Piłką po piasku

Piłką po piasku

Arabia Saudyjska bezcześci światowy futbol swoimi petrodolarami, ale Europa nie ma prawa się oburzać

Nawet najodporniejsi na wstrząsy kibice mają prawo tego lata czuć się, jakby byli w stanie permanentnego udaru słonecznego. Na początku wydawało się to raczej zbiorem anegdot i smutnych historii o końcach karier piłkarzy, którzy, owszem, osiągnęli wszystko, ale ich ego pozostawało niezaspokojone, a nie było na nich chętnych w Europie. To przecież przypadek Cristiana Ronalda, jednego z najlepszych futbolistów w historii – on do ligi saudyjskiej trafił jako pierwszy, zaraz po ubiegłorocznych mistrzostwach świata. Odchodził jednak w niesławie, z łatką rozkapryszonego gwiazdora, którego nie mogli już znieść koledzy w szatni Manchesteru United. Złota emerytura jak się patrzy, bo jego dwuipółletni kontrakt opiewał na 200 mln euro za sezon gry.

Kiedy jednak do innego saudyjskiego klubu, Al-Ittihad, po zakończeniu ostatnich rozgrywek trafił Karim Benzema, formalnie najlepszy w tej chwili piłkarz na świecie, triumfator ostatniej edycji Złotej Piłki, Europejczykom przestało być do śmiechu. Co prawda, próbowano jeszcze ten transfer tłumaczyć pokracznymi argumentami, że Benzemie i tak kończył się kontrakt w Realu Madryt, że też ma już swoje lata (dokładnie 35), w dodatku jest praktykującym, mocno zaangażowanym muzułmaninem, więc wyjazd do Saudyjczyków ma również wymiar duchowy – ale to wszystko było pudrowaniem rzeczywistości. Francuz algierskiego pochodzenia także dostał bajkowy kontrakt, 100 mln euro za rok gry, kilka razy więcej, niż byłby w stanie zapłacić mu ktokolwiek w Europie. A przecież biedny nie jest, przez prawie dwie dekady gry na najwyższym poziomie światowej piłki swoje Karim Benzema zarobił, nie musiał połasić się na wagon złota w lidze o reputacji co najmniej miernej i poziomie (wtedy) jeszcze niższym. Prawdopodobnie jednak, podpisując kontrakt na początku czerwca, wiedział już coś, co my wszyscy wiemy od niedawna – że Saudyjczycy wchodzą w piłkę na poważnie i że tego ich „poważnie” nie należy lekceważyć.

Miliony robią swoje

Od tego momentu minęły zaledwie dwa miesiące, a okienko transferowe, podczas którego piłkarze z ważnymi kontraktami mogą legalnie zmieniać pracodawców, w europejskim futbolu otworzyło się tak naprawdę sześć tygodni temu. I praktycznie codziennie drużyny z ligi saudyjskiej przeprowadzały transfer trudny do wyobrażenia. Trafili już do niej kolega Benzemy z kadry Francji, N’Golo Kanté, oraz dwukrotny medalista mistrzostw świata, chorwacki rozgrywający Marcelo Brozović, serbski gwiazdor Sergej Milinković-Savić, senegalski obrońca Chelsea Londyn Kalidou Koulibaly, swego czasu najlepszy defensor ligi włoskiej, i cała masa innych piłkarzy mających na koncie triumfy w Anglii, Francji, Hiszpanii, Niemczech i Lidze Mistrzów. W chwili oddawania tego tekstu do druku ważyły się też losy Piotra Zielińskiego, wiodącego reprezentanta Polski i świeżo upieczonego mistrza Włoch z SSC Napoli, którego kontraktem kusi klub Al-Ahli. Oferta z Arabii Saudyjskiej to 12 mln euro za sezon, podczas gdy w Neapolu zarabiał dotychczas 3,5 mln. Rachunek, przynajmniej ten ekonomiczny, jest bardzo prosty.

Pieniądze znad Zatoki Perskiej są tak wielkie, zwłaszcza w porównaniu z tym, co można zarobić w Europie, że nawet najlepsi gracze powoli zapominają o ambicjach sportowych. I nie tylko o nich – ciekawym przykładem jest transfer do Arabii Saudyjskiej byłego kapitana kadry Anglii i Liverpoolu Jordana Hendersona, który na Wyspach był znanym publicznym sojusznikiem społeczności LGBTQ, zaangażowanym w działania na rzecz równo-

uprawnienia i walkę z dyskryminacją. Z północnej Anglii przeniósł się jednak miesiąc temu do Al-Ettifaq, gdzie zarobi 700 tys. euro tygodniowo. Aktywiści natychmiast go potępili i przestali nazywać sojusznikiem, a Henderson na temat swojego publicznego zaangażowania w poprzednim życiu piłkarskim nabrał wody w usta. Pytany o powody przeprowadzki do Arabii Saudyjskiej zdobył się tylko na frazesy o „ekscytującym projekcie piłkarskim”, który „będzie się rozwijał w najbliższych latach” i którego chce być częścią. Ani słowem nie wspomniał o przenosinach do kraju, w którym homoseksualizm jest karany śmiercią.

W sumie, jak wyliczyła to niedawno włoska „La Gazzetta dello Sport”, saudyjskie kluby od początku czerwca wydały na nowych piłkarzy 1,2 mld euro. 450 mln poszło na wykupienie kontraktów, 750 – na gwarantowane wynagrodzenia. Łącznie wykupiono 50 nowych obcokrajowców, a liczba ta pewnie się zwiększy, bo okno transferowe zamyka się dopiero 20 września, prawie trzy tygodnie później niż w Europie. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można więc założyć, że ci, którzy do końca sierpnia nie otrzymają ciekawych ofert na Starym Kontynencie, z chęcią wsiądą w samolot do Rijadu.

Nie tylko piłka

Mniej zainteresowani futbolem czytelnicy mogą – słusznie – przy tych kwotach się oburzać, choć ważniejsze są dwa kluczowe pytania: po co Arabia Saudyjska wykupuje piłkarską elitę i w którym miejscu zamierza powiedzieć stop. Powierzchowna interpretacja wskazywałaby popularne ostatnimi laty zjawisko sportswashingu. Mówiąc w skrócie, oznacza ono gigantyczne inwestycje krajów autorytarnych lub wprost dyktatorskich w sport, dzięki czemu satrapie mają wybielić swój wizerunek na arenie międzynarodowej. Pierwszym poważnym przykładem zasłaniania swoich zbrodni sportem były letnie igrzyska olimpijskie, które w 2008 r. organizował Pekin – Międzynarodowy Komitet Olimpijski drżał wtedy, czy ogolone na łyso głowy niektórych sportowców nie zostaną uznane za gest solidarności z prześladowanymi przez chińskie władze tybetańskimi mnichami, co organizatorów potężnie by rozsierdziło. Od tego czasu, również z powodu wszechobecnej korupcji w największych federacjach sportowych, ale też ogromnych kosztów zapraszania do siebie sportowców, właściwie każda większa impreza to festiwal prania wizerunku dyktatorów. Władimir Putin dostał igrzyska zimowe w Soczi i piłkarski mundial w 2018 r., który cztery lata później powędrował do Katarczyków, naznaczony śmierciami przy budowie stadionów tysięcy robotników, głównie z Azji Południowo-Wschodniej. Arabia Saudyjska też w tym procesie uczestniczyła, organizując chociażby wyścig w ramach Grand Prix Formuły 1, popularne zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych walki zapaśnicze z cyklu World Wrestling Entertainment, a ostatnio nawet własny cykl zawodów najwyższego szczebla w golfie. W piłce nożnej dotychczas Saudyjczycy odstawali, ale chcą nadgonić. Starają się o organizację mundialu w 2030 r., wspólnie z Egiptem i być może Grecją. Przy czym nie jest żadną tajemnicą, że ten ostatni kraj znalazł się w połączonej kandydaturze wyłącznie jako listek figowy, słodzik dla Europy, żeby ta miała jeszcze iluzję odgrywania jakiejkolwiek roli w światowym futbolu. Finał bowiem oczywiście miałby się odbyć w Rijadzie.

Ostatnie dwa miesiące transferowej ofensywy saudyjskich klubów pokazują jednak, że w tym wypadku chodzi o znacznie więcej niż sportswashing. Analizując powyższe przypadki, trzeba uważać, by wszystkich rozmiłowanych w sporcie dyktatorów nie wrzucać do jednego worka. Co do Chin czy Rosji nie ma wątpliwości, tu chodzi o ściągnięcie do siebie gigantycznych imprez, przykucie uwagi świata i sponsorów – ale tylko na miesiąc, nie dłużej, bo na stałe przeniesienie do siebie elitarnych rozgrywek nie mają szans. Plan Saudyjczyków sięga natomiast znacznie dalej, nie ma przesady w stwierdzeniu, że jest on bardziej polityczny, nawet cywilizacyjny, niż sportowy czy gospodarczy. Arabia Saudyjska chce się stać potęgą w sportach, które wywodzą się z Zachodu, w których Zachód miał monopol na wygrywanie i które są w gruncie rzeczy czymś więcej niż sportem – należą do fundamentów europejskiej (futbol) czy amerykańskiej (golf) kultury.

Jeśli już używać terminologii ze świata finansów korporacyjnych, działania Saudyjczyków należy określić jako wrogie przejęcie – ale, no właśnie, czego? Nie tylko piłki nożnej, lecz stopniowo całego DNA europejskich społeczeństw. Najpierw weszli do futbolu tam, skąd on się wywodzi we współczesnej wersji. Własnością rodzin królewskich znad Zatoki Perskiej stały się francuski Paris Saint-Germain (Katar), angielski Manchester City (Zjednoczone Emiraty Arabskie), ostatnio zaś Newcastle United (saudyjski fundusz państwowy PIF). Kiedy już przejęli piłkę w Europie, zaczęli ją ściągać do siebie. Obudowali ją najpierw serwisem informacyjnym (katarska telewizja Al-Dżazira), potem własną telewizją sportową (beIN Sports). Teraz mają u siebie kilku spośród kilkudziesięciu najbardziej rozpoznawalnych graczy i nagle plany tamtejszej federacji, żeby liga saudyjska w ciągu czterech lat stała się jedną z 10 najlepszych na świecie, wcale nie wydają się takie absurdalne.

Między sportem a cyrkiem

W szerszej perspektywie jednak to plan przejęcia kontroli nad wszystkimi formami rozrywki, które uwielbiają Europejczycy i Amerykanie. Stąd sport, ale też przemysł kinowy, bo PIF jest współwłaścicielem studia produkcyjnego Legendary Entertainment, odpowiedzialnego m.in. za „Interstellar” czy „Jurassic World”. Do tej listy dopisać trzeba wejście na rynek producentów gier komputerowych – tu PIF za 4,9 mld dol. kupił spółkę Scopely. Przy tej kwocie nawet astronomiczne wydatki na futbolistów wydają się niewielkie.

Strategia Saudyjczyków jest oczywiście bardzo sprytna z ekonomicznego punktu widzenia. W Rijadzie zdają sobie sprawę, że z czasem świat nie będzie już potrzebował ropy i gazu z Zatoki Perskiej, gospodarkę trzeba więc przestawić na inne tory. A skoro walutą przyszłości jest ludzka uwaga, opłaca się inwestować w sektory, które tę uwagę przyciągają najbardziej. Poza tym jest jeszcze wymiar kulturowy, pokazanie Amerykanom i Europejczykom, że przynależą już do przeszłości. Stary Kontynent w optyce bogatych krajów arabskich może być co najwyżej gigantycznym parkiem rozrywki, skansenem, czymś na kształt ogromnego muzeum na otwartym powietrzu – w którym wszystko jest na sprzedaż. W końcu sprzedaliśmy naszą rozrywkę, a także naszą kulturę i naszą edukację. Nie jest przypadkiem, że w Abu Zabi swój kampus otworzył New York University i że znajduje się tam drugi Luwr. Wyłącznie kwestią czasu jest, kiedy w środku znajdzie się Mona Lisa – oczywiście ta pierwsza, oryginalna.

Równolegle do tych przejęć i transferów trwa intensywna maskarada, nosząca wręcz znamiona usypiania czujności odbiorców. Chodzi o to, by w Europie jak najdłużej nikt się nie zorientował, że nasi pupile czy ulubione kluby i gry należą do arabskich książąt. Właściciele znad Zatoki Perskiej bardzo skutecznie bronią się przed wizerunkowym łączeniem z europejskimi podmiotami. Szejk Mansur z Emiratów, który jest właścicielem Manchesteru City od 2008 r., na meczu swojej drużyny był przez te 15 lat dosłownie dwukrotnie, a The Citizens rozegrali tych spotkań, lekko licząc, ponad 750. Chodzi o to, by za bardzo klubu z kontrowersyjnym władcą nie kojarzyć. Niech pieniądze się mnożą, kibice płacą, przeżywają emocje, ale niech robią to w błogiej nieświadomości, a nawet wyparciu, że wszystko to dzieje się za pozwoleniem bliskowschodniego autokraty, który pomaga rosyjskim oligarchom unikać zachodnich sankcji, homoseksualistów karze śmiercią, a bossom narkotykowym daje schronienie tak długo, jak płacą za komercyjne wizy.

Dlatego jak nigdy dotąd zasadne są tego lata pytania o przyszłość piłki nożnej i w ogóle europejskiego sportu zawodowego. W tej chwili futbol stoi w rozkroku – wciąż udaje, że jest wyrównaną rozgrywką, w której wszystko jest możliwe, a rządzi jakość i wynik na boisku. Z drugiej strony chorej komercjalizacji i zamiany w zglobalizowaną rozrywkę nie da się już ukrywać. Władze piłki muszą na coś się zdecydować. Albo wrócą do korzeni, wyrzekając się miliardowych przychodów i walcząc z przeniesieniem centrum piłkarskiej grawitacji nad Zatokę Perską, albo zamienią się w show, z rywalizacją sportową niemający nic wspólnego, za to popularny i zarabiający na siebie. W tym drugim kierunku zdają się dryfować Amerykanie, którzy swoją najlepiej sprzedającą się za granicą ligę, koszykarską NBA, zamienili właśnie w mieszankę popcornu, zawodów cyrkowych i okazjonalnego współzawodnictwa sportowego. Drogi środka w tym układzie nie ma. A nawet gdyby była, nikt by pewnie nią nie poszedł.

m.mazzini@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie:

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy