Po co reżyserce doktorat – rozmowa z Martą Ogrodzińską-Miłoszewską

Po co reżyserce doktorat – rozmowa z Martą Ogrodzińską-Miłoszewską

Z tym „wolnym zawodem” jest w Polsce problem Marta Ogrodzińska-Miłoszewska – ukończyła reżyserię w Akademii Teatralnej w Warszawie, a wcześniej dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Zadebiutowała w 2004 r. przedstawieniem „Patty Diphusa” według Almodóvara, uznanym za najlepszy spektakl zagraniczny na United Solo Theatre Festival 2011 w Nowym Jorku. Reżyserka specjalizuje się w adaptacjach prozy, przygotowała m.in. „Dżumę” Camusa, „Utraconą cześć Katarzyny Blum” Bölla i „Dulskich z o.o.” według Zapolskiej, a także komiksową komedię „Kajko i Kokosz” oraz spektakl „Liminalna. Jestem snem, którego nie wolno mi śnić” w ramach Grupy Artystycznej Teraz Poliż. Współpracowała z Teatrem Polonia, Teatrem Polskim, TR Warszawa i olsztyńskim Teatrem Jaracza. Wykłada w Akademii Teatralnej w Warszawie. Rozmawia Barbara Jagas Najpierw była pani dziennikarką.– Tak, jako nastolatka pracowałam w Radiu Olsztyn, a potem w Radiu dla Ciebie.Dlaczego uciekła pani z zawodu?– Nie nadawałam się. Ojciec jest dziennikarzem i poszłam w tym kierunku trochę z rozpędu. Tata robił w latach 70. i 80. świetne reportaże społeczne. Ludzie z łatwością otwierali się przed nim. A ja nie umiałam, nie chciałam drążyć. Gdy zadałam komuś pytanie i ten ktoś nie chciał odpowiedzieć, był problem.Bo jest pani wrażliwa.– Trochę mi to przeszkadzało.Ale to także pomaga, gdyby chciała pani pisać.– Mój mąż, Zygmunt Miłoszewski, jest pisarzem. Starczy na jedną rodzinę.A pani ostatnio robi monodram „Rozkwaś Polaka!” według scenariusza Wojtka Miłoszewskiego. Zbieżność nazwisk?– To brat Zygmunta.Jakie są kulisy powstania tego monodramu?– Półtora roku temu urodziłam synka i siedziałam w domu, pracując tylko na uczelni. Ostatnią premierę, „Kajka i Kokosza”, miałam w grudniu 2010 r. Zaczęłam tęsknić za teatrem. Ale opiekę nad dzieckiem trudno pogodzić z pracą reżysera na pełnych obrotach. Dlatego pomyślałam, że na początek najlepszy byłby monodram. Nieoczekiwanie z gotowym scenariuszem pojawił się Wojtek. Spodobał mi się jego tekst.O czym jest przedstawienie?– Naszym założeniem było, abyśmy się pośmiali sami z siebie. Powiedzmy, że idziemy na pocztę po paczkę. Niby powinno to zająć pięć minut. Tymczasem to wyprawa, która urasta do półtoragodzinnej potyczki z urzędem. Bo musimy stoczyć walkę z kolejkowiczami, potem z panią z okienka, aby jej udowodnić, że mamy prawo do paczki. Następnie pani musi stoczyć wojnę z paczką, której szuka pół godziny na zapleczu, itp., itd. A gdy mamy taki dzień, że po załatwieniu spraw na poczcie musimy pójść do supermarketu, gdzie czynne są tylko dwie kasy, czeka nas znowu kolejka. I jeszcze się okazuje, że tam, gdzie leżał chleb, są teraz pomidory, a regał z wodą mineralną przemienił się w półki z winem. I znowu walka z materią, istne wariactwo! Znowu straciliśmy pół dnia… Dla mnie jest miejsce I o tym opowiada Marcin Kwaśny w monodramie „Rozkwaś Polaka!”. Zaintrygowała mnie na próbie jego gra, ale chciałam też zapytać o kondycję młodej reżyserki teatralnej. Jak pani sobie radzi w naszych niełatwych dla artystów czasach?– To temat rzeka. Ja radzę sobie dobrze. Pracuję w zawodzie, na uczelni, mam rodzinę – cudownego syna i wspaniałego męża. Jestem szczęśliwym człowiekiem. Ale nie każda młoda reżyserka ma luksus stałej pracy.No właśnie. Co wtedy?– Kiedy oznajmiłam rodzicom, że mam zamiar zostać reżyserem, martwili się, jak sobie poradzę. Odpowiedziałam im: „Nie wiem, czy jest na rynku praca dla 50 młodych reżyserów. Ale wychodzę z założenia, że dla mnie miejsce jest na pewno”.Co pani miała na myśli?– Ostatnio np. byłam na półtorarocznym urlopie macierzyńskim i przez ten czas nic nie robiłam. Od dwóch lat nie miałam żadnej premiery, trochę pozwoliłam wszystkim o sobie zapomnieć. Jednak kiedy chciałam zrobić „Rozkwaś Polaka!”, po prostu zaproponowałam współpracę Marcinowi Kwaśnemu i efekt jest taki, że razem z Teatrem Praskim i firmą LemmonShot wyprodukowaliśmy ten spektakl.Zadała pani sobie najpierw pytanie, czy to się sprzeda? Teraz każdy tak robi.– Nie, ale zakładam, że to się spodoba, zainteresuje widzów. Jeśli mam ochotę coś zrobić, znajduję współpracowników i aktorów, aby to zrealizować. Czasami trzeba powalczyć, żeby stworzyć sobie możliwości. Niejednokrotnie wymaga to czasu, bo może się nie udać od razu. Nie każdy może też sobie pozwolić na luksus długotrwałych poszukiwań sponsorów i współpracowników. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że mam etat w Akademii Teatralnej, a mąż pisze bestsellery – to daje pewne bezpieczeństwo. Wiele moich koleżanek pracuje

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 39/2012

Kategorie: Kultura