Potrzebna nam reforma podatkowa

Potrzebna nam reforma podatkowa

Obciążenia naszych dochodów, a przede wszystkim grupy najbogatszych, są za małe. Nie wystarcza wobec tego na wydatki publiczne Świat zmienia kurs i schodzi z dotychczasowego neoliberalnego kierunku, polegającego na minimalizowaniu wszelkich regulacji i zezwalaniu bogatym na pomnażanie majątku bez ograniczeń. Złudne bowiem okazały się nadzieje, że pociągną oni za sobą także dochody uboższych. W jednym z grudniowym numerów „Przeglądu” udało się pokazać, że ciągną oni ich zarobki. Tyle że w dół. Proces tej ideologicznej przemiany, który obserwuje się już w USA i kilku wysoko rozwiniętych krajach, do nas jeszcze nie dotarł. Może z powodu ograniczonej wiedzy ekonomicznej polskich elit. Tu dyskretny urok liberalnej wizji samoregulującej się gospodarki ma mocne podstawy. Przyznać trzeba, że jest ona przede wszystkim bardzo przyjazna ludzkiej naturze, która nie lubi się męczyć. Przekonanie, że wszystko najlepiej się ułoży, gdy nie będziemy ingerować, zwalnia z wysiłku poznawania, analizowania itp. Ale nie tylko. W demokratycznym systemie wysiłek ten jest niejako podwójny, bo nie dość, że trzeba wiedzieć, jak działa gospodarka, trzeba jeszcze umieć to wytłumaczyć wyborcom. Jeśli bowiem coś należy poprawić, coś odkręcić, dla niektórych bywa to niemiłe. Protestują wiec, straszą, demonstrują. Lepiej zatem być jak samotna matka, z której emanuje wyłącznie dobroć. Nie podejmować żadnych decyzji, nikomu nie przeszkadzać. Oczywiście nicnierobienie też rodzi protesty. Dla komfortu można więc przyjąć taktykę: robimy tylko to, do czego nas zmuszają. Nie jest to wcale złe rozwiązanie np. dla tych, którzy myślą o przetrwaniu u władzy lub przynajmniej w parlamencie. Realizuje się bowiem bardzo praktyczną zasadę: jak najmniejszego narażania się otoczeniu. Nieźle to wygląda szczególnie w kraju bogatym w oszołomstwo, dla samego jednak społeczeństwa jest przydatne co najwyżej w stopniu średnim. Problemy przecież, podobnie jak choroby, trzeba rozwiązywać, zanim urosną i staną się dramatami. Dopiero po całej epoce uprawiania polityki społecznej w białych rękawiczkach widać, co jest tym dramatem i o czym warto było pomyśleć wcześniej. Refleksje nie są bynajmniej miłe dla lewicy, ponieważ niebezpieczne procesy narastały na tradycyjnym dla niej froncie walki o równość i społeczny rozwój. Ruchy lewicowe co prawda jakąś aktywność tu wykazywały, była ona jednak mniej więcej na poziomie aktywności bojowej wojsk francuskich w 1939 r. Lewica przespała, co gorsza – śpi dalej. Oto, co zostało przespane: 1. Rekordowy wzrost rozpiętości dochodowej. W UE w 2009 r. udział jednej piątej najbogatszych sytuował nas przed wszystkimi rozwiniętymi krajami regionu (przed Węgrami, Czechami, Słowacją). Za nami były tylko kraje nadbałtyckie, Rumunia, Bułgaria, Grecja (za: Eurostat, „Inequality of income distribution 2009”). 2. Niedofinansowanie społecznej służby zdrowia. Po wprowadzeniu powszechnych ubezpieczeń zdrowotnych w USA w zakresie nakładów na tę dziedzinę jesteśmy w OECD w okolicach ostatniego miejsca, zarówno jeśli chodzi o kwoty, jak i udział w PKB. 3. Ujemny przyrost naturalny. 4. Poziom wydatków na naukę, który zahamował wymianę pokoleniową. Bynajmniej nie chodzi tu o przyłączenie się do ogólnonarodowego lamentu nad polską biedą, ale o pokazanie skutków, by dojść do przyczyny. Problem w tym, że jest ona jasna jak słońce, ale i bardzo niewygodna. Nie tylko dla liberałów, lecz także dla polityków i ekonomistów. Otóż obciążenia naszych dochodów, a przede wszystkim grupy, do której jedni i drudzy należą, są za małe. Nie starcza wobec tego na wydatki publiczne, które zaczęłyby odwracać wymienione procesy. Fakt ten tak bardzo nie dociera do naszej świadomości, że trzeba pokazać wykres. Jak widać, tuż przed kryzysem nasze państwowe wydatki w relacji do PKB (43,2%) były zauważalnie poniżej średniej europejskiej (15. miejsce na 27 krajów). Jako ciekawostkę można potraktować fakt, że wśród krajów, które wydawały jeszcze mniej, dominują państwa ciężko dotknięte kryzysem gospodarczym. Nic jednak więcej. Kryzysu bowiem nie spowodowały większe czy mniejsze wydatki państwa, ale niekontrolowany rynek finansowy. Państwa na całym świecie za słabo kontrolowały żywioły ekonomii. U nas dodatkowo za mało było państwa w finansowaniu społecznego rozwoju tam, gdzie gospodarka oparta na wolnym rynku jest nieskuteczna. Uczciwie trzeba powiedzieć, że wbrew oczekiwaniom zarówno liberałów, jak i zwolenników mocnej pozycji państwa w gospodarce nie udało się określić ani ujemnej, ani dodatniej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2011, 2011

Kategorie: Opinie