Polska w listach

Bieda opisana w listach jest jak koperta, w której jest wysyłana. Tak zwyczajna, że aż nie robiąca wrażenia Według danych Poczty Polskiej, w ubiegłym roku wysłaliśmy 2 miliardy 269 milionów 515 tysięcy 678 listów. Większość stanowiły listy krajowe. Korespondencja prywatna w dobie telefonów komórkowych i Internetu staje się démodé. Dlaczego więc Polak chwyta za pióro, skoro nie z przyjemności czy przyzwyczajenia? Odpowiedź najprostsza: bo jest mu źle, nie daje sobie rady, czuje się zagubiony. Albo oszukany. Chciałby coś zmienić, tylko nie wie jak. Albo nie ma wpływu. Prosi o pomoc. Francuski filozof, André Comte-Spontanville, zapytany, czym tłumaczyć pisanie listów, powiedział: “Człowiek pisze wtedy, gdy nie może ani mówić, ani milczeć”. Tyle że Polak zasiada do pisania wtedy, gdy nie może milczeć na własny temat. Gdy doszedł już do ściany. Zwyczaj angażowania się w sprawy publiczne powoli zanika. Coraz mniej piszących stanowią ci, którzy czują się w obowiązku podzielić z władzą własnymi opiniami czy spostrzeżeniami. Albo tacy, którzy troszczą się o dobro ogółu. Odzew wywołują jeszcze akcje organizowane przez stowarzyszenia pod warunkiem, że zostaną odpowiednio nagłośnione przez media. Wtedy przechodzi fala protestów, jak niedawno przeciwko legalizacji pornografii. I znowu cisza. List obywatelski zmienił się w list od obywatela, pełen żalu, ale i ufności, że “Warszawa coś zdziała”. Zaradzi na polski niedostatek. Bo polskie biedy to wątek podstawowy. Można je przeliczać w tysiącach listów, jakie przychodzą do Kancelarii Prezydenta, Sejmu, poszczególnych ministrów, fundacji, wreszcie mediów i osób prywatnych. Jest wśród nich bieda J., inwalidki II grupy, ciężko chorej na serce. Ma syna w szpitalu psychiatrycznym i 65 zł z opieki społecznej, które “nie starczają nawet na chleb”, więc “pewnie przyjdzie z głodu paść jak zwierzę”. Jest bieda Beaty z trójką dzieci na 3,77 hektarach gdzieś w Wielkopolsce. Bieda złośliwa i uparta. Powracająca plagami. “Najpierw na dzień przed odstawą musieliśmy uśpić byka, teraz zdychają nam świnie, wichura zniszczyła folie. (…) Gdyby było można prosić o jakieś swetry i spodnie na dzieci w wieku 3, 6 i 10 lat, byłabym wdzięczna”. Wreszcie bieda nastoletniego trampkarza z G. Znoszona, wystrzępiona, koloru nie do określenia, z dziurawą podeszwą: “Chodzi o to, że cały blok jeździ na rolkach, tylko ja nie i strasznie mi przykro z tego powodu, bo że w trampkach chodzę i lato, i zimę, to ja się już przyzwyczaiłem”. Bieda, choć niepowtarzalna, ginie w natłoku urzędowej korespondencji. Wyselekcjonowana, zewidencjonowana w segregatorze z nalepką: rok, liczba, zamknięta w corocznym raporcie. Zanim trafi na półkę, staje się już abstrakcją. Nie do ogarnięcia. Bo wadą biedy, powtarzają socjologowie, jest właśnie jej niedookreśloność. To, że zwyczajnie nie potrafimy jej całościowo ogarnąć, a tym bardziej wyobrazić. Zamknięta w słowie, którego nasłuchaliśmy się do znudzenia (“Bieda, biedny”). Funkcjonuje – jak pisała, w swoim eseju “Polska bieda”, Teresa Bogucka – jako “połączenie owej wielowiekowej mądrości ludowej, przedwojennych wspomnień i peerelowskiej propagandy: to głód, brak własnego kąta, brak ubrania, butów, to bieda nabyta wraz ze złym urodzeniem i daremność wysiłków, by zmienić swój los”. Dlatego biedę najłatwiej opisać brakiem właśnie. Brak jest konkretny, może robić wrażenie. Choć – jak poucza pan Witek, lat 57, mieszkaniec warszawskiego Bródna, od pięciu lat na garnuszku gminnej opieki społecznej: – To, że się nie ma, tyż trza umieć opisać. Najlepiej bez owijania w bawełnę. Zacząć wprost: “Zwracam się do…” albo “Jestem Kowalski” (tu w paru słowach streścić życiorys) i dalej przejść do sedna. Że sytuacja wygląda tak a tak. Że szans poprawy nie widać, a rachunków za czynsz, gaz, światło nie ma z czego opłacić, więc zadłużenie rośnie, ale co ma nie rosnąć, skoro na jedzenie ledwo starcza. O lekach, ubraniach, środkach czystości nie wspominając. – Szkoła dla dzieci to osobny wątek – macha ręką pan Witek (wdowiec – jak mówi – “na szczęście” bezdzietny). Na koniec dołączyć zaświadczenia, ewentualne orzeczenia lekarskie, recepty, rachunki. Potem poroznosić po urzędach, zapukać do fundacji, no i czekać. Rozpacz w kopercie Początki bieda-listów niemalże identyczne. To, co odróżnia jedne oficjalne (“Zwracam się z prośbą do….”) od drugich, to najwyżej kształt liter (raczej są koślawe, zdradzają niezbyt wprawną rękę),

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 26/2000

Kategorie: Społeczeństwo