Dlaczego Polacy i Węgrzy nie pracują ze sobą częściej na planach filmowych? Ildikó Enyedi – reżyserka węgierska, w kinach możemy oglądać jej nagrodzony na Berlinale film „Dusza i ciało”, który powalczy również o Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny Podobno nagrodzony Złotym Niedźwiedziem na Berlinale film „Dusza i ciało” nie ma jasnej genezy. Rzeczywiście nie potrafi pani wskazać początku projektu, którym po 18 latach powróciła pani do kina? – Mam z tym problem, choć gdybym się uparła, znalazłabym punkt, który uruchomił we mnie proces pisania scenariusza i wymyślania tej historii. Dziś utrzymuję, że pomysł wziął się ze snów, które mnie swego czasu nawiedzały. Na każdej konferencji jestem pytana o początki tego projektu, i to zarówno przez dziennikarzy, jak i przez widownię. Nie rozumiem, dlaczego to dla wszystkich tak istotne. Może dlatego, że Berlinale, które pani wygrała, przyzwyczaiło nas do pokazywania filmów będących reakcją na rzeczywistość. – W moim przypadku jest odwrotnie, jeśli już mój film musi być reakcją na coś, to nie na rzeczywistość, tylko na sny właśnie. Zastanawiało mnie, jak w snach wyglądają nasze relacje z innymi ludźmi. Czy zmarli, którzy zasiadają w snach obok żywych, mają na nas wpływ? I jak to się dzieje, że obcujemy z nimi harmonijnie, bezproblemowo? Fascynuje mnie, że to, co chcemy zrobić w snach, pozostaje poza naszą kontrolą. Tamten świat rządzi się kompletnie innymi prawami. Czy przez to sny nie są prawdziwsze od wydarzeń w rzeczywistości? Pani bohaterowie śnią ten sam sen, spotykają się co noc w niematerialnym świecie, a w tym fizycznym nie potrafią nawet porozmawiać. Wygląda to na metaforę randkowania w sieci i zamknięcia na innych. – Nie chciałam zrobić filmu, który będzie dosłowną krytyką rzeczywistości, ale ona faktycznie w nim się pojawia. Specjalnie nie wyposażyłam moich bohaterów w telefony komórkowe ani tablety, bo i tak nie mieliby do kogo zadzwonić ani wysłać mejla. Natchnęli mnie do tego znajomi, którzy coraz częściej rezygnują z posiadania podobnych urządzeń elektronicznych, bo dopiero wtedy dostrzegają, kogo tak naprawdę mają obok siebie. Brutalna prawda jest taka, że często nikogo. Warto się z tym skonfrontować i przekonać na sobie, jakie związki z rzeczywistością mają te wszystkie lajki, komentarze, udostępnienia i reakcje. Mária i Endre, moi bohaterowie, to takie osoby, które nawet pośród ludzi czują się niewyobrażalnie samotne. Są zamknięci w dwóch różnych światach, a taki problem faktycznie obserwuję we współczesności, która mocno różnicuje samotność. Genezy tej samotności są różne: jest samotność z wyboru, jest samotność wynikająca z traumy, jest samotność z rezygnacji, ze strachu i nieśmiałości. Psychologia mówi na ten temat coraz więcej, a mnie nieustannie ciekawi, jak to, co wiemy o samotności w rzeczywistości, ma się do tych wszystkich relacji, w które samotne osoby są mimowolnie wikłane w snach. Mnie pani film uzmysłowił, że dziś sny stają się jedynym miejscem, w którym można się uchronić przed wszechobecną polityką. – My, artyści, odczuwamy to szczególnie mocno. Nasze filmy są interpretowane jako deklaracje polityczne, niezależnie od tego, o czym opowiadamy. Momentami ta sytuacja jest wręcz absurdalna. Dzisiaj szczególnie ważne dla wszystkich stało się to, w jakim kraju powstał film, bo dzięki temu można go odnieść do tego, co się w tym kraju dzieje. To niezwykle męczące, a dla wielu twórców miejsce akcji nie ma żadnego znaczenia. Nie jest ważne, że akcja „Duszy i ciała” rozgrywa się współcześnie na Węgrzech? – Ani trochę. Ten film będzie tak samo aktualny obecnie, jak za 10 lat. Nie ma w nim bezpośrednich odniesień do tu i teraz. Liczy się w nim refleksja, którą próbuje rozbudzić. W wielu relacjach z Berlinale zestawiano ze sobą mój film i „Pokot” Agnieszki Holland, oba znalazły się w konkursie głównym, oba są z krajów, w których politycznie wrze. Obie dotknęłyśmy uniwersalnych kwestii, na które polityka nie miała takiego wpływu, kiedy przystępowałyśmy do pracy nad naszymi projektami. Holland pracowała nad swoim filmem cztery lata, kiedy klimat polityczny zdążył się całkowicie zmienić. Ja również byłam świadkiem zmian sytuacji na Węgrzech. I chociaż mam opinię na temat tego, co się dzieje w Europie, nie wyrażam jej w filmie, choć wiele osób twierdzi, że jest inaczej. Filmy są wpisywane w dyskusje polityczne nie przez artystów, ani nawet nie przez polityków, tylko przez komentatorów rzeczywistości, czyli m.in. przez media. To duża zmiana w stosunku










