Piękne jak motyle

Piękne jak motyle

W szkole baletowej uczennice pokornie znoszą wielogodzinne ćwiczenia, marząc o występach na światowych scenach. Tylko kilka z nich zrobi karierę

Pupou ty zepnij, nu raz, Plocho, zle! Ty nie słyszysz, szto ja mówie? Ty nie chcesz rozumiec, ty masz miesiac do kankursu, ty panimajesz?! Szto ty dumajesz?! Zle! Ja na to nie smatrju!
Luba Bakharewa jest piękna: metr sześćdziesiąt idealnego ciała i twarz jak u gwiazd filmowych z lat 20. Wiecznie niezadowolona ze swoich uczniów, co chwila przerywa akompaniament lub muzykę z magnetofonu i koryguje najmniejszy błąd. U 16-letniej Eleny Karpuhiny poprawia układ dłoni – i ciągle jest źle, ciągle niedobrze. – Ma być tak, ou, tak. Jeszczio raz i dawaj! – nauczycielka wybija rytm zdartym czarnym obcasem. Echo roznosi się po całej sali ćwiczeń, muzyka jest tak głośna, że nie słychać ciężkiego oddechu eterycznej Elenki. Po 30 minutach piruetów, karkołomnych wyskoków i ciągłego strofowania baletnicy ciągle jest źle. – Ty sztiwna jestes tu, a mieka tu, a ma być na abarot. Zle. Bardzo plocho – Luba krzywi się i wbija palec w brzuch Eleny, która od 20 sekund stoi na pointach, z uniesionymi rękoma. Elena lekko przygryza wargi i unika kontaktu wzrokowego z nauczycielką. Po lekcji Luba powie, że Elena jest jedną z najlepszych baletnic w szkole i ma piękne podbicie.

Pierwiastek elementarny

Battement tendu – katorga idealna w swojej prostocie: stopę powolutku wysuwa się do przodu, skręca się ją delikatnie na zewnątrz i do wewnątrz, cofa się i stawia z powrotem. I tak sto razy, tysiąc, dziesięć tysięcy w ciągu dziewięciu lat nauki w szkole – podstawowej i średniej. Noga musi być wykręcona piętą do przodu, podbicie ściągnięte, kolano wciągnięte, noga podniesiona do góry, łopatki opuszczone, brzuch mocno wciągnięty, broda do góry, plecy prosto. Ćwiczenie ma uczyć równomiernej pracy mięśni łydki i mięśnia antagonistycznego. – Od pierwszej klasy uczono nas, że battement tendu to najważniejsza rzecz w balecie – stwierdza Magdalena Miśkiewicz, absolwentka Państwowej Szkoły Baletowej w Gdańsku. – W sumie to racja. To część składowa wszystkiego, taki elementarny pierwiastek.
Szkoła baletowa w Gdańsku od dawna ma miano szkoły gwiazd. Jej absolwenci zbierają laury na najbardziej prestiżowych konkursach na świecie. Magdalena Miśkiewicz dyplom w gdańskiej baletówce zrobiła trzy lata temu. Dziś nie tańczy: studiuje psychologię na Uniwersytecie Gdańskim. Kiedy Magda siedzi i rozmawia, bezwiednie ćwiczy podbicie, wyginając stopę opartą o podłogę. – Czasami gdy stoję w kolejce na poczcie, mam ochotę zacząć ćwiczyć to cholerne battement. Tak mocno to jeszcze we mnie siedzi.

Motyle z żelaza

Kiedy dziewczynki stają do egzaminu w szkole baletowej, mają po dziesięć lat. Najbardziej liczą się wówczas trzy rzeczy: wysokie podbicie (zdolność stopy do wygięcia się w łuk), duża rozwartość bioder i wyskok. Dyrektor Państwowej Szkoły Baletowej w Gdańsku, Bronisław Prądzyński, mówi, że sprawa egzaminów do szkoły jest bardziej skomplikowana. – Podczas egzaminów wstępnych sprawdzamy predyspozycje zawodowe przyszłych tancerzy. Pierwsza rzecz to proporcje i uroda, później badamy budowę stawu skokowego oraz ukształtowanie stawu biodrowego. Cały sekret tańca klasycznego leży w ogromnej i niczym nieograniczonej ruchomości stawu biodrowego – podkreśla dyrektor. – To on daje lekkość, rozmach i to wrażenie, że tancerz unosi się w powietrzu jak motyl. Niestety, dość powierzchownie możemy zbadać predyspozycje psychiczne dzieci, które przyjmujemy do szkoły, a od nich przecież tak wiele zależy. Trzeba mieć wielką odporność psychiczną, żeby to wszystko wytrzymać.
Wkrótce po egzaminie dziewczynki po raz pierwszy stają przy drążkach. Patrzą w olbrzymie lustra na sali i podziwiają, jakie są piękne w swoich elastycznych strojach i nowiutkich baletkach. Na sali podczas ćwiczeń żadna dziewczynka się nie wygłupia, nie poszturchuje koleżanek. Nikt się nie uśmiecha. Koncentracja, skupienie i uwaga. Każda uczennica ma włosy mocno ściągnięte do tyłu. Koczek jest jeszcze malutki, bo i jego właścicielka nieduża. Później, już po kilku latach spędzonych w balecie, trudno ułożyć inną fryzurę. – Po dyplomie obcięłam włosy króciutko – śmieje się Magda Miśkiewicz. – Tak robią wszystkie tancerki, które nie kontynuują kariery na scenie po szkole. W szkole nie wolno ścinać włosów. Koczek to podstawa nie tylko ze względów estetycznych: włosy nie mogą przeszkadzać w piruetach, krępować podczas ćwiczeń.
Oprócz normalnych lekcji uczniów podstawowych szkół baletowych czekają trzy godziny tańca dziennie. W liceum nauka tańca wydłuży się do czterech godzin. Do tego dochodzą dodatkowe godziny ćwiczeń przed pokazami i egzaminami. Każdy rok ćwiczeń przybliża przyszłe tancerki do marzeń o scenie. Dyplom jednak dostanie jedna na pięć, sześć, które zaczynały. – Odchodzą, wykruszają się, bo ich ciało nie robi już postępów. Czasami buntuje się i okazuje się silniejsze od ambicji właścicielki – mówi Aleksandra Goździk, kierowniczka sekcji tańca w gdańskiej baletówce.

Lekcja anatomii

– Nu, dawaj i z lewej, i z lewej strany! Korpus, korpus, korpus, bardzo plocho, bardzo zle i szto to jest? Eto nie plié, to kaszmar, kaszmar – Bakharewa jest jak zła królowa śniegu, marszczy brwi i przedrzeźnia swoje uczennice: garbi się, wykrzywia pokracznie ręce. Kiedy po 15 minutach wspaniałych piruetów, gdy ciało wygina się sposób przeczący prawom grawitacji, drobniutka Romina wykonuje nareszcie ten jeden idealny wyskok, nauczycielka niedostrzegalnie uśmiecha się kącikiem ust. – Nu, może być, ale reszta, bardzo zle, bardzo plocho.

Romina ma 17 lat, drobnokościstą budowę i niesamowitą gibkość ruchów. Drobna blondynka w opiętym kostiumie do ćwiczeń i wytartym T-shircie nie wygląda na przyszłą primabalerinę, a taką przyszłość wróży jej dyrektor szkoły. Wszystkie tancerki: Romina, Elena, Basia, która rozgrzewa się w sali obok, i Magda, która skończyła szkołę trzy lata temu, są piękne. O baletnicach mówi się, że mają aurę – mieszankę wdzięku, urody i uroku osobistego, która odróżnia je od innych dziewcząt na ulicy. Mimo licznych kontuzji balet znakomicie konserwuje. Tancerki nie miewają zmarszczek, mają jędrne ciała i delikatną skórę, a gibkość ruchów zachowują do późnej starości. Cała prawda wychodzi dopiero na zdjęciach rentgenowskich, które lekarze zachowują, by pokazać je jako kurioza studentom medycyny. Lekarze i rehabilitanci, którzy zajmują się zdrowiem zawodowych tancerek, twierdzą, że psucie ciała baletnicy zaczyna się od stóp i systematycznie posuwa się w górę. Pokrzywione, nadwerężone kości i ścięgna stóp muszą się ułożyć w linię: idealny 180-stopniowy cud natury. Kolana, łękotka, rzepka – to nieistotne. Piszczel i kość udowa ścierają się i miażdżą w miejscu, w którym się stykają. Skrzywiony kręgosłup, lekki garbik, obojczyki jak wieszak. Ale to nieważne. Ważne są stopy. I waga, to oczywiste, bo nic tak nie przeraża jak tłuszcz, dlatego odchudzanie zaczyna się już od pierwszej lasy baletówki, od dziesiątego roku życia. W odstawkę idą chipsy, batoniki i cukierki. Te bardziej ambitne zaczynają kręcić nosem na domową kuchnię mamy: odsuwają na brzeg talerza ziemniaki, zdejmują skórę z kotleta mielonego, zeskrobują masło z chleba. Maryla, która prosi o anonimowość, zrezygnowała ze szkoły „ze względu na zastrzeżenia do budowy”. – Kiedy masz 16 lat i usłyszysz od nauczycielki przy całej klasie, przy chłopakach: „Ty słonico, jesteś za gruba. Jak on ma cię podnieść?”, to chcesz umrzeć – Marylka umówiła się z nauczycielką, że 52 kilo będzie jej przepustką do nieba, glejtem, który pozwoli zostać w szkole. Nie pomogły jednak ambicje, samozaparcie i próby wywołania anoreksji. – Gdy po trzech miesiącach ważyłam dalej 57 kilo, zasugerowano zmianę szkoły – Maryla opowiada, że pogodziła się już z losem, ale nie może sobie darować jednego: przez siedem lat ani razu nie awansowała na środkowy drążek – marzenie każdej baletnicy w szkole.

Szkolna hierarchia

Drążek jest najważniejszy: decyduje o pozycji baletnicy w klasowej hierarchii. Utarło się, że drążek obok fortepianu jest dla tych najgorszych, drugi boczny jest dla tych średnich, środkowy zaś dla najlepszych, przyszłych primabalerin. – Fortepian zasłania lustro i trudno jest zrobić korektę pozycji. Nie widzisz nic i w konsekwencji skaczesz jak głupi pajacyk – Magdalena Miśkiewicz przeszła wszystkie drążki. Opowiada, że tego dnia, kiedy awansowała na wymarzony, środkowy drążek, już przez domofon krzyczała do mamy: „Mama, nie zgadniesz, stoję na środkowym! I stoję w pierwszej linii!”. – Tylko że przez ten głupi kawałek wypolerowanego drewna wykształca się w klasie głupia hierarchia, psują się stosunki między dziewczynami, które bywają zazdrosne o miejsce przy drążku, i robi się kwas – z perspektywy czasu stwierdza Magdalena.
Sekwencje ruchów jak na musztrze w wojsku. Baletnice ćwiczące na sali są bardzo podobne do siebie: takie same stroje, identyczna budowa. Męczące ćwiczenia wywołują na ich twarzach ten sam grymas: zmęczenie połączone z uporem.
– To bardzo krzywdzące twierdzenie, że w balecie najważniejsza jest unifikacja, że szkoła baletowa produkuje klony – nie zgadza się dyr. Prądzyński. – To zazwyczaj są opinie wydawane przez laików, którzy nie znają środowiska. Tancerz to nie tylko ciało, to przede wszystkim artysta o nietuzinkowej osobowości. Kreatywność i oryginalność jest wpisana w charakter tego zawodu, oczywiście tak samo jak pokora i upór. I konieczność wyboru – dodaje dyrektor.

Stracone dzieciństwo?

– To nieprawda, że w szkole baletowej traci się dzieciństwo i nie ma czasu na życie poza szkołą. Po prostu życie prywatne zbiega się z zawodowym. Przyjaciółki są w szkole, a partner sceniczny często jest też chłopakiem – stwierdza Magda, której najmilsze wspomnienia łączą się z ludźmi ze szkoły. – Moja klasa z baletówki to świetni ludzie, zgrana paczka, do dziś się spotykamy. Mimo że większość porozjeżdżała się po świecie – Magda skończyła klasę gwiazd i ćwiczyła z najlepszymi. W jej grupie byli bracia Kupińscy – gwiazdy Eurowizji, Izabela Sokołowska, Marcin Dempc, Błażej Ciszek – dziś soliści w najlepszych zespołach baletowych Europy.
– Strata dzieciństwa? To zależy, czym dla kogo jest dzieciństwo, czas wolny, przyjemność, rozrywka – zastanawia się dyr. Prądzyński. – Może trudno w to uwierzyć, patrząc na pot, a czasami łzy i zmęczenie na ćwiczeniach, ale one naprawdę lubią to, co robią. Poza tym to wolny wybór: zrezygnować można w każdej chwili.
Magdalena opowiada, że podczas dziewięciu lat nauki nieraz miała wszystkiego dość, ryczała po kątach i chciała wszystko rzucić. – Wracałyśmy kiedyś z koleżanką ze szkoły. Była zima, my w grubych kurtkach, czapkach i całe zaryczane: trochę z bezsilności, ze zmęczenia, wyczerpania. Czekałyśmy na tramwaj, a że nie było ławki, siadłyśmy na krawężniku i dalej ryczymy. Łzy jak groch, z nosa nam leci, tragedia. Tłum się zebrał nad nami, jakieś babcie dopytywały się, co się stało, a my nie potrafiłyśmy odpowiedzieć. No bo co powiedzieć takiej babci, że nam demi plié nie wyszło? Że nauczycielka kilka razy krzyknęła: „Ty tupaja”, bo sknociłam ballonné? – teraz Magda miło wspomina wszystkie nauczycielki ze szkoły, chociaż, przyznaje, bywało różnie. – Nauczycielki na sali są postrachem, poza salą – normalne, fajne babki, które rozmawiają z uczennicą zupełnie na luzie, spokojnie tłumacząc błędy i powtarzając, że będzie OK. To na sali każdy nauczyciel się zmienia.
Maryla – ta, która nie skończyła szkoły – też potwierdza, że jest coś w tych lustrach, drążkach, klepkach na podłodze. „No podnieś nogę wyżej, brzuch, głowa, wyżej. Wy wszystkie nadajecie się tylko na rurę! Nic nie myślicie, wszystko na odwal, fatalnie”. – Ten charakterystyczny ton nauczycielek i pokrzykiwania to mało przyjemny, ale bardzo skuteczny sposób wyrabiania u baletnic samozaparcia i ambicji. Głaskanie po główce nie sprawdza się w szkole baletowej.

Jezioro żelaznych łabędzi

– Szto ty dumajesz, szto to było, tak to ty możesz nogu pazbijat. I szto? I kankurs – da swidania – drobniutka Elena Karpuhina szarżuje: wie, że jest dobra i czasami uderza w górne C, nie bacząc na to, że ciało jeszcze nierozgrzane. Niefortunnie upada przy temps levé. Luba jest wściekła i nic nie mówi. Odwraca się tyłem do uczennicy i w lustrze obserwuje grymas bólu na twarzy dziewczyny. Elena jest jedną z kandydatek do prestiżowego konkursu baletowego w Nagoi. Mały wypadek mógłby przekreślić te plany. No i jeszcze jest XIV Ogólnopolski Konkurs Tańca w Gdańsku, który będzie jednocześnie I Międzynarodowym Konkursem Baletu i odbędzie się w pod koniec kwietnia 2005 r. W konkursie weźmie udział cała reprezentacyjna grupa ćwiczeniowa: Elena Karpuhina, Romina Kołodziej, Basia Bartnik i ich partnerzy – Michał Wylot i Krzysztof Górski. – Kontuzja? Nie ma takiego słowa. Przynajmniej do konkursu – stwierdzają tancerze.
Magdalena Miśkiewicz opowiada swoją historię: – Rzepka wyskoczyła mi na godzinę przed przedstawieniem w Operze Baletowej. Musieli szybko jechać po moją zastępczynię. Ból był niesamowity: dostałam głupiego Jasia i powtarzałam jak lunatyczka: „Muszę tańczyć, muszę tańczyć”. Dopiero w szpitalu, kiedy zobaczyłam jedną nogę normalną i tę drugą, z której wyrastała trzecia, zrozumiałam, że już nie zatańczę tak jak kiedyś – Magda mówi, jak bardzo wtedy po raz pierwszy się przestraszyła, bo nie miała planu B. – Doszło do mnie, że ja nic innego nie umiem – potrafię tylko tańczyć.
Rehabilitacja zabrała Magdzie dwa miesiące: po wakacjach wróciła do ćwiczeń razem ze swoją grupą. Dyplom zrobiła razem z innymi, ale już nigdy nie zatańczyła tak jak przed wypadkiem. Wybrała inną drogę, ale mówi, że pracę magisterska będzie pewnie pisać z psychologii baletu. Psychologia baletu? Przecież balet to ciało.
– Źródłosłów tego cholernego battement to z francuskiego uderzenie tętna, bicie serca. Ładne, prawda? – zamyśla się Magda. – Całe serce w balecie…

 

Wydanie: 05/2005, 2005

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy