Z covidu wyleczyło się w Polsce ponad pół miliona osób. W tym reporterka PRZEGLĄDU – Gdy wyzdrowiałam, była piękna, jesienna pogoda, złote liście na drzewach, więc tuż po zakończonej izolacji pojechaliśmy do lasu na spacer – mówi Paula Leśniewska, nasza redakcyjna ozdrowieńczyni, która chorowała na COVID-19 w październiku (więcej w ramce obok). Łukasz, mąż Oli Bednorz (organizatorki Strajku Kobiet Zabrze), najbardziej cieszy się z odzyskania smaku: – Gdy w końcu odzyskałem węch i smak, zjadłem kawałek kiełbasy. To była najlepsza kiełbasa w życiu! Dopiero wtedy uwierzyłem, że zdrowieję. Ale przestała mi smakować kawa, choć jestem wielkim kawoszem. Nie wiem jednak, czy to przez covid, czy raczej dlatego, że już dość tej kawy w życiu się napiłem. Z kolei Kasia, znajoma mama dwóch córeczek, świętowała wyjście z choroby czekoladą. Wiola – zajadała się mandarynkami. Wreszcie czuła ich smak. W Polsce z covidu wyzdrowiało już ponad 500 tys. osób. Dokładnie 516 636 – stan na 27 listopada, gdy oddaję tekst. Tak mówią przynajmniej oficjalne statystyki Ministerstwa Zdrowia i Głównego Inspektoratu Sanitarnego, tworzone na podstawie liczby zakończonych izolacji u osób, które wcześniej miały pozytywny wynik testu na koronawirusa. Wśród ozdrowieńców są osoby znane, m.in. aktorki Maja Ostaszewska i Olga Bołądź, Maryla Rodowicz, Jurek Owsiak czy skialpinista Andrzej Bargiel, który zjechał z K2. Zakażonych do tej pory było niemal milion osób (958 416). Walkę z chorobą przegrało 16 147 osób – a więc nieco ponad 1,6% obecnej liczby pacjentów z pozytywnym wynikiem. Ile osób naprawdę przeszło covid – mając niewielkie lub nietypowe objawy czy nie mając ich wcale – nie wiadomo, ponieważ najczęściej nie zostały przetestowane. Według Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych zdecydowana większość chorych (80-90%) przechodzi zakażenie SARS-CoV-2 w sposób bezobjawowy lub skąpoobjawowy, niewymagający hospitalizacji. Można zatem sądzić, że realna liczba osób, które zostały zakażone wirusem i wyzdrowiały lub nie rozwinęła się u nich choroba, jest o wiele większa niż owe pół miliona. Jak chorujemy, jak się leczymy Na szczęście ogromna większość chorych nie potrzebuje żadnego leczenia poza wypoczynkiem – sprawny układ immunologiczny sam zwalcza wirusa. Jeśli więc mamy objawy covidu, nie wpadajmy w panikę, lecz posłuchajmy tych, którzy wyzdrowieli bez specjalnej interwencji, mimo że przebieg ich choroby wcale nie był łagodny. Wiola, znajoma mama trójki dzieci: – Na początku miałam silny ból głowy – mniej więcej przez tydzień, później doszedł ból gałek ocznych. Potem w nocy zaczęło mnie ściskać w klatce piersiowej – jakby ktoś butem na mnie stanął. Do tego doszło ogromne zmęczenie. Od razu wiedziałam, że to covid. Nie da się tego pomylić z niczym innym. U Wioli również zniknęły smak i węch. I to nagle. – Rano byłam w łazience i jeszcze czułam zapach odświeżacza. Niedługo potem poszłam do kuchni i chciałam obierać czosnek do żurku – i już nic nie czułam. Mąż śmiał się, że to pewnie dlatego, że czosnek chiński. Po kilkunastu minutach straciłam jednak również smak. Zupa po prostu była ciepła i tyle – opowiada. Wiola żali się, że nie dostała od lekarza żadnych zaleceń. – Podczas teleporady powiedziano mi tylko, by w razie silnych duszności wzywać karetkę. I o tym, by zbijać wysoką gorączkę. Kasia: – U mnie choroba zaczęła się od ogromnego kataru i zatkanych zatok. Byłam pewna, że to nie covid, bo wszyscy trąbili, że katar nie jest jego objawem. Później jednak odczułam zmiany w smaku i węchu. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, czy to nie „to”, zwłaszcza że zaraz potem zrobiła sobie test moja ciocia, z którą miałam kontakt – i miała pozytywny wynik. W końcu dostałam też zapalenia krtani i miałam mokry, odrywający się kaszel, który nie chciał przejść przez dwa tygodnie. Potem dwa dni ulgi – ale zaraz zaczęły się okropne duszności, jakby dorosła osoba siedziała na mojej klatce piersiowej. Bardzo się nimi stresowałam, więc wisiałam na telefonie z koleżanką, która radziła mi, by w razie większych duszności wystawić głowę przez okno czy nawet włożyć głowę do lodówki. Bałam się, co będzie z córką – karmię










