Środowisko aktorskie, poza pewnymi wyjątkami, jest zawistne, o dość ograniczonych horyzontach i zainteresowaniach Izabella Cywińska – Pierwsza część „Bożej podszewki” była przyczyną ogólnopolskiej nagonki na panią. Nie przestraszyła się pani jednak, skoro przygotowuje drugą część serialu. Dlaczego pani to robi? – Właśnie dlatego, że pierwsza część wzbudziła taką manifestację miłości i nienawiści. Nie chciałabym, żeby ci, którzy tak mnie wtedy krytykowali, mogli pomyśleć, że się przestraszyłam. A poza tym pokochałam moich bohaterów. – Filmowych czy aktorów? – Filmowych. Aktorów zawsze kocham, kiedy z nimi pracuję. Tylko takich zapraszam do współpracy. Druga część jest mi nawet bliższa, znam klimat tych lat, bo sama żyłam już w czasie, o którym opowiada. Pamiętam początki PRL, wprawdzie z innej perspektywy, niż mała Jurewiczówna, ja spod stołu, ona zza stołu, ale jednak pamiętam. Zresztą z ogromną przyjemnością przygotowywałam się do pracy, czytałam pamiętniki z tamtych lat pisane przez ludzi wysiedlanych z polskich kresów, ze Wschodu na Zachód, przez tych, którzy zostali na Wschodzie, i przez niemieckich „wypędzonych”, o których teraz tak głośno. I wreszcie ostatni argument za zrobieniem tego filmu to nowa sytuacja: wolno mówić prawdę o tym, co jeszcze tak niedawno było zakazane, nie można z tej szansy nie skorzystać. – Czym narazi się pani narodowcom w drugiej części serialu? Będą protesty, ataki? – Sądzę, że i tym razem bez tego się nie obejdzie, bo nasz patriotyzm – oczywiście, ten źle rozumiany – miewa podszewkę szowinistyczną. W filmie staram się przeciwstawiać odpowiedzialności zbiorowej. Na przykładzie losów Polaków, także Rosjan, Litwinów, Żydów i Niemców próbuję pokazać, że ludzie bywają dobrzy albo źli niezależnie od tego, jakiemu bogu służą i jakiej są narodowości. Tzw. prawdziwi Polacy mogą znów zareagować, bo i tym razem nie pokażę rodaków wyłącznie jako świętych. Polacy w serialu też mają ręce lekko zabrudzone. Wymowa drugiej części jest mi niezwykle bliska, bo właściwie całe swoje życie dorosłe, artystyczne poświęciłam przekonywaniu ludzi do tolerancji, do bicia się we własne piersi mocniej niż w cudze. – To musi pani mieć poczucie fiaska. – Trochę, ale się pocieszam, że nie ja jedna. Mimo wszystko tolerancja wobec innych poglądów jest dziś większa niż to bywało kiedyś. Ale niestety, nie wszędzie! Przeczytałam ostatnio wyniki badań mówiące o tym, że antysemityzm w Polsce ma tendencję wzrostową. Sądzę, że to zasługa ideologów z LPR, ks. Jankowskiego, ks. Rydzyka… Skoro władza i Episkopat pozwalają na bezkarne wygłaszanie takich bzdur, na które naród tylko czeka, bo to pozwala mu się usprawiedliwić z własnej niemocy i bezradności, pozwala przerzucić winy za swój parszywy los na masonów i Żydów, to widocznie tak musi być i nie ma czemu się dziwić. – Pani walczy, walczą Olga Lipińska, Kazimierz Kutz, Andrzej Mleczko, jeszcze parę osób, a efektów jakoś nie widać. Rydzyk i Jankowski są bardziej skuteczni. – Niestety! To, co my mówimy, to pisk myszy, zwolennicy Rydzyka i Jankowskiego, których są krocie, tego pisku nie słyszą. Większość naszego społeczeństwa nie czyta gazet, w ogóle niczego nie czyta, nie ogląda filmów, tylko telenowele, a parę milionów Polaków wiedzę o świecie czerpie z Radia Maryja. Tak! Widzę, jaką literaturę się sprzedaje pod kościołami – o spiskach żydowskich, masońskich itd. I choć jest na to paragraf – za „szerzenie nienawiści” – nikt z niego na wszelki wypadek nie korzysta. Lepiej tego nie ruszać, lepiej zorganizować sąd nad Nieznalską. – Afera wokół „Bożej podszewki” czegoś panią nauczyła? – Bardzo dużo zrozumiałam. Kiedy Młodzież Wszechpolska wychodziła w Białymstoku przeciwko nam (mnie i Teresie Lubkiewicz) z transparentami, byłam dumna. Za pomocą sztuki, która już przecież od kilku lat straciła swoją dawną moc i w świadomości społecznej funkcjonuje gdzieś na marginesach polityki, nieważna i niewzbudzająca emocji, udało się poruszyć umysły i serca ludzi do tego stopnia, że postanowili wyjść z protestem na ulice. To kiedyś tak bywało, ale wtedy protesty były organizowane… Także niektórzy krytycy naskoczyli na nas m.in. w „Pegazie”, stając w obronie tych, którzy za wszelką cenę chcieli ukryć prawdę, że nasze piękne, kochane kresy nigdy nie były tak naprawdę bezgrzeszne ani superkulturalne. Owszem, były tam ośrodki kultury, wysokiej kultury, ale to akurat nie była zagroda u Jurewiczów w Juryszkach, z naszej „Bożej
Tagi:
Ewa Likowska