Powrót kusicielki

Powrót kusicielki

O rolę w „Nagim instynkcie 2” Sharon Stone walczyła do upadłego. Czy przyniesie jej upragniony zwrot w karierze? Doskonale wiedziała, że dziennikarzy interesuje jedno – czy na ekranie jest zupełnie naga. Uprzedzając pytania, dowcipnie i z emfazą oznajmiła, że owszem, jest. Sytuacja: konferencja prasowa w Izraelu. Pretekst: zbliżająca się premiera „Nagiego instynktu 2”. Bohaterka: oczywiście Sharon Stone. Zainteresowanie wyłącznie jej ciałem jest podwójnie symptomatyczne. Po pierwsze, mowa o gwieździe, której za dwa lata stuknie pięćdziesiątka. Po drugie – o niezwykle bystrej (co przyznają nawet wrogowie), utalentowanej aktorce, której rzadko proponuje się rolę inną niż seksowne tło. Teraz powraca w sequelu filmu, który wyniósł ją na szczyty popularności. Czy uda się jej powtórzyć tę sztukę? Noga na nogę Będzie ciężko. „Nagi instynkt”, dla wielu erotyczny thriller wszech czasów, historia biseksualnej pisarki morderczyni, Catherine Tramell, wywołał skandal, niemal trzęsienie ziemi. Amerykańscy cenzorzy mieli pełne ręce roboty, ruszyła lawina analiz – udowadniano np., że to pierwsza w pełni feministyczna rola, pokazująca kobietę niezależną, świadomą swojej seksualności. Sharon Stone wpisała się w trend silnych postaci kobiecych, które potrafią działać równie zdecydowanie i bezwzględnie jak mężczyźni. Aktorka dziwiła się nieraz, że mnóstwo ludzi bulwersowały nagość i wyuzdanie jej bohaterki, a nie to, że jest seryjną morderczynią. Została niekwestionowanym symbolem seksu lat 90. A przynajmniej jedna – śmiało można powiedzieć kultowa – scena wryła się w annały kina i pamięć widzów (chętnie sięgają po nią choćby twórcy reklam): przesłuchanie na policji, podczas którego bohaterka zakłada nogę na nogę, nie mając przy tym pod sukienką cienia bielizny. Podobno taki efekt reżyser Paul Verhoeven uzyskał podstępem. Wmówił Sharon, że bielizna odznacza się na sukience i nie powiedział, że kamera zagląda pod ubranie. Gdy aktorka zobaczyła gotową scenę, pomaszerowała do reżysera i go spoliczkowała. Ale scena została… Blond włosy, błękitne oczy, uwodzicielski głos, fantastyczna figura – mimo tych atutów producenci sequela myśleli o zastąpieniu Sharon Stone kimś młodszym. Ona jednak postanowiła walczyć. I to bez pardonu. Na wszelki wypadek wystąpiła z pozwem do sądu i uzyskała gwarancję, że dostanie prawie 14 mln dol., nawet gdyby produkcja nie doszła do skutku. Kolejna przeszkoda wyrosła przy szukaniu odtwórcy głównej roli męskiej. Panowie albo nie kwapili się do zagrania u boku Sharon, tak jak Michael Douglas, jej partner z pierwszej części, albo byli chętni, ale np. mieli życiowe kłopoty, jak Robert Downey Jr. W końcu w rolę psychiatry, który ma ocenić, jak groźna jest znana nam z oryginału autorka kryminałów, wcielił się David Morrissey. Tym razem pani Tramell jest podejrzana o spowodowanie śmierci kochanka, który zszedł w tajemniczych okolicznościach. Mężczyzna ginie mianowicie w zatopionym samochodzie. Ale przedtem oboje zdążą odbyć scenę mocno erotyczną. Podczas kręcenia pod wodą Sharon o mało nie utonęła, gdy w pojeździe utknęła jej noga. Czy ten wysiłek się opłaci? W drugiej części ma być jeszcze więcej nagości i odważnych scen. Tylko czy po 14 latach od premiery pierwszej części sequel kogoś zaszokuje? Kobieta w pociągu Aktorka ma przechlapane – większość chce w niej widzieć przede wszystkim wampa. Pół biedy, gdyby każdy grany przez nią wamp był na miarę „Nagiego instynktu”. Zwykle jednak grywa w marnych produkcjach, a takie rodzynki jak ubiegłoroczny „Broken Flowers” Jarmuscha czy jej największe osiągnięcie – „Kasyno” Martina Scorsese, gdzie jako żona mafiosa partnerowała Robertowi De Niro (nominacja do Oscara i Złoty Glob) giną w natłoku tandety. Propozycje wymagające czegoś ponad seksowny wygląd zdarzają się rzadko. W karierze stanowiła tło dla popisów m.in. Stevena Seagala („Nico – ponad prawem”), Arnolda Schwarzeneggera („Pamięć absolutna”) i Sylvestra Stallone’a („Specjalista”). Nawet po oszałamiającym sukcesie „Nagiego instynktu” większość postaci – w „Diabolique”, „Sliver”, „Glorii”, „Muzie” – była tylko bladym echem Catherine Tramell. A dwa lata temu reżyserowi „Kobiety-Kota” udało się nawet pozbawić ją na ekranie seksapilu. Rzadki wyczyn. Sukcesu nie osiągnęła, nawet gdy sama przejęła stery jako producentka – w „Szybkich i martwych” jej kobieca wersja

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2006, 2006

Kategorie: Kultura