Moc kota

Moc kota

Jeszcze sześć lat temu Mirosław Wende z Torunia nic nie wiedział o kotach. Dzisiaj on i jego kocia rodzina pomagają chorym, gdy lekarze bezradnie rozkładają ręce Miłość do kotów pan Mirek ma w genach. Bo to jego dziadkowie, pierwsi w powojennym Toruniu, kupili sobie dorodnego syjama z rodowodem, budząc niemałą sensację. I do końca życia lubili opowiadać o swoim niezwykłym kocie. Mały Mirek też chciał mieć mruczka, ale dwaj starsi bracia woleli psy, więc rodzinie towarzyszyły kolejne burki i azorki. I pewnie dorosły Mirosław – mocno zapracowany chemik, specjalista od ochrony środowiska – nigdy nie poznałby, co to kocia chemia, gdyby nie ciężko chora mama. – Ciągle cię nie ma, a ja siedzę w domu sama jak palec. Przyjemnie byłoby mieć jakieś zwierzątko – przekonywała. I syn kupił. Najpierw papużki. Ale ptaszki okazały się mało kontaktowe. Dlatego sześć lat temu na siódme piętro bloku na toruńskim Rubinkowie pan Mirek przyniósł czarnego domowego kotka, Kubusia. Kocur okazał się strzałem w dziesiątkę. Mama, którą przy życiu trzymały już tylko coraz większe dawki środków przeciwbólowych, wyraźnie się ożywiła. Poweselała. Dlatego gdy Kubusia zabrakło, szybko zamówili drugiego mruczka. Tym razem miał to być kot rasy egzotycznej, rodowodowy. Niestety, mama nie doczekała się Andromedy. Zmarła miesiąc wcześniej. – I tak zostałem sam z kotem. Zupełnie nieprzygotowany. Bezradny. Co ja wiedziałem o kotach? Nic. Poza pracą zawodową niewiele widziałem. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że już niedługo będę ciągle obcierał kocie oczka, odbierał porody, czesał i prał futra całej kociej gromady, nie uwierzyłbym – wspomina pan Mirek, który miał nadzieję, że Andromedzie nie przeszkadza, że jej pan pracuje po dziesięć godzin dziennie. Choruje z tęsknoty Ale niebieskiej Andromedzie przeszkadzało. Stawała się coraz bardziej osowiała, nie chciała jeść. Weterynarz orzekł: – Kotka potrzebuje towarzystwa. Tęskni za stadem. Dlatego na siódmym piętrze toruńskiego wieżowca szybko pojawiła się biało-ruda egzotyczna Dixi. – Dziewczyny polubiły się od razu. I pewnie dlatego na wystawie kotów, na którą trafiłem trochę przypadkowo, kupiłem im do towarzystwa trzecią kotkę: Bei-Bei, też rasy egzotycznej. Ale nawet wtedy nie pomyślałem o profesjonalnej hodowli. Wszystko się zmieniło, gdy pan Mirek poważnie zachorował na nowotwór nerek. – Wpadłem wtedy w głęboki dołek psychiczny. O pracy nie było mowy. Żeby zapomnieć o chorobie, postanowiłem założyć hodowlę kotów egzotycznych. Zapisałem się do federacji, wypisałem kilka formularzy. I zacząłem czytać o kotach. Ale znajomi kręcili nosem: „Masz już trzy dziewczyny. Co to za hodowla bez faceta!”. I wkrótce kupili mi na imieniny kocura Gucia. Jak później się okazało, gwiazdę polskiej felinoterapii. Pieszczoty na receptę Ale wtedy, gdy dostawał Gucia, felinoterapia była dla pana Mirka pustym słowem. Nawet nie przypuszczał, że koty mogą pomagać chorym ludziom. Dlatego bardzo się zdziwił, gdy dwa lata temu zapukała do jego drzwi pani, której lekarz nakazał kupić choremu synowi rasowego kotka. Prawie przepisał mruczka na receptę. Kobieta nie wierzyła w uzdrawiającą moc kota. Tym bardziej że jej 40-letni syn nie cierpi na reumatyzm, na który medycyna ludowa zaleca kocią skórkę, lecz jest ciężko chory na schizofrenię. Od lat nie wychodził z domu. I z roku na rok jego stan się pogarszał. Ale kupiła kota i stał się cud. Chory mężczyzna tak się przywiązał do zwierzaka, że dla niego pierwszy raz wyszedł z domu. Bo kot zachorował i trzeba go było zawieźć do weterynarza. – Syn sam przejechał pół Bydgoszczy. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom – relacjonowała potem rozgorączkowana mama, która skradała się za swoim dzieckiem gotowa pomóc, gdyby wyprawa jednak przerosła jego siły. Ale to był dopiero początek zmian. Dla swojego czworonoga 40-latek zaczął gasić w nocy światło, choć wcześniej nie potrafił usnąć w ciemnościach. A w końcu mocno ograniczył palenie papierosów. Dla dobra kota – oczywiście. Kot nie wyleczył schizofrenii, ale jego pozytywny wpływ na stan chorego był tak wielki, że pan Mirek zaczął szukać informacji na ten temat w internecie. I tak dowiedział się o felinoterapii, czyli kocioterapii, którą od dawna stosuje się w krajach zachodnich. Zwłaszcza

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 28/2007

Kategorie: Kraj