucie Filmowym. Od 1953 r., kiedy po raz pierwszy stanął za kamerą jako samodzielny artysta, realizując „Celulozę”, wyreżyserował 17 filmów fabularnych. Był współzałożycielem i pierwszym prezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich, od 1956 r. kierował zespołem filmowym „Kadr”, w którym zrodziła się polska szkoła filmowa. Był też członkiem PZPR, posłem do Sejmu kontraktowego z ramienia tej partii, wykładowcą łódzkiej Filmówki. Swój ostatni film, ekranizację „Quo vadis”, zrealizował przed sześciu laty.

Wbrew dogmatom

A wszystko tak naprawdę zaczęło się od „Pociągu” z 1959 r. Wprawdzie już w latach 50. Kawalerowicz pracował przy kilku filmach jako asystent, potem z Kazimierzem Sumerskim zrobił według swojego scenariusza „Gromadę”, a następnie już sam „Celulozę”, „Pod gwiazdą frygijską”, „Cień” i „Prawdziwy koniec wielkiej wojny”, ale dopiero kameralny dramat z porywającymi kreacjami Lucyny Winnickiej i Leona Niemczyka ujawnił jego geniusz reżyserski. To nie był zwykły film psychologiczny z papierowymi postaciami wyciętymi ze scenariusza, lecz głębokie studium natury ludzkiej i pułapek losu, perfekcyjne w najdrobniejszym szczególe, znakomicie fotografowane i zilustrowane muzycznie. Do dziś uwodzi trudną do uchwycenia aurą tajemniczości.
To był jednak dopiero wstęp do sukcesu, gdyż po „Pociągu” Kawalerowicz zrealizował, jedno za drugim, dwa swoje najgłośniejsze dzieła – „Matkę Joannę od Aniołów” i „Faraona”. W pierwszym z tych filmów było wszystko, czym musi być nasycone wielkie kino, do tego uzbrojone w szaleństwo, bluźnierstwo, wizję i przesłanie – niebagatelne, bo będące, jak pisał Kałużyński, najdobitniejszym w naszym kinie oskarżeniem dogmatu, który popełnia gwałt na naturze ludzkiej, gdy mu się bezwolnie ulega.
Był to film niezwykły także ze względu na nowatorskie jak na owe czasy zabiegi formalne i wizualne. „To mój najbardziej perfekcyjny film. Treść i forma tworzą w nim integralną całość. Niczego tam nie można dodać ani ująć. Oglądając ťMatkę JoannęŤ wiele lat później, pomyślałem, że nie mógłbym tego filmu zrobić inaczej”, mówił Kawalerowicz, którego za ten obraz uhonorowano w 1961 r. Srebrną Palmą na festiwalu w Cannes. „Faraon” zaś – film zrealizowany w iście hollywoodzkim stylu, lecz niosący gorzkie, europejskie z ducha przesłanie dotykające niezmiennych mechanizmów władzy i jej destrukcyjnego wpływu na człowieka – był nominowany do Oscara.

Zhumanizować świat

Cztery lata po „Faraonie” Kawalerowicz miał gotowy scenariusz „Austerii”, kolejnego swojego wielkiego filmu, który ostatecznie zrealizował dopiero w 1982 r. Sportretował w nim środowisko galicyjskich chasydów w przeddzień Zagłady, którzy jednak, pogrążeni w swoich mitologiach i rytuałach nie chcą dostrzec rzeczywistości, która miała przynieść im śmierć. „Przeczytałem gdzieś – wspominał reżyser – że ten film wyprzedził czas. Ja też tak sądzę, albowiem pojawił się on przed całą falą filmów na temat zagłady Żydów. Tyle że mówił o niej inaczej i nie nadawał się do włożenia do szufladki pt. „Shoah”.
Wcześniej Kawalerowicz zrealizował jeszcze „Grę” („po to tylko, żeby coś robić”, jak sam to skomentował po latach), „Maddalenę”, która miała być włoską, uwspółcześnioną wersją „Matki Joanny” („ale to było niemożliwe”), aż wreszcie, w 1977 r., „Śmierć prezydenta”. Krzysztof Zanussi triumfował wówczas z „Barwami ochronnymi”, jednym z najważniejszych filmów kina moralnego niepokoju, tymczasem Kawalerowicz pokazał historyczny, wręcz paradokumentalny film o zabójstwie prezydenta Narutowicza, prawicowo-nacjonalistycznej nagonce, klimacie międzywojnia, bezwzględności szaleństwa. Nie sposób zapomnieć o genialnej kreacji Marka Walczewskiego w roli Eligiusza Niewiadomskiego.
Przed „Austerią” było jeszcze niedocenione „Spotkanie na Atlantyku”, a później „Jeniec Europy”, „Dzieci Bronsteina”, „Za co?”, aż wreszcie superprodukcja „Quo vadis”, którą krytyka przyjęła chłodno, np. pisząc głupio, że ateista zrealizował film o pierwszych chrześcijanach. Tymczasem Kawalerowiczowi znów przyświecała pewna idea, o której chciał widzowi opowiedzieć: „Rzeczywistość, w której żyjemy, nie jest wolna od nienawiści, tyranii nieodpowiedzialnych władców, od manipulacji za pomocą chleba i igrzysk. Ten świat trzeba zhumanizować. Ciągle wisi nad nami zagrożenie barbarzyństwem, od którego oby uwolniła nas nadchodząca epoka”…
Odszedł wielki artysta. Zostawił po sobie filmy, które jeszcze nie raz będziemy odkrywać na nowo.

 

Wydanie: 01/2008, 2008

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy