Prezydentowi Francji zarzuca się przyjęcie gigantycznych łapówek od firm budowlanych Polityczna przyszłość prezydenta Francji stanęła pod znakiem zapytania. Zaledwie 10 miesięcy przed wyborami Jacques Chirac jest oskarżany o korupcję. Gospodarz Pałacu Elizejskiego broni się, twierdząc, że choć płacił za swoje prywatne podróże państwowymi pieniędzmi, robił to całkowicie legalnie. Pogłoski, że Chirac w kwestiach finansowych niezbyt przejmował się literą prawa, krążyły od dłuższego czasu. W połowie czerwca trzej sędziowie śledczy: Armand Riberolles, Marc Brisset-Foucault i Renaud Van Ruymbeke zwrócili uwagę, że szef państwa w przeszłości wyruszał, często wraz z rodziną, w dalekie i luksusowe podróże, na które teoretycznie nie mógł sobie pozwolić. Od grudnia 1992 roku do marca 1995 roku ówczesny mer Paryża odbył niemal 20 egzotycznych wojaży, czy to do Japonii, gdzie z entuzjazmem obserwował zawody sumo, czy na Mauritius, na „plażowy urlop”. W lipcu 1993 roku wraz z córką Claude poleciał na pokładzie ponaddźwiękowego Concorde’a do Nowego Jorku. Koszty podróży, hotelu i wynajętej limuzyny z szoferem wyniosły prawie 120 tysięcy franków. Zadziwiające, ale za wszystkie wycieczki mer płacił gotówką. Jego kierowca zjawiał się w biurze podróży z wypchaną banknotami brązową kopertą. Oficjalnie nabywcą biletów była pani Chodron de Courcel. To panieńskie nazwisko małżonki obecnego prezydenta, Bernadette. Według ocen sędziów, mer stolicy wydał na swoje ekskursje ponad 2,4 miliona franków (700 milionów marek). Tylko że Chirac zarabiał wtedy 453-597 franków rocznie i nie zaciągał żadnych pożyczek. Jak doszło więc do tak cudownego rozmnożenia pieniędzy? Zdaniem trzech sędziów, wyrażonym w piśmie do Prokuratury Generalnej Paryża, Chirac jako mer zainkasował gigantyczne „prezenty” (czytaj: łapówki) od firm budowlanych, pragnących uzyskać lukratywne kontrakty publiczne od władz Paryża oraz regionu Ile-de-France. Francuzi przyzwyczajeni są do skandali z udziałem politycznej elity. Tym razem jednak Chirac znalazł się w wyjątkowo trudnym położeniu. Nie chodzi już bowiem o nielegalne finansowanie partii politycznych – takie praktyki uprawiali nie tylko neogaulliści prezydenta, ale także komuniści i socjaliści. Obecnie wielu obywateli może dojść do wniosku, że Chirac osobiście się wzbogacił. W „zamku”, jak potocznie nazywany jest Pałac Elizejski, zapanowała panika. Najbliżsi doradcy prezydenta oświadczyli, że ich szef przynajmniej częściowo pokrył koszty swych podróży z „premii”, pochodzących ze specjalnego funduszu państwowego. Były współpracownik mera, Maurice Ulrich, stwierdził na łamach dziennika „Le Monde”, że Chirac miał dostęp do funduszy specjalnych jako premier w latach 1986-1988, a następnie, gdy został szefem paryskiej administracji, w sejfie zabrał ze sobą „zaoszczędzone” z tego źródła pieniądze do ratusza. Opowieści Ulricha zasnuły całą aferę mgiełką tajemnicy państwowej. Na mocy ustawy z 1946 roku każdy premier Francji dysponuje funduszem specjalnym, bez dyskusji uchwalanym przez parlament. W tym roku wysokość tej pozycji w budżecie wyniosła 394 milionów franków. Szef rządu może bez żadnej kontroli, jak absolutny władca, rozdzielać owe „czarne”, a zarazem legalne pieniądze. „Ta królewska szkatuła jest rzeczą bez precedensu wśród zachodnich demokracji. To francuska aberracja”, oburza się dziennik „Le Point”. Tradycyjnie połowa środków z „fonds spéciaux” trafia do tajnych służb i policji. Dzięki tym pieniądzom realizowane są różne sekretne operacje – np. zwalczanie terroryzmu za granicą. Agenci Paryża, którzy w 1985 roku zatopili u wybrzeży Nowej Zelandii statek ekologów „Rainbow Warrior”, również korzystali ze środków z „czarnej szkatuły”. Resztę pieniędzy otrzymują wysocy urzędnicy ministerialni oraz administracji prezydenckiej, aby z większym entuzjazmem pracowali dla dobra ojczyzny. Entuzjazm jest tym bardziej gorący, że środki z funduszu specjalnego nie podlegają opodatkowaniu. Teoretycznie Chirac mógł przeznaczyć setki tysięcy franków z tego źródła na prywatne wojaże. Byłoby to sprzeczne z duchem ustawy, nieetyczne i skandaliczne, ale legalne. Francuzi, którzy muszą płacić za rozpoczynające się wakacyjne wyjazdy z własnych kieszeni, nie kryją irytacji. Coraz częściej rozlegają się głosy, żądające likwidacji tajnych funduszy. „Te praktyki są wprost potworne”, stwierdził prezes Izby Rozrachunkowej, Pierre Joxe. „Musimy natychmiast skończyć z tym podziałem łupów, godnym bananowej republiki”, wzywa niezależny kandydat na prezydenta, François Bayrou. Także Chirac daje
Tagi:
Krzysztof Kęciek