Pójdą za nią w ogień

Pójdą za nią w ogień

W Gdańsku są przekonani, że Warszawa chce zniszczyć szefową Monaru W 18. numerze „Przeglądu” w tekście „Prawe ręce Kotana” pisaliśmy o konflikcie w Monarze. Wokół Jolanty Koczurowskiej, nowej przewodniczącej Zarządu Głównego Monaru wybranej na to stanowisko po śmierci Marka Kotańskiego, rozpętała się burza. Ale konflikt, który wybuchł na ul. Marywilskiej w Warszawie, gdzie mieści się ośrodek Monaru i Markotu, zupełnie inaczej wygląda z gdańskiej perspektywy przyjaciół i współpracowników Koczurowskiej. To właśnie z nimi tworzyła pierwszy w Polsce ośrodek dla młodzieży uzależnionej w Matarni. Ośrodek Rehabilitacyjny dla Dzieci i Młodzieży Uzależnionej i Zagrożonej Uzależnieniami w Gdańsku Matarni powstał w 1983 r. To jeden z pierwszych ośrodków Monaru. Dziś funkcjonuje tam również Centrum Profilaktyki Środowiskowej „Mrowisko”, które powstało z inicjatywy terapeutów. Nie byłoby tego miejsca, gdyby nie Jolanta Koczurowska, przez lata szefowa gdańskiego ośrodka, a dziś przewodnicząca Zarządu Głównego Stowarzyszenia Monar. Trudno dociec, o co tak naprawdę chodzi w konflikcie, który wybuchł w domu na Marywilskiej po śmierci Marka Kotańskiego i objęciu stanowiska przez Koczurowską. Dzisiaj niemal nikt już nie wspomina, że Koczurowska z Kotańskim współpracowała od samego początku. Od czasu, kiedy rodził się Monar. Stawia się za to zarzuty o… używanie telefonu komórkowego śp. Marka Kotańskiego przez obecną szefową Monaru. Od tego się zaczęło. Na łamach prasy pojawiło się nazwisko córki Marka Kotańskiego, która teraz z całego konfliktu zniknęła i niczego nie komentuje. Pozostał Przemysław Przybecki i wojna na maile, w których jedni wyrażają poparcie dla Koczurowskiej, a drudzy wspierają działania Przybeckiego. Biorąc pod uwagę proporcje, sprawa wygląda zdecydowanie korzystniej dla nowej przewodniczącej. A biorąc pod uwagę gdańską perspektywę zdarzeń, cały konflikt na Marywilskiej jest postrzegany jako nadawanie ważności zjawiskom marginalnym. – Przy tak dużej organizacji, jaką jest Monar (to w końcu ponad sto placówek w całej Polsce i tysiące osób), zawsze znajdzie się ktoś niezadowolony – mówi Zygmunt Medowski, szef Mrowiska, przewodniczący Rady ds. Profilaktyki Stowarzyszenia Monar, od 15 lat przyjaciel i współpracownik Jolanty Koczurowskiej. – Nawet w codziennej działalności dochodzi do napięć i konfliktów, tym bardziej opór budzi każda próba uporządkowania niektórych działań. I nie o te napięcia chodzi. Martwi mnie i dziwi, że z pana Przybeckiego i kilku osób uczyniono proroków jakiejś „sprawy”. A Jolanta Koczurowska, na którą przez kilkadziesiąt lat jej ciężkiej pracy nie padł nawet cień podejrzeń o nieuczciwość czy brak kompetencji, musi się tłumaczyć z absurdalnych zarzutów – podkreśla. W ogień Od miesiąca w gdańskim ośrodku pracuje Maciej Michalski. Jak mówi, przyjechał tu z Warszawy z Marywilskiej z powodu zawirowań. Z Markiem Kotańskim współpracował 33 lata. Zarówno Matarnią, jak i Jolą Koczurowską jest zauroczony. – To osoba z charyzmą. Gdański Monar to Koczurowska – stwierdza z przekonaniem. W ośrodku w Matarni nie mogą zrozumieć, o co w tym całym zamieszaniu chodzi i dlaczego ich Jolę miesza się teraz z błotem. Mówią, że ją oddali. Z żalem. Ale chodziło o sprawę. O Monar i to wszystko, co stworzył Kotański. I jakkolwiek górnolotnie by to zabrzmiało, są przekonani, że nikt inny nie jest teraz w stanie zająć się tym lepiej niż ich Jola. – Złości mnie to wszystko, bo powinniśmy myśleć wyłącznie o naszej pracy. Poza tym… nagle się okazuje, że Jola musi coś udowadniać. Jakby argumentem nie były wszystkie te lata pracy i młodzi ludzie, którym pomogła – dziwi się Anna Dolecka, terapeutka z ośrodka. – Do tej pory nic nie mówiliśmy, bo Jola zawsze nas prosiła, żebyśmy trzymali się od tego wszystkiego z daleka i zajmowali się tym, co najważniejsze. Młodzieżą. Ale chcemy, żeby wszystko było jasne – zawsze będziemy stać za nią murem – dodaje zdecydowanie Radek Nowak, uczeń Jolanty Koczurowskiej i terapeuta w ośrodku od 1991 r. Równie zdecydowanie i bez teatralnych westchnień niemal wszyscy w Matarni mówią, że za Koczurowską bez zastanowienia poszliby w ogień. – Jola należy do osób, które wyciągają do człowieka pomocną dłoń, nie chcąc nic w zamian – opowiada Radek Nowak. Zapamiętał, jak powiedziała mu, że człowiek, który się tak uśmiecha, zawsze wyjdzie na prostą. – Ufam jej i wiem, że zawsze mogę na nią liczyć. Często się sprzeczają: – Jola jest bardzo wymagająca, bo bardzo dużo wymaga od siebie. Kładzie się spać

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 22/2003

Kategorie: Kraj