Pieniądze jak pomost

Pieniądze jak pomost

Transfery pieniężne jako instrument walki z biedą i wykluczeniem stosuje dzisiaj 56 krajów na świecie

„Dlaczego ci ludzie mają dostawać pieniądze podatników za darmo? Nie można za to dofinansować szkół i szpitali?”. „Biedni i tak nie skorzystają, bo nie umieją zarabiać – tylko bogaci wiedzą, jak działa wolny rynek, więc mogliby coś z tymi pieniędzmi zrobić”. „Politycy kupują sobie poparcie, a debile sprzedają się za grosze. Czysty populizm”. Choć brzmią znajomo, komentarze te nie pochodzą z polskich dyskusji o 500+. Zostały wzięte spod eseju opisującego brazylijską kampanię Bolsa Família (Grant rodzinny), opublikowanego w brytyjskim dzienniku „The Guardian”. Bo bezpośrednie transfery gotówkowe budzą emocje na całym świecie – nawet w krajach, w których nie są stosowane.

Kiedy rząd Prawa i Sprawiedliwości obiecywał w 2015 r. wypłatę 500 zł miesięcznie na – początkowo – drugie i kolejne dziecko poniżej 18. roku życia, w Polsce zaczęła się zbiorowa histeria połączona z festiwalem demagogii. Opozycja najpierw oskarżała rządzących o populizm, wyrażający się w rozdawaniu pieniędzy za poparcie polityczne. Były to oskarżenia o tyle bezsensowne, że nawet gdyby PiS chodziło o czysto transakcyjną naturę dodatku 500+, byłby to raczej klasyczny przykład politycznego klientelizmu, w którym – jak sama nazwa wskazuje – elektorat zamienia się w partyjną klientelę. Bezpośrednie instrumenty finansowe z populizmem jako ideologią nie mają nic wspólnego, co wyjaśnia jeden z wiodących ekspertów w tym zakresie, prof. Cas Mudde, holenderski politolog z Uniwersytetu Georgii, w nowej książce „The Far Right Today” („Dzisiejsza radykalna prawica”).

Transfery pieniężne od dekad są używane jako instrument walki z biedą i wykluczeniem czy jako sposób na zniwelowanie nierówności społecznych i ekonomicznych. Według danych Banku Światowego dziś stosuje je w różnej formie 56 krajów na świecie, zarówno państwa bardzo biedne, np. Indonezja czy Kenia, jak i należące do najbogatszych, np. Włochy. I choć oczywiście wciąż mówi się, że to narzędzie do kupowania głosów i rozdawnictwo funduszy podatników, w wielu miejscach przyczyniły się do wyciągnięcia z biedy czy wysłania do szkoły milionów zmarginalizowanych wcześniej obywateli. Co najważniejsze, utrzymywane są nawet pomimo zmiany rządzącej opcji politycznej.

Wsparcie pod warunkiem

Najbardziej znanym i najdokładniej opisanym tego typu programem jest właśnie brazylijska Bolsa Família. Wprowadzona przez socjalistyczny rząd Luiza Inácia Luli da Silvy w 2003 r., pomogła zredukować odsetek mieszkańców żyjących poniżej poziomu ubóstwa o ponad połowę, z 9,7 do 4,3%. Aż 36 mln Brazylijczyków przeszło w ten sposób ponad granicę biedy. Rzecz jasna, nie jest to wyłącznie zasługa jednego programu, bo Lula brazylijską politykę społeczną wywrócił do góry nogami. Bolsa Família działała jako ważny, ale wciąż tylko element całego wachlarza instrumentów socjalnych. Program walki z niedożywieniem dzieci, znany jako Fome Zero (Zero głodu), czy strukturalna reforma systemu ubezpieczeń społecznych i emerytur mogły mieć podobny, a zdaniem niektórych większy wpływ na sukces walki z biedą w Brazylii. Niemniej jednak Bolsa Família wciąż stanowi dobry przykład do analizy, bo była właśnie tym demonizowanym przez liberałów instrumentem – pieniędzmi przekazywanymi do ręki.

Nie był to bynajmniej transfer bezwarunkowy. Takie w zasadzie nie występują; większość instrumentów opartych na bezzwrotnych przekazach pieniężnych jest obwarowana jakimiś warunkami. W przypadku Bolsa Família były to kryteria związane z edukacją i zdrowiem. Żeby dana rodzina otrzymała przysługujące jej miesięczne wsparcie w wysokości ok. 22 dol., wszystkie mieszkające w danym gospodarstwie domowym dzieci poniżej 17. roku życia musiały uczęszczać do szkoły, być zaszczepione na określone choroby i regularnie badane co najmniej do ukończenia sześciu lat. Ciężarne kobiety musiały przejść badanie lekarskie przed porodem i po nim, a osoby starsze zostać zarejestrowane w systemie ubezpieczeń zdrowotnych. Tylko po spełnieniu wszystkich tych warunków rodzina mogła otrzymać wypłatę, bardzo często przekazywaną w gotówce.

Ważny w zasadach działania Bolsa Família był też fakt, że władze nie wykluczały z uczestnictwa w programie osób bez formalnego meldunku. W Brazylii ta kwestia to ogromny problem z powodu istnienia wielomilionowych slamsów oraz niemałego odsetka mieszkańców żyjących w głębi amazońskiej dżungli, gdzie adresy nie są skodyfikowane. Nawet rodziny mieszkające w takich miejscach dostawały wypłaty z Bolsa Família. Pod jednym warunkiem – że wcześniej dotarli do nich urzędnicy, którzy wyrobili im specjalne „karty obywatelskie”, swoiste pozwolenia na bycie odbiorcą grantu.

I tu pojawia się pierwsza fundamentalna krytyka flagowego programu pierwszych lat prezydentury Luli. Żeby bowiem w ogóle uruchomić Bolsa Família, rząd musiał powołać nową instytucję, tzw. Cadastro Único, czyli Centralny Rejestr Osób Ubogich. Już samo stworzenie nowej jednostki i zebranie danych do zidentyfikowania adresatów Bolsa Família pochłonęło ogromne koszty. Zdaniem ówczesnej opozycji – stanowczo za duże, niewspółmierne do zysków. Firma doradcza aPolitical szacuje, że funkcjonowanie samego Cadastro Único pochłania rocznie aż 0,6% brazylijskiego PKB – bardzo dużo jak na jedną instytucję.

Drugi argument, równie często podnoszony przez krytyków, dotyczy aspektów etycznych. Centralny Rejestr Osób Ubogich przechowuje w tej chwili dane ok. 80 mln Brazylijczyków, czyli 40% gospodarstw domowych. Często są to informacje bardzo wrażliwe, wręcz intymne. Mimo to instytucja automatycznie udostępnia je innym organom państwowym. Ten przekaz danych uzasadnia zresztą istnienie rejestru. Trzymane w nim informacje są podstawą aż 32 instrumentów polityki społecznej, jednak korzystają z nich również wymiar sprawiedliwości, prokuratura, policja podatkowa, co zdaniem liberałów stanowi już zamach na prywatność obywateli.

Mimo to brazylijski rząd nadal wypłaca obywatelom pieniądze. I nawet prawicowy radykał Jair Bolsonaro tego wachlarza nie zwinął, przeciwnie, rozszerzył go, m.in. o powszechną 13. pensję.

Karta na pizzę, ale nie na wino

Transfery pieniężne powiązane z sytuacją na rynku pracy wprowadzili też Włosi. Poprzedni rząd ustanowił tam tzw. dochód obywatelski. To narzędzie skierowane przede wszystkim do osób nieaktywnych zawodowo. Bezrobotni mogą otrzymywać do 780 euro miesięcznie na osobę lub 1,3 tys. euro na rodzinę z dwójką dzieci, pod warunkiem że administracja nie znajdzie dla nich pracy w ciągu trzech miesięcy. Choć wygląda to jak typowy zasiłek dla bezrobotnych, ma dużo więcej kryteriów składowych. Bo żeby osoba została pozbawiona prawa do dochodu obywatelskiego, musi otrzymać ofertę pracy m.in. w promieniu do 50 km od miejsca zamieszkania, zgodną z jej poziomem wykształcenia i kwalifikacjami. W dodatku może te propozycje odrzucać, bo dopiero odmowa przyjęcia trzeciej powoduje odebranie wsparcia finansowego. Można je pobierać przez 18 miesięcy z rzędu, ale premier Giuseppe Conte zapowiada, że po tym okresie ponownie można będzie się ubiegać o pomoc.

We włoskim dochodzie obywatelskim najważniejsza jest jednak forma wypłaty pieniędzy. Objęci programem nie dostają bowiem przelewu. Wysyłana jest im karta kredytowa z przypisanym kontem, na którym znajduje się miesięczna wypłata. Karty można użyć tylko do płacenia za artykuły spożywcze (bez alkoholu) i lekarstwa. I choć tylko w pierwszym roku funkcjonowania program ma kosztować ponad 7 mld euro, chwali go prawie cała Europa, z Angelą Merkel na czele.

Dla lepszego zdrowia i wykształcenia

Bezpośrednie transfery finansowe są fundamentem polityki społecznej również w Indonezji. Tam jednak, jak zauważa Vita Febriany z Instytutu Badań nad Rozwojem Azji Południowo-Wschodniej, najważniejsze okazało się nie samo wsparcie finansowe, ale jego otoczka. Indonezyjskie programy działają prawie identycznie jak Bolsa Família – rodziny muszą spełniać kryteria edukacyjne i zdrowotne, żeby otrzymać pieniądze. I choć z biedy wydźwignęło to znacznie mniej osób niż w Brazylii, przyczyniło się znacząco, jak pisze Febriany w ubiegłorocznym raporcie, do poprawy stanu zdrowia ubogich Indonezyjczyków oraz ich obecności w szkole. Pieniądze nie okazały się na tyle skuteczne, by wyeliminować ubóstwo, ale stworzyły pomost do lepszego zdrowia i szansy na wykształcenie. A w krajach tak słabo rozwiniętych to szansa na prawdziwy skok cywilizacyjny.

W Kenii bezpośrednie transfery pieniężne zastępują międzynarodową pomoc rozwojową. W Chile i Maroku aktywizują kobiety na rynku pracy. W Meksyku i RPA zwiększają odsetek zapisanych do szkół dzieci wśród mniejszości etnicznych. Stosowane są w krajach bogatych i biednych, mających najróżniejsze problemy. Bywają drogie i czasochłonne, ale często przynoszą spore zyski społeczne. Te najważniejsze, bo nieprzeliczalne na pieniądze.

Fot. East News/AFP

Wydanie: 2019, 39/2019

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy