Powroty

IDŹCIE Z BLOGIEM Nareszcie wróciłam z czegoś, co nazywa się wakacjami. Prawda, że pod względem braku zajęć domowych było nadzwyczajnie. Śniadanie w domach pracy twórczej podają do pokoju. Twórca bardzo lubi jadać w pidżamie. Dlaczego jednak wszędzie w górach (nie tylko, bo w Konstancinie także) na śniadanie podaje się wędliny? Nie jadłam szynek, baleronów ani kiełbas, choć na kolację kiełbasa góralska smakowała super. Mój mąż i syn, owszem, twierdzili, że przed wyprawą trzeba rano „coś zjeść”. Fajne było to, że nic nie musiałam robić. Obiad i kolacja podane. A do tego, jak to w górach, góralki zawsze pieką wspaniałe ciasta. A w Astorii wciąż piecze się na kuchni węglowej! Przynajmniej od tego odpoczęłam. W domu gotujemy sami, bo lubimy wiedzieć, co jemy. Czasami kupuje się ryby Pod Samsonem, bo zawsze są świeże, a karp z patelni, sandacz czy półmisek śledzi albo karp faszerowany… Często robimy sobie placki z cukinii albo makaron z pomidorami pieczonymi na oliwie z czosnkiem. I zupy. Codziennie. Latem chłodniki, słodkie i bałkańskie, greckie. Nic więcej nie trzeba. Bardzo proste dania, nigdy nie szkodzą. Nie trzeba stosować idiotycznych diet, bo przy takim jedzeniu się nie tyje. Mięso jadamy najwyżej dwa, trzy razy w tygodniu. Piszę o tym, bo choć nienawidzę wakacji, to rozumiem,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2011, 37/2011

Kategorie: Felietony