Planeta szaleje

Planeta szaleje

Na ekranach dzień powszedni przyszłości najczęściej jest przewidywalny do znudzenia – rakiety, roboty, kosmici, strzelaniny i romanse Filmowe wizje przyszłego wieku po 100 latach zatoczyły koło – zaczęło się od hurraoptymistycznych bajeczek o cudach techniki, a kończy się beztroską, kosmiczną “jazdą bez trzymanki”. Na szczęście, oprócz technologów za kamerami czasem zdarzało się zasiąść wrażliwym artystom. Na pomysł werbowania widowni wizjami przyszłości kino wpadło niemal równo 100 lat temu. Pierwsze w historii filmy futurologiczne były pogodne i wieściły rychły tryumf ludzkości nad barierami technologicznymi. Jesienią 1902 roku publiczność całej Europy wypełniała tylne salki kawiarń, gdzie francuski reżyser, Georges Melies, prezentował 16-minutowe dzieło “Podróż na księżyc”. Kapsuła kosmiczna, przypominająca kubeł na śmieci, zaryła tryumfalnie na oczach widzów w masie planety, która zresztą nosiła rysy samego reżysera. W “400 diabelskich sztuczkach”, również Meliesa, rakietę kosmiczną ciągnie robot w kształcie konia. A reżyser zarejestrował jeszcze na taśmie np. “Tunel pod kanałem La Manche” czy “Rajd Paryż-Monte Carlo w dwie godziny” oraz przeszło 1200 innych podobnych fabuł. Melies wszystkie te wynalazki przyszłości ustawiał jeszcze w staroświeckim pudełku sceny, ale już stosował metody cyrkowych iluzjonistów: zapadnie, niewidoczne dla widza liny, unoszące bohaterów, zatrzymane kadry. Te same efekty za kilka dziesięcioleci wykona komputer. Znamienne jednak, iż ten wizjoner technologii przyszłości dobiegał kresu życia pogrążony w skrajnej nędzy – na kilka lat przed śmiercią z litości przyjęto go do przytułku dla starców. W 1927 roku, kiedy Melies uchodził już powszechnie za twórcę ramot, Europa fascynowała się widowiskiem, jakiego dotąd ekrany nie widziały. Kosztem ogromnej sumy, 7 mln marek, studia niemieckiej Ufy wyprodukowały giganta – “Metropolis” – wyreżyserowanego przez Fritza Langa. Umieszczone w nieokreślonej przyszłości miasto-moloch trwa podzielone na podziemie, gdzie w nędzy egzystują robotnicze masy i wysokościowce – siedzibę “panów”. Porządek utrzymują gigantyczne maszyny, które robiły na kinowej publiczności hipnotyczne wrażenie. A wszystko po to, by syn władcy “Metropolis” mógł się zakochać w prostej robotnicy i wprowadzić do miasta-molocha demokrację. Film wprawdzie łączył się z “widmem komunizmu”, które krążyło wówczas po Europie, ale masowa robotnicza widownia zdecydowanie wolała proste, relaksacyjne romanse od monumentalnych utopii i Ufa omal nie przypłaciła bankructwem. Nie zmieniało to jednak faktu, że w całym ówczesnym świecie panowała obawa przed maszynami, które pozbawią robotnicze rzesze zarobku. Nic więc dziwnego, że w 1936 roku światową karierę robi ekranowy show jednego z takich “męczenników technologii”. Charlie dzień za dniem tak intensywnie przykręca śruby przy fabrycznej taśmie, że popada na tym tle w obłęd. Światowa publiczność zarykiwała się ze śmiechu na “Dzisiejszych czasach” Charliego Chaplina, które wbrew tytułowi pokazywały fabrykę przyszłości. Krytyka fanatycznej produkcji okazała się dla kapitalistów na tyle dojmująca, że doprowadzili do zakazu wyświetlania dzieła w kilku krajach Europy. Z inną wizją przyszłości rzecz się miała akurat odwrotnie – krytycy chwalili, ale publiczność ignorowała całkowicie. Wyprodukowany w Wielkiej Brytanii w 1936 roku film “Rok 2000”, którego współscenarzystą był G.H. Welles, literacki wizjoner, prorokował, że wojna wybuchnie już niebawem, bo w 1940 roku. Co do jej startu pomylił się niewiele, choć przewidywał, że zmagania frontowe potrwają aż do 1966 roku, kiedy to walczące strony użyją gazów trujących, co zakończy konflikt. W trzecim tysiącleciu – a film prowadził fabułę aż do roku 2036 – ludzkość bytować będzie w pokoju i dobrobycie gwarantowanym przez technikę. Kiedy jednak rozpętany został i dobiegł końca prawdziwy konflikt, ludzkość i jej filmowcy byli daleko bardziej ostrożni w snuciu wizji. Cały Zachód opanowała obawa przed radziecką inwazją. Pomysł na film wydawał się prosty – zamiast pokazywać rakiety radzieckie i prowokować konflikt polityczny, można przecież umieścić na ekranie kosmitów. W filmie “Wojna światów” Byrona Hoskinsa z 1953 roku Marsjanie wyruszają na podbój Ziemi. Agresja początkowo udaje się nadzwyczajnie, ponieważ kosmici okazują się odporni na ziemskie bronie, włącznie z bombą atomową. Ludzkość jednak ratują najzwyklejsze bakterie, których istnienia agresorzy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 52/2000

Kategorie: Kultura