Nadia Murad i Denis Mukwege są głosem seksualnych ofiary wojny Na pierwszy rzut oka ich życiorysy różni wszystko. Ona – 25-letnia Jezydka, urodzona w północnym Iraku, dopiero zakładająca rodzinę. On – 63-letni Kongijczyk, ojciec pięciorga dzieci. Ona – jeszcze bez zawodowych sukcesów czy kariery, bo jej życie brutalnie odmieniła ekspansja tzw. Państwa Islamskiego. On – lekarz, który od pediatrii, przez chirurgię ginekologiczną, przeszedł do bycia działaczem społecznym, rozpoznawalnym niemal na całym świecie. Łączy ich jednak wiele, nie tylko przyznana w ubiegłym tygodniu Pokojowa Nagroda Nobla. Oboje przeszli przez piekło wojny, w której stracili najbliższych i która wryła w ich pamięć obrazy przemocy i pozbawiania godności więźniów, wykorzystywanych seksualnie. Oboje też niosą w świat przesłanie, że robienie z ofiar konfliktów zbrojnych niewolników seksualnych jest takim samym złamaniem praw człowieka jak zamykanie ich w obozach koncentracyjnych czy testowanie na nich broni biologicznej. Doktor od cudów Denis Mukwege z ofiarami zbiorowych gwałtów w rodzinnej Demokratycznej Republice Konga pracuje od ponad 20 lat. Drogę zawodową zaczynał jako pediatra, jednak szybko zrozumiał, że wszelka specjalizacja medyczna jest fikcją, gdy się praktykuje w kraju od dziesięcioleci gnębionym niemal nieustannymi konfliktami wewnętrznymi. We francuskojęzycznej biografii „Plaidoyer pour la vie” („Obrona życia”) wspomina moment, kiedy w 1999 r. po raz pierwszy do jego szpitala została przyjęta kobieta wielokrotnie gwałcona w niewoli wojennej. Mukwege do dziś wspomina, że widok ten był tak niewyobrażalnie brutalny, że w pierwszej chwili uznał go za niemożliwą do powtórzenia anomalię, jednostkowy akt dokonany przez wyjątkowo okrutnych oprawców. Szybko jednak przyszło mu zweryfikować nastawienie, bo jeszcze w tym samym roku przyjął niemal pół setki pacjentek z podobnymi obrażeniami. Od tego czasu nie tylko leczy ofiary przemocy seksualnej na wojnie, ale także stara się zwrócić na nie uwagę zarówno władz krajowych, jak i całego świata. Już na początku poprzedniej dekady rozpoczął współpracę z Human Rights Watch, międzynarodową organizacją dokumentującą przypadki łamania praw człowieka. W 2007 r. postanowił rozszerzyć działalność lekarską i społeczną poza Kongo. Jak tłumaczy, szybko się zorientował, że gwałty i porywanie ludzi w celu zrobienia z nich niewolników seksualnych nie były zjawiskiem ograniczonym w czasie ani w przestrzeni. Kobiety i mężczyzn kaleczono i gwałcono w wielu krajach Afryki. Co gorsza, trauma ta często przechodziła na dzieci ofiar. W wywiadzie dla agencji AFP z 2016 r. Mukwege opowiedział o największym w swojej karierze momencie bezsilności, gdy do jego szpitala w miasteczku Bukavu po raz pierwszy przyjął ofiary drugiej generacji – osoby, na których dokonywano masowych, wielokrotnych gwałtów i których rodzice przeszli te same tortury. Od tego momentu „doktor od cudów”, jak nazywają noblistę jego byli pacjenci, był wielokrotnie nominowany do pokojowej nagrody. Popierający jego kandydaturę eksperci podkreślali, jak ważny jest jego wysiłek wkładany w uświadomienie całemu światu skali zbrodni seksualnych w czasie wojen. Być może on sam ujął to najlepiej, podkreślając, że „skoro naszej cywilizacji udało się uznać za nieetyczne broń chemiczną czy biologiczną, nie ma powodu, byśmy dalej przymykali oko na używanie przemocy seksualnej jako broni wojennej”. Denis Mukwege znany jest też z tego, że w zwalczaniu gwałcicieli i porywaczy niewolników nie bierze strony żadnego ze skonfliktowanych plemion czy ugrupowań – przemoc seksualna jest bowiem w wielu krajach Afryki Subsaharyjskiej bronią niezwykle rozpowszechnioną, używaną niemal przez wszystkie wojujące bojówki i frakcje. Niestety, w realiach konfliktów partyzanckich niezajmowanie stanowiska oznacza tylko tyle, że wszystkie strony chcą go wyeliminować. Mukwege ledwo uszedł z życiem z zamachu w 2012 r., w którym zginął jego osobisty ochroniarz. Dziś na stałe mieszka w szpitalu, w którym pracuje, a którego dzień i noc pilnują siły pokojowe ONZ. Od niewolnicy ISIS do obrończyni Historia Nadii Murad napisana została dokładnie po drugiej stronie pola działań Denisa Mukwege. Urodzona w Iraku, należy do Jezydów, synkretycznej mniejszości religijnej zamieszkującej tereny dzisiejszej Turcji, Iraku i Syrii, uważającej się nawet za odrębny lud. Dla fundamentalistów z ISIS Jezydzi są wyznawcami diabła, których trzeba traktować jak podludzi. Większość w czasie ekspansji tzw. Państwa Islamskiego została wymordowana albo pojmana. Do niewoli trafiła Nadia, porwana z rodzinnego domu w wieku 21 lat.










