Polskie muzea robią show!

Polskie muzea robią show!

Swoje muzea mają Tercet Egzotyczny, Kargul i Pawlak oraz rzeczy użytkowe Stare ciuchy w szafce i papiery za szybą? Coś takiego dziś w muzeum nie chwyci. Udana ekspozycja to fajerwerk. Ciągle nie wiadomo, gdzie się na takie cudo trafi. A wystarczy pomysł, pasja i trochę pieniędzy. Budujemy nowy dom… Dla znudzonych Krakowem nie ma jak Nowa Huta. Stara Nowa Huta to już kawałek muzeum. Te łuki, arkady, loggie, kandelabrowe lampy – stoją, jak je postawili przed 1955 r. Przy placu Centralnym (teraz – żeby było dowcipniej – im. Ronalda Reagana) bar mleczny z epoki (z historycznymi kandelabrami u sufitu). Przed okienkiem wiecznie stojąca kolejka staruszków, też z epoki (obiad z trzech dań kosztuje do 15 zł). Zrobiłem tam za jednym razem dwa idiotyzmy. Poprosiłem o kawę. Miałem na myśli czarną, dostałem zbożową (innej nie serwują). I próbowałem zapłacić kartą… Ale najciekawsze muzeum w Nowej Hucie znajduje się o rzut kijem od placu Centralnego. To Muzeum PRL-u, ale „w organizacji”. Ciekawe nie dlatego, że to świetnie zachowana budowla z epoki (dawne kino Światowid), ale dlatego, że od kilku lat nie może zacząć funkcjonować. I o to chodzi! Gdyby ktoś chciał wycieczce szkolnej wytłumaczyć, na czym polegał PRL, nie ma lepszego przykładu. Polska Ludowa była jak to muzeum, które ma trudności z uruchomieniem ekspozycji w sercu Nowej Huty. W tamtych czasach mawiano, że gdyby PRL wybudował kopalnię piasku na Saharze, po tygodniu robota by stanęła, bo zabrakłoby piasku… A skoro o socrealu mowa… Mnóstwo ciekawych pamiątek upchnięto w oficynie przy podjeździe do pałacu Zamoyskich w Kozłówce (tuż przed Lublinem, jadąc od strony Warszawy). Kiedy tam wparowałem zeszłej jesieni, pan bileter trzy razy pytał, czy się nie pomyliłem, bo muzeum wnętrz jest w głównym pałacu. Gdy obstawałem, że chcę popatrzeć na sztukę socrealistyczną, nie chciał za bilet: „Panie, ja nie mam serca brać od ludzi pieniędzy za oglądanie tej durnoty…”. A durnota to: obraz Eugenii Marcinkowskiej-Brykner przedstawiający Feliksa Dzierżyńskiego w więzieniu, na którego zza krat pada promień słońca – taki sam jak na świętych pańskich na ołtarzach. Dzieło „trójki malarskiej” pt. „Stalin wśród »Mazowsza«”. Transparent „Wróg cię kusi coca-colą!”. Znajdzie się i wybitny malarz, jak Jerzy Tchórzewski, który namalował Stalina w takiej krasie, że trudno o większą. I setki podobnych dzieł, w tym pomniki Lenina (ten z Poronina), Bieruta, Krasickiego (Janka, nie biskupa), Fornalskiej. Z tym że te upchnięto wstydliwie za pawilonem, pod płotem. Na mnie największe wrażenie zrobiły jednak rysunki Stefana Żechowskiego. Przed wojną ilustrował powieści Emila Zegadłowicza. Jego panienki – nagie, z talią osy, sterczącym biustem – były jak sen nastoletniego onanisty. Po wojnie poszedł w tematykę polityczną: Stalin, Bierut, przodownicy. Ale kiedy malował żonę kułaka, ta demonstrowała dużą „piątkę”, jak za najlepszych przedwojennych czasów. Nikifor, który oszalał Zmorą szkolnych wycieczek były spotkania z twórcą ludowym. Najczęściej był to miły staruszek, tknięty niegroźną manią, odstawiający hurtowo do Cepelii „Jezusa frasobliwego”. To wyobrażenie przy muzeum Chełmowskiego siada. Ten Kaszuba ze wsi Brusy-Jaglie (w połowie drogi między Chojnicami a Kościerzyną) miał pecha nazywać się Józef Chełmowski, bo wszyscy mylą go z Chełmońskim (tym od „Babiego lata”). Ale swoją sztuką demonstrował odlot nieziemski. Po zagrodzie snuje się przemiła wdowa po artyście (zmarł przed dwoma laty), która za parę złotych udostępnia wszystko, co mąż pozostawił. I tu gość chwyta się za głowę. Bo setki świątków, muzykantów, aniołów, które obsiadły każdy kąt, łącznie z dachami, sufitami i rynnami, dziesiątki uli, które udają kmieci, diabły, Kościuszków i co tylko – to nic. Bo mistrz Chełmowski wyrzeźbił w drewnie ludowy barometr. Pomnik katastrofy smoleńskiej. Namalował Gagarina, Obamę i Alfreda Nobla. I tysiące innych. Ilustrował przepowiednie Nostradamusa i Apokalipsę. Komponował na fisharmonii. Na freskach na ścianie własnej chałupy przedstawił alegorię wieczności oraz Unię Europejską. Stworzył także „Boży internet”, czyli telewizor na korbkę, gdzie na ekranie przesuwają się obrazki jego autorstwa. W komórce stoi rower własnego pomysłu. Ktoś, kto zbłądzi do jego zagrody, ucieka po godzinie, bo nie jest w stanie przetrawić tego szaleństwa. Jak angielskie czy niemieckie ekipy telewizyjne, które wariowały od zaprezentowanego nadmiaru. Ten Chełmowski z Brus to ktoś jak Michał Anioł

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2015, 2015

Kategorie: Kultura