Potomkowie biedaków zostaną biedakami

Potomkowie biedaków zostaną biedakami

Działalność rad nadzorczych nie przyczyniła się do poprawy jakości polskiej prywatyzacji, natomiast napełniła kieszenie bardzo wielu ludziom Rozmowa z prof. Marią Jarosz – W jakiej kondycji znajduje się dziś polskie społeczeństwo? – Jest to przede wszystkim społeczeństwo bardzo rozwarstwione, mające świadomość nierówności szans. Ok. 20% Polaków można zaliczyć do beneficjentów naszej transformacji. Prawie 40% rodzin żyje zaś na skraju biedy i stale rośnie liczba ubogich. Skala dysproporcji dochodowych w Polsce jest znacznie większa niż na Węgrzech, Słowacji, w Czechach i Niemczech Wschodnich. Najważniejszą cechą polskiego ubóstwa jest jego trwałość, niosąca za sobą stałą degradację cywilizacyjną, a w wypadku ludzi najuboższych także i biologiczną, co widać w populacji dzieci pochodzących z takich rodzin. Marginalizacja niektórych kategorii społeczeństwa – robotników, rolników, bezrobotnych – stała się zjawiskiem trwałym. Szczególny los dotknął robotników – polską „przegraną klasę”. Oni byli motorem przemian demokratycznych… i najbardziej na nich stracili. Potomkowie tych rodzin nie mają już szans na poprawę losu w dającej się przewidzieć przyszłości. Struktury społeczne w Polsce się utrwaliły, są dziedziczone przez następne pokolenia. – Jak Polacy reagują na to, że przyszło im żyć w tak niekorzystnych warunkach? – To kwestia progów wytrzymałości społecznej. Tzw. cztery wielkie reformy bardzo przyczyniły się do tego, że Polacy, żyjąc w warunkach postrzeganych jako zagrożenie, każde następne zdarzenie, którego nie akceptują, uważają za kataklizm z wszystkimi tego następstwami (frustracje, zachowania patologiczne, samobójstwa). Społeczny krytycyzm i brak akceptacji jest pogłębiany rozpiętością między oczekiwaniami a ich realizacją, czyli przeświadczeniem, że „nie tak miało być”. Nasza ocena sytuacji pogarsza się – najbardziej w ostatnich trzech latach. Wyraźnie odzwierciedla to wskaźnik ilości śmierci samobójczych. W socjologii uchodzi on za najczulszy barometr kondycji społeczeństwa. W ciągu ostatniego 50-lecia, od 1951 r., liczba samobójstw wzrosła o 250%. Ta krzywa pięła się systematycznie, z pewnymi nagłymi spadkami świadczącymi o przypływie optymizmu społecznego. I tak, w 1981 r. liczba samobójstw zmniejszyła się o 35%, co było zjawiskiem nienotowanym wcześniej ani w Polsce, ani w żadnym innym kraju. Największy spadek liczby śmierci samobójczych zanotowano wśród robotników, a jedyną grupą, w której nastąpił wzrost, byli decydenci. – To pokazuje również dobrze skalę konfliktu między rządzącymi i rządzonymi – co było dobre dla społeczeństwa, dla władzy stanowiło skrajne zagrożenie. – Podobna sytuacja powtórzyła się w 1989 r., wówczas ludzie także patrzyli w przyszłość z nadzieją. Potem liczba samobójstw rosła do 1995 r. i wtedy na trzy lata zatrzymała się na praktycznie niezmienionym poziomie. Natomiast od 1998 r. rośnie coraz szybciej. – Kto najczęściej wybiera taką śmierć? – Typowy samobójca to robotnik, rolnik i bezrobotny; mężczyzna w wieku około 45 lat, mieszkający na wsi albo w małym mieście (im większe miasto, tym niższy wskaźnik samobójstw). Chociażby z tego, kim jest statystyczny samobójca, widać, że coraz częściej ten dramatyczny krok ma podłoże ekonomiczne, związany jest z brakiem pracy i perspektyw, bo gdy w małym mieście zamykane jest jedyne przedsiębiorstwo, sytuacja staje się beznadziejna. Niekiedy nawet sama wizja zbliżającego się bezrobocia jest odbierana jako nieszczęście, z którego wyjściem jest tylko śmierć. Charakterystyczne też, że Polska jest jednym z krajów o największej dysproporcji samobójstw między mężczyznami i kobietami – na jedną kobietę, która umiera w ten sposób, przypada niemal pięciu samobójców. To wszystko brzmi dość ponuro, uważam jednak, że w innych społeczeństwach poddanych tak dużym stresom jak polskie, skala wszelkich zjawisk patologicznych byłaby znacznie większa. Zwróćmy uwagę, że wskaźnik samobójstw w Polsce jest mniejszy niż w innych krajach postkomunistycznych (przoduje Rosja). My posiadamy zdolność dostosowania się do ciężkich warunków – niezwykle cenną zaletę, którą mieliśmy okazję doskonalić przez całe dziesięciolecia. Pralka się zepsuje, telewizor się zepsuje, życie się zepsuje – to nas nie załamie, bo potrafimy twórczo myśleć. – Wypada zatem mieć nadzieję, że nie grozi nam żaden niekontrolowany wybuch buntu i gniewu społecznego? – Może zacznę od tego, że proces przejścia od społeczeństwa socjalistycznego, żyjącego w systemie nakazowo-rozdzielczym, do kapitalistycznego jest

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 47/2001

Kategorie: Wywiady