Polityczne zoo

Polityczne zoo

Wrocławskie władze chcą odsunąć od ogrodu zoologicznego dyr. Gucwińskiego. Bo wytropił wilcze prawa w ratuszu O tym, że jego dni we wrocławskim zoo są policzone, Antoni Gucwiński dowiedział się 14 czerwca z miejscowej gazety, po którą sięgnął w czasie śniadania. Był zaskoczony, bo całkiem niedawno prezydent miasta, Rafał Dutkiewicz, zapewniał go, że pozostanie w pracy jeszcze trzy lata. Gospodarz Wrocławia oczywiście wiedział, że dr Antoni Gucwiński ma 72 lata i jeśli nadal widział go na zajmowanym stanowisku, nie robił tego z uwagi na świetną kondycję potencjalnego emeryta. Prezydent miał w tym interes. Wrocławskie zoo dzięki Hannie i Antoniemu Gucwińskim jest sławne nie tylko w Polsce, również w Europie. Po wejściu do Unii powstała szansa na odcinanie kuponów od tego wizerunku, budowanego przez kilkadziesiąt lat. Nie zrobi tego żaden następca Gucwińskich, bo nie ma takiego dorobku naukowego ani takich koneksji w świecie szefów najbardziej liczących się ogrodów zoologicznych Europy. Posypały się kolejne artykuły w „Słowie Polskim-Gazecie Wrocławskiej”. Agresywny ton publikacji wspierały wypowiedzi prezydenta lub jego rzecznika o konieczności ogłoszenia konkursu na stanowisko dyrektora zoo. Padły terminy – przełom sierpnia i września. Również w terenowym oddziale „Gazety Wyborczej” rzecznik prezydenta, Marcin Garcarz, nie pozostawiał wątpliwości co do zmiany na stanowisku dyrektora zoo: „To już postanowione. (…) Szukamy osoby z nową, ciekawą wizją ogrodu”. Można było odnieść wrażenie, że władze miejskie chcą wykurzyć zasłużonego dyrektora rękami dziennikarzy. Gucwińscy byli zaskoczeni tylko datą akcji. Od kilku lat stali się dla ratusza niewygodni. Z jednej strony, trzeba było liczyć się z nimi ze względu na ich zasługi, legendę pomocną w promowaniu Wrocławia również za granicą, z drugiej, dla panującej od dawna w ratuszu prawicowej opcji byli ludźmi o niewłaściwych, bo lewicowych poglądach, co potwierdziła Hanna Gucwińska, skutecznie startując z listy Unii Pracy do Sejmu. Cezurą stała się sprawa dodatkowego areału dla zoo na wrocławskiej Wielkiej Wyspie. Ten teren należał do ogrodu jeszcze na podstawie decyzji premiera Cyrankiewicza. Okresowo dzierżawił go klub Ślęza utrzymywany przez przedsiębiorstwa gospodarki komunalnej. Czasy się zmieniły, klub został dzierżawcą stadionu i gdy dopadły go kłopoty finansowe, sprzedał teren za milion złotych biznesmenowi Grzegorzowi Antkowiakowi. Dyrekcji zoo nikt oficjalnie o tej transakcji nie powiedział, choć pod decyzją o podziale stadionu na dwie parcele widnieje podpis prezydenta. Władze miasta mogły unieważnić akt notarialny, zapewnić sobie prawo pierwokupu albo przejąć stadion za długi. Antkowiak sprzedał stadion własnej firmie Gant za 10,5 mln zł. W 2001 r. działkę po stadionie przejęła firma Intakus w zamian za zrealizowanie zobowiązań Ganta wobec miasta (budowa mieszkań komunalnych). Interesy zoo odeszły w cień. Hanna Gucwińska: – Powiedzieliśmy o tym głośno dziennikarzom, bo uznaliśmy, że taki jest nasz moralny obowiązek. W UE nasz ogród mógłby uzyskać I kategorię, jeżeli będzie miał wraz z otuliną około 50 ha. Na razie zajmuje tylko 33 ha. Ujawnienie afery, którą zajął się prokurator, pomogło zoo. Teren po byłym stadionie Ślęzy ponownie znajdzie się w dyspozycji miasta. Jego właściciel – firma Intakus – zgodził się oddać grunt, jakkolwiek na bardzo korzystnych dla siebie warunkach. Natomiast Gucwińscy zyskali w opinii władz Wrocławia opinię rozrabiaczy. Zaczęło się kręcenie na nich bicza. Pierwsze uderzenie Opuszczony przez gospodarza źrebak konał w gnoju. Do Gucwińskich przywiozła go policja. Dla starych chabet uratowanych z rzeźni brakowało miejsca w ogrodowych stajniach. Pobiły się strusie i trzeba było je rozdzielić, tylko gdzie? Stado danieli stało w błocie. Szło lato 2001 r. Gucwińscy nie mogli patrzeć na mękę zwierząt. – A może by tak przenieść je na sezon do Bukowic? – pomyśleli. Mają tam kilka własnych hektarów łąki. Któregoś ranka zawieźli do podwrocławskiej wsi trzy osły, pięć koni, pięć koników szetlandzkich, 16 danieli, cztery strusie afrykańskie. – Teren ogrodziliśmy za własne pieniądze. Chłop do obsługi zwierzyny za 350 zł miesięcznie był opłacany z kasy zoo – opowiada pani Hanna. – Obliczyliśmy, że roczny koszt utrzymania tych zwierząt w ogrodzie wyniósłby ponad 50,5 tys.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 27/2004

Kategorie: Kraj