Po co ci urzędnicy?

Po co ci urzędnicy?

Od Brukseli nie uciekniemy. Blokada, która ma miejsce na polsko-ukraińskiej granicy, ma swoje powody.

W 2022 r. została podpisana umowa między Ukrainą a Unią Europejską. Jednym z jej postanowień była rezygnacja z ówczesnego systemu wydawania zezwoleń dla ukraińskich przewoźników na pracę w Unii. Innymi słowy, Unia zgodziła się, by ukraińskie firmy mogły jeździć po Europie do woli. Uderzało to w interesy polskiej branży transportowej, bardzo mocnej w Unii, ale polski rząd to zlekceważył. Ba, premier Morawiecki poganiał wszystkich i łajał, by z Ukrainą szybko podpisywać umowy, szybko wiązać ją z Unią. Był w awangardzie.

O klimacie tamtego czasu mówił w Sejmie ówczesny minister infrastruktury Andrzej Adamczyk, który wyjaśniał, że o podpisaniu samej umowy w 2022 r. dowiedział się po fakcie.

Innymi słowy, premier parł do umowy, nie za bardzo zdając sobie sprawę, jakie mogą być jej skutki.

Ale w roku 2023 przyszedł czas, by zastanowić się, czy ją przedłużyć, czy nie. Kłopot w tym, że przy owym zastanawianiu się Polski nie było.

Mamy ambasadę przy Unii Europejskiej, pracują w niej dyplomaci, których obowiązkiem jest reprezentować Polskę w pracach gremiów unijnych. Mamy w Polsce ministerstwa, które powinny w takich sprawach utrzymywać kontakt z naszą placówką. Jak widać po efektach – nikt niczym się nie przejmował. Ministerstwo Infrastruktury, mimo że o sprawie przewoźników już było głośno, rzecz zlekceważyło.

1 marca podczas posiedzenia ambasadorów wszystkich krajów Unii Europejskiej (w tym Polski) zaakceptowano projekt przedłużenia umowy Ukraina-Unia. Ambasador Andrzej Sadoś siedział cicho. Umowę przedłużono kilka dni później, na posiedzeniu Rady Unii Europejskiej. Wysłani na nią wiceministrowie, sprawiedliwości – Sebastian Kaleta i spraw wewnętrznych – Bartosz Grodecki, też nie odezwali się ani słowem. Okazuje się więc, że państwo polskie wydaje miliony na urzędników, ich podróże, ich obecność w Brukseli, a oni ani be, ani me.

W ciemno można zakładać, że na pytanie naszych dyplomatów z Brukseli jeszcze ze stycznia-lutego br., jak mają się zachować w sprawie przedłużenia umowy Ukraina-Unia, z polskich ministerstw nie przyszła żadna odpowiedź. Ministerstwo Infrastruktury nie miało do tego głowy, a MSW – wiedzy. Natomiast kancelaria premiera i MSZ walczyły z Unią i to je interesowało, a nie negocjacje i uzgadnianie.

Nawiasem mówiąc, Bartosz Grodecki powinien mieć pojęcie w tej sprawie, bo jakieś informacje do MSWiA musiały spływać. A on sam wcześniej pracował w MSZ, był m.in. dyrektorem departamentu konsularnego. W MSZ, dodajmy, czas jego dyrektorowania nie jest dobrze wspominany – to on bowiem jeździł po placówkach i mocno lobbował, żeby podpisywać umowy z firmami zewnętrznymi pośredniczącymi w procesie wizowym. Ze słynną VFS na czele.

Są zatem duże szanse, że szersza publiczność będzie mogła go sobie obejrzeć podczas zeznań w sejmowej komisji ds. afery wizowej.

Smaczkiem w całej historii jest to, że pisowscy urzędnicy pytani, dlaczego sprawę przewoźników zawalili, odpowiadają, że oni nic nie wiedzieli, że to wina Unii. Do katalogu pisowskich oskarżeń wobec Brukseli dopiszmy więc jeszcze jedno: Unia nie potrafi się domyślić, jakie są polskie interesy, kiedy polscy urzędnicy siedzą cicho.

 

Wydanie: 2023, 49/2023

Kategorie: Aktualne, Kronika Dobrej Zmiany

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy