Znicze dla bandyty

Trwa wojna Warszawy z ludźmi, którzy zapalają lampki w miejscu, gdzie zginął złodziej samochodów 

Kioskarka nie wie, kto zapala znicze. I nie chce wiedzieć. Już od tygodnia ktoś stawia je z boku kiosku. Wtedy ona zastawia półki dodatkowymi czasopismami. Żeby nie widzieć światełek. Kiedy przychodzi rano, przed szóstą, na ulicy są tylko rozlane ślady stearyny. Ktoś usunął znicze, ktoś poprawił kredowy zamazany zarys głowy, nawet domalował jej upiorny uśmiech. Ale kioskarka wie, że wieczorem znowu pojawią się znicze. Trwa wojna Warszawy z anonimowymi “stawiaczami zniczów”.
Centrum Warszawy. Rondo de Gaulle`a. Tutaj przed paroma dniami policja zastrzeliła złodzieja samochodów. Krzysztof P. miał 26 lat. Dochodziła godzina czternasta, gdy jadąc skradzionym samochodem, w narastającym ruchu, staranował parę samochodów, potem ruszył na próbującego go zatrzymać policjanta. Ten strzelił parę razy. Próbę reanimacji przeprowadzano właśnie tu, za kioskiem. Tłumy gapiów odgrodzono biało-czerwoną szarfą. Po kilku dniach miejsce śmierci bandyty odgrodzono palikami, też biało-czerwonymi. W środku znicze. Miejsce do złudzenia przypomina teraz mogiłę. – I to mi się nie podoba – mówi pan Zygmunt. Wąskim przejściem docieramy z ulicy Kruczej na tyły Alej Jerozolimskich. Z balkonu świetnie widać kiosk. Wieczór, migają światełka lampek. – Co to, Powstanie Warszawskie? – złości się starszy pan. Gdy usłyszał strzały, natychmiast wyszedł na balkon. I ucieszył się, że wreszcie kogoś zabili. Nie miał wątpliwości, że to był bandyta. Pan Zygmunt prawie nie wychodzi z domu, nie tylko z powodu astmy, ale także ze strachu przed tym wąskim przejściem na tyłach Kruczej, w którym już zaatakowano sąsiadkę. – Tu, w centrum Warszawy, jest najstraszniej i bezkarnie – mówi pan Zygmunt. – I dobrze, że tutaj kogoś.. – waha się. – Rozwalili – mówi. – Zabili, ukarali – poprawia się.
Kolejny wieczór. Centrum Warszawy. Wczoraj było dwanaście jednakowych zniczy, przedtem ktoś dokładał też kwiaty. Dziś stoi sześć różnych zniczy. Jeden zgaszony kopniakiem.
Dziewczyna rozdaje ulotki o diecie Herbalife, a pan Adam błagalną prośbę i numer konta. Grozi mu eksmisja. Żonie i dzieciom, które nic nie wiedzą o żebraninie, też. – Ja bym ich wszystkich wybił – z rozmarzeniem patrzy na znicze. – Ci to mają pieniądze, a ja uczciwy, nie mam z czego żyć.

Atrakcja dla Włocha

Słupki zatrzymują przechodniów, więc każdy uważa, że musi wypowiedzieć swoją opinię. – Co się tak gapisz – kobieta szarpie mężczyznę – już nie pamiętasz, jak ci samochód okradli.
– Włodek mówił, że może teraz będzie mniej włamań do samochodów, przecież jemu radio już dwa razy ukradli – starsze małżeństwo opowiada o problemach syna. – Ja wiem, że to był czyjś syn, ale żeby tak na ulicy, bandycie znicze zapalać – kobieta kręci głową.
– To oburzające – kolejny głos. – Tyle kościołów wkoło, a żaden ksiądz nie przyjdzie i nie powie, że to świętokradztwo.
Koło zniczy przechodzi dziewczyna z o wiele niższym mężczyzną, chyba Włochem, który dzielnie kaleczy polski, by namówić ją na wizytę u siebie. Już minęli miejsce okapane grubą stearyną, nagle on zauważył tłumek. Cofa się. – A co na to wasza religia? – pyta i ogląda biało-czerwone słupki. Dziewczyna jest speszona. – Kto tu leży? – pyta mężczyzna. – Nikt – odpowiada dziewczyna. – Tu bandytę zabili. – I co u was takie znicze znaczą? Zemsta? – chciałby zrozumieć. – Nie wiem, to chyba pierwszy raz – ona próbuje go odciągnąć. – Tylko zdjęcie zrobię – prosi niby – Włoch. – Przecież mieliśmy iść do ciebie – mówi dziewczyna i to skutkuje. Mężczyzna zapomina o aparacie.
– Postraszyć nas chcą, no ci jego, ci z jego ulicy – grupka chłopców rechoce. – Dobry był z Krzyśka kumpel – jeden z nich udaje, że znał Krzysztofa P. Skutkuje. Ludzie szybko odchodzą.

Strach, że zaatakują

Centrum Warszawy. Kolejna fala nadciąga z tramwaju. Okazuje się, że każdy przechodzień albo sam był ofiarą, albo zna kogoś, kto został okradziony, napadnięty. Albo bardzo się boi, że zaraz mu coś zrobią – jak mówi starszy pan. Tylko niektórzy odwracają wzrok. – Ale to nie z litości – wyjaśnia tęga urzędniczka – ja to się nawet boję spojrzeć, może jego kumple stoją po bramach i patrzą, kto kpi z koleżki.
Centrum Warszawy, wokół zniczy spory tłum. Mężczyzna: – Jakby tak każdemu stawiać lampki, to by miejsca w Warszawie nie było. I to jeszcze takiemu śmieciowi.
– Może to jego dziewczyna tu przychodzi? – nastolatki są rozmarzone.
– Jakby was zgwałcił, to byście mu zniczy nie stawiały – odpowiada mężczyzna. Ludzie są po jego stronie. – Ale on ukradł samochód, za to nie powinno się zabijać – odpowiada niższa dziewczyna. – Późno. Idźcie do domu – mężczyzna odwraca się.
Znicze płoną codziennie. Nikt nie chce interweniować. Zarząd Dróg Miejskich niczego nie będzie usuwał, bo nikt nie złożył skargi, że na przykład znicze utrudniają poruszanie się przechodniów. Również policja woli przeczekać, uważając, że znicze to gest pamięci, a nie oskarżenie i wyzwanie.
Centrum Warszawy. Znicze, osłonięte przez kiosk, płoną równo. Ktoś dostawił jeszcze dwa.
– Marek jechał wtedy drugą stroną ulicy – przystaje dwóch młodzieńców. – Jakby mu samochód rozwalili, to nie miałby czym jechać do klientów. Cud, że się nie załapał. Ale tak się zdenerwował, że musiał stanąć. Patrzy, a w McDonaldzie ludzie jedzą hamburgery, jak gdyby nigdy nic.
– Głupi, że jechał na tego policjanta – komentuje drugi. – Co on, myślał, że tamten tak da się przejechać?
– Pewnie tak myślał.
– Do więzień by porządnie wsadzali i nie wypuszczali, to by nie musieli zabijać – mówi starszy pan. – Ale patrzeć na takie znicze to nic miłego.
– Jakby taki pana walnął, to też nie byłoby miło – mówi jeden z młodych ludzi. Bo ulica zgasi każdy gest współczucia.
A pan Zygmunt twierdzi, że tu, w Centrum, wszyscy się boją. I ci, co wynajmują lokale, i ci, co mają firmy, i tacy starzy jak on, pan Zygmunt. I nikt nie wierzy, żeby po tym jednym trupie bandyci się przestraszyli.

 

Wydanie: 03/2000, 2000

Kategorie: Społeczeństwo

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy