Górnicy wiedzą, że łamią przepisy, ale ważniejsza jest praca. Na wszystkim się oszczędza – Trudno nam było zaśpiewać w tym roku Alleluja, choć na Śląsku rezurekcja najważniejsza. Jesteśmy w głębokim dołku. Szczęśliwi ci, którzy mieli najbliższą rodzinę przy boku – mówi Bogdan Okrzesik, ratownik w kopalni Bielszowice. – Zawsze podczas świąt spotykamy się z rodzinami tych, którzy już nigdy nie wrócą z kopalni do domu. Żeby pamiętać, że nie odeszli na darmo. Tak było i w tym roku. W lutym 2002 r. wybuch w kopalni Jas-Mos zabił 10 górników. Beata Lis straciła męża. Był sztygarem. To między innymi jego obciążono odpowiedzialnością za katastrofę. Nie mogła pogodzić się ani z jego śmiercią, ani z obarczeniem winą. – Był dla mnie wszystkim. Nikt go nam nie zwróci. Osierocił syna i córkę. Nie pozwolę zrobić z niego kozła ofiarnego. Wdowy po ofiarach tragedii w kopalni Jas-Mos doczekały się przynajmniej małej satysfakcji. Prokuratura Okręgowa w Gliwicach zdecydowała, że trzeba uzupełnić śledztwo. Zażalenie na wcześniejszą decyzję Prokuratury Rejonowej w Jastrzębiu Zdroju złożył w imieniu wdów adwokat. Wtedy śledztwo zostało umorzone. Beata Lis nadal wszystko bardzo przeżywa. Mówi jednak: – Przynajmniej nie będę miała sobie do zarzucenia, że coś pominęłam, czegoś nie zrobiłam, żeby ludzie poznali prawdę. Ale znów święta były takie puste. Na rezurekcji zobaczyłam inne wdowy w czerni. Żadnego deficytu Początek tego roku, kopalnia Marcel. Na dole umiera górnik Zbigniew Pawliczek. Lekarz stwierdza zgon z przyczyn „sercowo-naczyniowych”. Żona nie wierzy, że był to zawał serca. W sprawę włącza się prokuratura. Biegły stwierdza podczas sekcji obrażenia wewnętrzne. Wiele wskazuje na to, że Pawliczek został wciągnięty przez taśmociąg. Jego koledzy najpierw nie chcą nic mówić, a potem opowiadają, że jechał na taśmie. – Nie daruję, oni chcieli coś ukryć – mówi wdowa po Pawliczku. Jeśli jej zmarły mąż naruszył przepisy bhp, ona nie dostanie odszkodowania. W Marcelu mówią, że aby zarobić, trzeba godzić się na wiele rzeczy. Kopalnia Rydułtowy. Wybuch metanu. Gdy na dole następuje wybuch, powietrze rozżarza się do temperatury 1000 stopni Celsjusza. Trzeba szybko zerwać ubranie, uciekać pod wiatr. Ale jeśli jest się w tzw. lufie wybuchu, szanse są małe. Tu w strefie ognia znalazło się dziesięciu górników. Wszyscy są poparzeni. Trzech umiera. Podczas kontroli wychodzi na jaw, że tak zmieniano linie pomiarowe metanu, by nie doszło do automatycznego wyłączenia prądu. Bo to oznaczałoby przerwę w wydobyciu. Sprawę prowadzi prokuratura. Kopalnia Bielszowice. Najpierw dochodzi do oparzenia jednego z górników. Dyrekcja kopalni nie zgłasza wypadku w Urzędzie Górniczym. Na poszkodowanego wywierane są naciski, by nie mówił, co się stało. Oficjalna wersja kopalni: poparzenie spowodowała gorąca woda, potem – gorące powietrze. Ale to był metan. Gdy na dół zjeżdża kilkudziesięciu górników, ściana powinna być zamknięta. Nie dopilnowano tego. Następuje wybuch. 13 ciężko poparzonych. I tak cud, że nikt nie zginął. Następnego dnia metan wybucha po raz trzeci w tym samym miejscu. Zarząd Kompani Węglowej SA, do której należy KWK Bielszowice, stwierdza, że nastąpiło „ewidentne złamanie zasad pragmatyki służbowej i niedopełnienie obowiązków”. Wyższy Urząd Górniczy zapowiada konferencję prasową. W ostatniej chwili zostaje odwołana. Prezes Okręgowego Urzędu Górniczego w Gliwicach ma zakaz wypowiadania się. Wiceprezes WUG oświadcza, że nie będzie udzielał informacji. Sprawa jest w prokuraturze. KWK Brzeszcze. Piekło na dole. Najpierw płomienie, potem dym. Kilkadziesiąt stopni Celsjusza, widoczność na pół metra. 11 poparzonych, jeden zaginiony. Ciągle pracują zastępy ratowników. Zdaniem prokuratury, przyczyna katastrofy może być inna, niż podała ją dyrekcja kopalni. Kolejne śledztwo. Eugeniusz Kuchta, ratownik z 12-letnim stażem: – Pracodawcy nie boją się niczego. Ludzie wiedzą, że łamią przepisy, ale ważniejsza jest praca. Na wszystkim się oszczędza. Przesterowywanie czujników metanu? Hakerzy potrafią się włamać, gdzie chcą, więc co za problem z obejściem systemu informującego o zagrożeniach w kopalni? Z Rydułtowych zrobiła się sensacja, a przecież wtajemniczeni dobrze wiedzą o takim zjawisku. W naszym środowisku nazywa się to by-passami. Nam nie są potrzebne komisje, ale pieniądze. Pieniędzy jest jednak coraz mniej. Bogdan Okrzesik:
Tagi:
Mirosław Nowak









