Od tego, czy wygra ekonomia, czy polityka i korporacjonizm, zależą tysiące miejsc pracy w polskich zakładach koncernu motoryzacyjnego Fiat Rok 2009 w dotkniętej kryzysem branży motoryzacyjnej upłynął w Polsce pod znakiem obaw o to, czy w zakładach Opla w Gliwicach w dalszym ciągu wytwarzana będzie Astra IV, czy też jej produkcja zostanie przeniesiona do Rosji, skąd wywodzić się miał nowy inwestor Opla. Ta druga opcja spowodowałaby konieczność radykalnego zmniejszenia zatrudnienia w gliwickiej fabryce. Ostatecznie jednak marka została w koncernie General Motors, a dalsza gliwicka produkcja „czwórki” wydaje się niezagrożona. Co więcej, firma zastanawia się nawet nad uruchomieniem trzeciej zmiany, co wiązać się może z dodatkowym zatrudnieniem pracowników. Rok 2010 z kolei niesie złe prognozy dla zatrudnionych w zakładach Fiat Auto Poland. Oto bowiem okazało się, że produkcja Fiata Panda, zarówno produkowanego już modelu II, jak i mającego zadebiutować w roku następnym modelu III w fabryce w Tychach jest zagrożona. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia o zamierzeniach tych poinformował dyrektor generalny koncernu, Sergio Marchionne. Interwencja Berlusconiego Z zapowiedzi Marchionnego wynika, że przeniesienie produkcji Pandy z Polski do Włoch miałoby nastąpić w 2011 r. Panda produkowana jest obecnie wyłącznie w Polsce. Model trzeciej generacji również miał być tworzony w Tychach, lecz coraz bardziej prawdopodobne jest to, że trafi do zakładów w Pomigliano d’Arco niedaleko Neapolu. Jednak włoski zakład musiałby przeprowadzić radykalną obniżkę kosztów. Mimo to Fiat zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że przeniesienie produkcji kosztować będzie setki milionów euro. Obecnie koszty produkcji w Pomigliano są jednostkowo o kilkaset euro wyższe niż w Tychach. Ponadto jeden polski zakład koncernu Fiata wytwarza tyle, ile pięć włoskich. Możliwości pozwalają na produkcję 880 sztuk Fiata Panda dziennie. Co 40 sekund z tyskiej taśmy wyjeżdża gotowy samochód różnych modeli. Ale nie tylko o cenę tu chodzi. Produkowana w Polsce Panda jest autem niezawodnym (w 2008 r. w raporcie awaryjności ADAC wyprzedziła Toyotę Aygo i Peugeota 206). Ponadto otrzymała 22 krajowe i międzynarodowe nagrody, w tym prestiżowy tytuł Car of The Year 2004, jako pierwszy samochód z segmentu w całej historii konkursu. Model cieszy się ogromnym uznaniem na światowych rynkach. Widać więc, że przenosiny Pandy do Włoch to z ekonomicznego punktu widzenia kiepski pomysł, ale nie o ekonomię, lecz o politykę tu chodzi. Jak nieoficjalnie donoszą włoskie media, zamiar zmiany lokalizacji produkcji samochodu koncern Fiat powziął po spotkaniu jego szefostwa z premierem Włoch, Silviem Berlusconim. Berlusconiemu tak zależało na tym spotkaniu, że odbył je mimo rekonwalescencji po zaatakowaniu go metalową miniaturką katedry w Mediolanie. Szef włoskiego rządu musiał poczynić jakieś działania, ponieważ w minionym roku produkcja samochodów w jego kraju spadła o 27,6% – do poziomu najniższego od 1960 r., co spotkało się z ostrą krytyką pod adresem rządu. Natomiast polski rząd przeszedł obok problemu zupełnie obojętnie. Dla gabinetu Donalda Tuska kwestia ta jest problemem wyłącznie 6,1 tys. pracowników polskich zakładów w Tychach. Podobnie zresztą było, gdy ważyły się losy fabryki Opla w Gliwicach. A przecież Fiat Auto Poland jest drugim w Polsce eksporterem, co w prosty sposób wiąże się ze znacznymi przychodami dla budżetu skarbu państwa. Mimo kryzysu Fiat w Polsce zwiększył w ubiegłym roku produkcję o prawie 20%. W roku 2008 wyprodukowano 494 tys. samochodów, w 2009 r. – blisko 606 tys. sztuk. 95% produkcji poszło na eksport, który rozwijał się tak znakomicie m.in. dlatego, że rząd niemiecki wprowadził dopłaty do kupna nowych samochodów i produkowane w Tychach auta sprzedawały się na rynku niemieckim jak świeże bułeczki. Powtórka z rozrywki Nie po raz pierwszy mówi się o przeniesieniu produkcji Fiata Pandy do innego kraju. Model produkowany jest w Polsce od września 2003 r., dzięki uprzedniemu zainwestowaniu 570 mln euro. I już w 2007 r. padły groźby przeniesienia Pandy do Włoch z powodu dziwnych zachowań zakładowej „Solidarności”. – Gdy po wielu negocjacjach doszło już do porozumienia w sprawie podwyżki, która sumarycznie, wraz z wynagrodzeniem za pracę w wolne soboty mogłaby wynieść 1000 zł, „Solidarność” zaczęła kręcić
Tagi:
Patryk Kosela









