Nam się wydaje, że Europa kulturą stoi! Nic bardziej mylnego – Europa stoi bankami! A te nie są specjalnie zainteresowane wspieraniem sztuki Rozmowa z Jackiem Wekslerem, dyrektorem Teatru Telewizji – Czy kiedykolwiek zamówił pan u młodego dramaturga sztukę teatralną? To pytanie o kondycję współczesnego teatru polskiego. – Zamawiałem u wybitnych autorów – u Różewicza, u Słobodzianka, u Głowackiego… Czasem coś się udawało, czasem nie. Sztukę niełatwo pisać na zamówienie. Ale “Czwarta siostra”, czy “Kartoteka rozrzucona” to właśnie utwory “zamówione” przez Teatr Polski we Wrocławiu. Młodzi muszą się sami przebijać. Choćby poprzez konkursy na sztukę współczesną, które są organizowane przez Ministerstwo Kultury. Początkujący autorzy muszą jednocześnie tworzyć i nauczyć się autopromocji. Innej drogi nie ma. Odrębną kwestią jest, że w Polsce właściwie nikt nie utrzymuje się z pisania sztuk, z tantiem. Nawet Różewicz czy Mrożek. – Czy nie dlatego, że polski teatr mija się z polską publicznością? – Współczesna publiczność oczekuje w teatrze odzwierciedlenia współczesnej rzeczywistości. Takich sztuk po prostu nie ma. Ale, z drugiej strony, dyrektorzy teatrów też muszą uderzyć się w piersi. Nie ryzykowaliśmy zanadto – z powodów finansowych najczęściej. Przegrały reformatorskie koncepcje, czy też brak koncepcji kolejnych ministrów kultury. – Jakie wobec tego szanse we współczesnej, integrującej się Europie ma polski teatr, polska sztuka w ogóle? – Na całym świecie rola sztuki marginalizuje się. To jest tendencja narastająca. My popełniamy błąd, kiedy zachłystujemy się poziomem europejskiej sztuki, czytając relacje z Cannes, z Edynburga, Salzburga, Avignonu… Nam się wydaje, że Europa kulturą stoi! Nic bardziej mylnego – Europa stoi bankami! A banki nie są specjalnie zainteresowane wspieraniem sztuki, bo – z punktu widzenia teorii marketingowych – sztuka niewiele pomaga w kreowaniu wizerunku finansistów, ekonomistów, polityków i związanych z nimi firm. Wobec tendencji integracyjnych w Europie musimy zacząć bronić języków narodowych. Chciałbym być dobrze zrozumiany. Nie jestem nastawiony nacjonalistycznie, jestem za integracją europejską… Ale skoro podnosimy kurtyny ekonomiczne i polityczne, musimy opuścić kurtyny broniące języka polskiego. Po to, by otwierać je jak podczas spektaklu. Francuzi robią to już w sposób prawny. Strzegą swojej kultury narodowej. Podkreślę raz jeszcze. Chcę być we wspólnej Europie, jestem zdecydowanie zorientowany na Zachód. Ale nie chcę, by moi synowie mówili wyłącznie o drugorzędnej kulturze amerykańskiej, bo tylko taka w większości dociera do nas przez skomercjalizowane media. – Właśnie weszła w życie “Ustawa o ochronie języka polskiego”… – Dobrze, że weszła, choć jest bardzo ułomna. Momentami jej zapisy brzmią kabaretowo… Ale to temat niezwykłej wagi. Mamy trudności z percepcją kultury światowej. Kiedyś byliśmy zorientowani wyłącznie na Wschód. Dziś wahadło odwróciło bieg – patrzymy tylko na Zachód. Błąd. Musimy wypracować logiczne zasady koegzystencji kulturalnej. Drenaż rynku przez komercyjną kulturę zachodnią musi być ograniczony, bo to drenaż wrażliwości naszych dzieci i nas samych! Obrona polskiej kultury, obrona języka polskiego to polska racja stanu! Francuski minister kultury jest jednocześnie wicepremierem! U nas kultura wydaje się być na ostatnim miejscu w priorytetach rządu. – Problemem jest brak publiczności w teatrach! Dlaczego teatry Brodwayu i londyńskiego West Endu są przynoszącym milionowe zyski biznesem artystycznym, a polskie teatry zmniejszają liczbę miejsc na widowni, co jest w oczywistej sprzeczności z zasadami ekonomiki zarządzania? – Ale jest zgodne z przepisami przeciwpożarowymi! Kilka lat temu byłem stypendystą rządu amerykańskiego i dość dobrze przyjrzałem się strukturze Brodwayu. Widziałem spektakle, które mi się bardzo podobały. I wielkie musicale, i kameralne przedstawienia o ambicjach artystycznych. Pytałem, jaka jest różnica pomiędzy tzw. Brodwayem, off-Brodwayem i off-off-Brodwayem? Odpowiedź była zaskakująco prosta. Decyduje ilość miejsc na widowni – Brodway to sale powyżej 500 miejsc. W nich spektakl może przynosić zyski. Off-Brodway to sale od 200 do 300 miejsc, gdzie część kosztów przedstawienia musi ponosić nie producent, ale sponsor. I wreszcie sale małe, to znaczy z około setką miejsc na widowni. Tu spektakle muszą być finansowane w całości, a grający w nich aktorzy na pewno nie mogą utrzymywać się wyłącznie z pracy artystycznej. – W Nowym Jorku
Tagi:
Ewa Gil-Kołakowska









