2005 rok był rekordowy pod względem przyjazdów mieszkańców USA do Polski Jan W. Rudomina, przedstawiciel Polskiej Organizacji Turystycznej w USA – Jak się sprzedaje Polskę w Ameryce? – Dziękuję, coraz lepiej. – Skąd pan to wie? – To jest tak, jak z każdym towarem. Im więcej ludzi go kupuje, tym sprzedawca czuje się lepiej. W przypadku oferowania całych krajów nie ma innej miary jak zagraniczna w nim obecność. Czy to będą inwestycje w fabryki i banki, czy tylko w wyjazdy turystyczne. Jedno i drugie jest rodzajem wyboru ekonomicznego. Rok 2005 okazał się pod tym względem rekordowy w całej historii przyjazdów ze Stanów Zjednoczonych do Polski. Do naszego kraju wjechało 340 tys. mieszkańców USA i w porównaniu z 2004 rokiem był to wzrost o 21% (!). – I tego nam wszyscy w Ameryce zazdroszczą? – Oczywiście. Przyjazdy Amerykanów do Europy wzrosły w tym samym czasie o 4%. Średni wzrost wszystkich przyjazdów zagranicznych do Polski wyniósł 4,1%. Przyrost 10-procentowy uznawany jest dzisiaj za rewelacyjny. – Ile w tych 340 tys. polonijnego sentymentu, a ile amerykańskiej ciekawości poznawczej? – A ile u podróżujących z USA do Włoch potrzeby obejrzenia Watykanu i Koloseum, ile zaś chęci odwiedzenia rodziny w Neapolu czy na Sycylii? Precyzyjnych narzędzi pomiaru nie ma. Widać jednak, że udział w ogólnej puli wolnego od etnicznych relacji tzw. mainstreamu jest coraz większy. – Ilu Amerykanów odwiedza rocznie Stary Kontynent? – Około 12 mln. Co dziesiąty odwiedza Europę Wschodnią, a co czwarty nich z pojawia się w Polsce. – Po co Amerykanin lata do Europy? – Motywacją są w 85% zakupy i… uciechy kulinarne. Kupić fajne rzeczy i pochodzić po atrakcyjnych lokalnych restauracjach, barach, pubach. Jadą do Europy, żeby żyć, mieć radość (fun) i – jak powiadają – dobry czas (good time). Dopiero potem myślą o poznawaniu nowych miast i zwiedzaniu zabytków. To odróżnia Amerykanina od przeciętnego turysty europejskiego. – Ile na to wydaje? – Przeciętny Amerykanin wyjeżdża do Europy na 16 dni i wydaje 3 tys. dol. Poza kosztem przelotu i hoteli zostawia w Europie około 1,3 tys. dol. na wyżej wspomniane przyjemności. – Rozumiem, że rynek amerykański jest przedmiotem szczególnego pożądania państw europejskich. – To największy na świecie rynek turystyki. Poza granice Ameryki Północnej, czyli poza Kanadę i Meksyk, podróżuje rocznie ok. 28 mln mieszkańców USA. Jest o co się bić i wszystkie kraje traktujące turystykę jako gałąź gospodarki nie ustają w pomysłach, jak się Amerykanom najlepiej sprzedać. – Od kiedy my gramy na tym rynku? – Praktycznie od 1992 r., kiedy powstało w Nowym Jorku Polish National Tourist Office, ośrodek Polskiej Organizacji Turystycznej. Jeden z 13 obecnie działających w świecie. Dziesięć funkcjonuje w państwach Unii Europejskiej. Trzy w innych ważnych turystycznie dla Polski miejscach. Oprócz Nowego Jorku w Moskwie i Tokio. – Jak ważnym kierunkiem są w tej stawce Stany Zjednoczone? – Bardzo ważnym. To przede wszystkim rynek bogatego klienta, generujący wysokie zyski. Z Ameryki nie da się przyjechać własnym samochodem na trzy dni i jedzeniem w bagażniku. Jak się stąd leci do Polski, to z zasobnym portfelem i z niego tam korzysta. Nie ma przy tym wielkiej różnicy, czy leci rodowity Amerykanin, czy polonus. Jeden i drugi wydaje w Polsce sporo, chociaż niekoniecznie na to samo. Miesięczny pobyt czteroosobowej rodziny amerykańskiej kosztuje ją ok. 10 tys. dol. To pieniądze pozostawione u polskiego przewoźnika, w polskich hotelach, sklepach, restauracjach etc. Pośrednio odprowadzane do fiskusa jako podatki. Zainwestowany w promocję Polski jeden dolar zwraca się… 30 dol. wpływu do fiskusa. Przy czym wcale nie jesteśmy akurat rekordzistami. Taki na przykład stan New Hampshire w USA ma ten wskaźnik jak 1:80, a Nevada z Las Vegas powyżej 1:150. – Rozumiem, że sprzedawanie Polski wymaga promocji. Ile na to idzie w Ameryce? – W porównaniu z efektami to są grosze. Polska wydaje w USA na promocję turystyczną swego kraju 10-krotnie mniej niż Węgry i 70 razy (!) mniej niż Irlandia. Uzyskując przy tym kilkakrotnie większy wzrost wyjazdów niż one.
Tagi:
Waldemar Piasecki









