Płeć pandemii

Płeć pandemii

A woman is helped before being tested with a PCR COVID test in a nursing home of Ammerschwihr, eastern France, Monday, Nov.9, 2020. The situation in hospitals and nursing homes is grim, with emergency wards approaching saturation and some sick patients being evacuated from struggling hospitals to others that still had space. With more than 1.8 million infections since the start of the health crisis, France has Europe's highest cumulative total of recorded cases and the fourth-highest worldwide. (AP Photo/Jean-Francois Badias)

Koronawirus jest już z nami od prawie 10 miesięcy, niebawem w kalendariach zaznaczana będzie pierwsza rocznica dnia, w którym świat usłyszał o groźnej chorobie zakaźnej z Chin. W tym czasie w mniejszym lub większym stopniu zmieniła się praktycznie cała rzeczywistość społeczna – od edukacji przez pracę do codziennych kontaktów. Zmieniły się też media, niemal codziennie fundując odbiorcom przyśpieszony kurs statystyki i analizy danych. Sformułowania takie jak „spłaszczenie krzywej” czy „wzrost wykładniczy” weszły na stałe do słownika internetowych komentatorów rzeczywistości, telewizyjnych wyjaśniaczy świata i felietonistów prasowych, chociaż rzadko kiedy ktokolwiek zadawał sobie trud ich wytłumaczenia lub umieszczenia w kontekście pandemicznych statystyk. Na temat wirusa wiemy coraz więcej, wciąż jednak nie potrafimy przyznać, że pandemia, jak każde zjawisko społeczne, ma również aspekt płciowy. „Zaraza wreszcie otworzyła nam oczy na fakt, że nasze zdrowie nie zależy tylko od jego biologicznych aspektów, ale też od środowiska społecznego, w którym funkcjonujemy. A płeć ma w nim fundamentalne znaczenie”, mówi prof. Sarah Hawkes, specjalistka ds. zdrowia publicznego z University College London. W pracy naukowej łączy wykształcenie medyczne, doktorat z epidemiologii i studia socjologiczne, badając korelacje między chorobami zakaźnymi a uwarunkowanymi przez płeć aspektami życia społecznego. Kiedy wybuchła pandemia COVID-19, prof. Hawkes szybko się zorientowała, że wszechobecne nagle liczby dotyczące zachorowań i zgonów znów nie uwzględniają podziału na mężczyzn i kobiety. Dlatego w ramach współprowadzonego przez siebie projektu badawczego Global Health 50/50 uruchomiła platformę śledzącą rozwój zarazy w obu dominujących grupach płciowych. I niemal tak szybko, jak zaczęła zbierać dane, zauważyła w nich znaczące dysproporcje. W wielu miejscach na świecie rozrzut pomiędzy kobietami i mężczyznami był znacznie większy, niż wskazywałby na to czysto biologiczny charakter wirusa. W (dotychczas znanej) skali globu na koronawirusa choruje więcej mężczyzn niż kobiet – ten fakt akurat przebił się do medialnego przekazu dość szybko. Na poziomie samych zachorowań różnica jest jeszcze niewielka: na każde 10 kobiet z pozytywnym wynikiem testu przypada 11 zarażonych mężczyzn. Częściej, choć nieznacznie, trafiają oni z powodu koronawirusa do szpitala. Tu stosunek wynosi 10 do 12. Im poważniejsze konsekwencje kontaktu z COVID-19, tym wyraźniejszy dystans między płciami. 10 kobietom przyjętym na oddział intensywnej terapii odpowiada aż 18 mężczyzn – znacznie częściej przechodzą oni chorobę ciężko, wreszcie w ich przypadku prawdopodobieństwo zgonu jest aż o połowę wyższe. Debata o płciowych aspektach pandemii kończy się z reguły właśnie w tym miejscu. Czasem dodaje się publicystyczny komentarz o lepszym ogólnym zdrowiu kobiet, wyższą statystykę zakażeń wśród mężczyzn tłumacząc prawdopodobieństwem nałogu palenia, niechęcią do noszenia maseczek czy większą liczbą chorób towarzyszących. Danym z projektu prof. Hawkes (i pozostałych repozytoriów biorących pod uwagę płeć) warto jednak przyjrzeć się nieco lepiej. Chociażby po to, żeby zobaczyć, że są często nieoczywiste. A przede wszystkim, by dostrzec w nich społeczny aspekt chorób zakaźnych. Po pierwsze, trudno na ten temat prowadzić dyskusję na poziomie ogólnoświatowym, gdyż bardzo wiele krajów w ogóle nie prowadzi statystyk pandemicznych w rozbiciu na płeć. Pogłębiona analiza możliwa jest praktycznie tylko dla Ameryki Północnej, zachodniego wybrzeża Ameryki Łacińskiej, Australii i większości krajów Unii Europejskiej. Większości, ale nie wszystkich. Część państw europejskich, w tym Hiszpania, Węgry, Grecja, Chorwacja, ale też Polska, raportuje jedynie szczątkowe, nieregularne badania. Przez to niemożliwe jest precyzyjne opisanie zmiany dystrybucji zakażeń pomiędzy płciami w czasie. A co za tym idzie, trudniej określić, jak na zdrowie kobiet i mężczyzn wpływają poszczególne decyzje władz publicznych i luźniejsze lub ostrzejsze reżimy sanitarne. W ogóle o różnicach płciowych w grupie zakażonych nie informują Rosja, Chiny, Indie, większość krajów azjatyckich i Afryki Subsaharyjskiej. Biorąc pod uwagę, że w samej Rosji liczba chorych przekroczyła już milion, widać od razu, jak skomplikowane jest szukanie trendów o naprawdę globalnym znaczeniu. Po drugie, choć statystyczny mężczyzna musi się mierzyć z wyższym ryzykiem zachorowania i śmierci na COVID-19 niż statystyczna kobieta, są kraje i są momenty w pandemii, kiedy prawidłowość ta nie ma zastosowania. W maju pierwsze alarmujące dane zaczęła publikować Kanada. Do teraz kobiety wypadają tam gorzej we wszystkich

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 47/2020

Kategorie: Świat