Jak stanie, to jus bydzie stoło

Jak stanie, to jus bydzie stoło

– A Bachleda-Curuś może? – odpowiadają górale w Zakopanem na zarzut, że uprawiają samowolkę budowlaną Budynek z czerwonych pustaków ledwo mieści się między mostem, strumieniem a płotem sąsiedniej parceli. Właścicielka, warszawianka, jest akurat na budowie, lecz rozmawiać z dziennikarzem nie chce. Pokrzykuje tylko zza muru, grożąc sądem. Obiekt, traktowany przez nadzór budowlany jako samowola, rośnie w górę bez przeszkód. Wtajemniczeni nazywają go wrzodem Małego Żywczańskiego. Witamy w Zakopanem! Gdyby do budynków stojących na Podhalu ściśle zastosować obowiązujące prawo, trzeba byłoby wyburzyć… wszystkie. Na całym tym obszarze, gdzie od święta nosi się jeszcze białe cyfrowane portki, niemal każdy budujący dom pod smrekiem „poprawia” architekta z myślą o letnikach i narciarzach. „Dla górala chałupa to środek świata”, pisał ks. Józef Tischner, który tuziemców znał jak nikt inny. – Marzeniem każdego górala jest własny dom – mówi Andrzej Gąsienica-Makowski, starosta tatrzański. – To sprawa nadzwyczaj honorowa. Ludzie stawiają często w desperacji, koniecznie na swoim, choć nieraz na bakier z przepisami. Samowolka ma korzenie w czasach austriackich. Zaborca zabraniał inwestować, od chwili gdy Zakopane stało się dla Polaków zimową stolicą. A miejscowi czekali na ceprów. Uprzejmie donoszę Z kilkudziesięciu postępowań wyjaśniających, które co miesiąc wszczyna zakopiański powiatowy nadzór budowlany, lwia część jest skutkiem donosów pisanych przez sąsiadów lub członków rodzin. – Nawet wymiana okien w budynku wymaga wcześniejszego zgłoszenia – przypomina Jan Kęsek, szef nadzoru. – Donos powoduje między innymi konsekwencje karne. Musimy powiadomić prokuraturę i były już przypadki, że za nielegalną wymianę okien sądy orzekały grzywny. Wśród skarg bywają takie, które uzasadniają sąsiedzki sprzeciw argumentem, że nowa willa zasłoni już osiadłym… widok na Tatry. Przepisy nie przewidują ochrony prawa właścicieli domów do podziwiania krajobrazu z okna. Gdyby przewidywało, w Zakopanem już w okresie międzywojennym nie można byłoby postawić ani jednego budynku. Ze względu na mikroskopijne rozmiary dostępnych jeszcze działek mapki geodezyjne sporządzane dla potrzeb nowych budów z reguły nie przystają do rzeczywistości. Sądzić można np., że budynek stanie 10 m od już istniejącego, po czym w praktyce okazuje się, że stoi sześć. I natychmiast dochodzi do awantury. Regionalizm wymaga, by wszystko, co się projektuje, miało odpowiednie nachylenia, kąty, wymiary i odległości. Tyle że tutaj nikt tych zasad nie przestrzega. Domy „rosną” zazwyczaj w górę, przypominając wieżowce, w wiadomym celu – stworzenia możliwości przyjmowania jak największej liczby ceprów. Jeśli nawet góral nie dostawi, lekceważąc projekt, dodatkowej kondygnacji, zawsze wyciąga piwnicę nad grunt. W tym tzw. przyziemiu mieszka z rodziną, kiedy budynek jest pełen gości. – Interwencja kończy się z reguły nakazem obsypania suteren ziemią – mówią inspektorzy nadzoru. Czołgi i szopy Andrzej Gąsienica-Makowski, ocenia, że poważnych samowoli budowlanych jest w powiecie tatrzańskim około pół tysiąca. – Problem należy traktować rozważnie – przekonuje starosta. – Zaszłości sięgają nieraz i pół wieku. Nie można ludziom zabierać dorobku całego życia. Czasem wystarczy porada prowadząca do kompromisu. Pana Józefa spotkałem w jednej z restauracji pod Nosalem. Od słowa do słowa okazało się, że jest emerytowanym majstrem budowlanym. Pochwalił się, że postawił dziesiątki domów bez zezwolenia. I sam pozwolenia załatwiał, kiedy ktoś się przyczepił. – Szedłem do komitetu partii – wspomina – i mówiłem tak: „Panie sekretarzu, przecież Polska Ludowa powstała po to, żeby budować, a nie burzyć!”. Zawsze skutkowało. Dla zakopiańskich samowolek czarne dni nastąpiły w 1972 r. Doszło wtedy do wyburzenia kilku domów, między innymi w centrum miasta oraz na Gubałówce. – Tego dnia nigdy nie zapomnę. Myśleliśmy, że zaczęła się wojna – załamuje ręce Maria Gruszka, której zlikwidowano dom przy ul. Skibówki. – Przyjechały czołgi, buldożery, samochody pełne wojska i policji. Nie mogłam nic zrobić, chałupę rozwalili na moich oczach. Tamten obiekt stał na zbyt małej działce, pani Maria dokupiła potem sąsiednią parcelę i dziś stoi tu okazały murowaniec. Ówczesnego naczelnika miasta źle się wspomina pod Tatrami. Są jednak i tacy, którzy uważają, że gdyby wszyscy włodarze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 51/2003

Kategorie: Kraj
Tagi: Adam Molenda