Polscy rybacy łamią zakazy UE i mimo okresu ochronnego wciąż łowią najbardziej wartościowe ryby Bałtyku Na Bałtyku toczy się bitwa na dorsze. Polscy rybacy łamią zakazy UE. Mimo przedłużonego przez Brukselę okresu ochronnego wciąż łowią najbardziej wartościowe ryby naszego morza. Ale ten konflikt wynika z ogólnej sytuacji na wodach światowych. Globalne zasoby ryb zostały zdziesiątkowane lub przełowione. Statki przetwórnie, ciągnące wielokilometrowe sieci, zamieniały wielkie akweny w pustynie. Szacuje się, że od 1950 r. z mórz i oceanów zniknęło 90% wielkich ryb drapieżnych – marlinów, tuńczyków, rekinów, dorszy, mieczników, fląder, płaszczek i halibutów. W wielu regionach został tylko plankton, kraby, małe węgorze piaskowe oraz meduzy, których populacja wzrasta w zastraszającym tempie, gdyż ryby, które się nimi żywią, zginęły w sieciach. Niektóre łowiska, jak kanadyjska Wielka Ławica czy Morze Północne, zostały tak spustoszone, że zasoby ryb prawdopodobnie nie odrodzą się w możliwym do przewidzenia czasie. Na Morzu Północnym populacja dorsza wynosi zaledwie 10% zasobów z 1970 r. Na konferencji „Ryby i środowisko”, która odbyła się w kwietniu w Rostocku (Meklemburgia-Pomorze Przednie), specjaliści oceniali, że zasoby dorosłych dorszy w Bałtyku, które na początku lat 80. wynosiły 700 tys. ton, obecnie spadły do 60 tys. Eksperci Unii Europejskiej uważają, że zagrożone są także zasoby soli, a nawet ryb zazwyczaj uważanych za pospolite – śledzi czy makreli. Brytyjski dziennikarz ekologiczny, Charles Clover, napisał książkę „The end of the line”, przetłumaczoną na niemiecki pod wymownym tytułem „Fisch kaputt”. Autor twierdzi, że ryby i inne morskie stworzenia nie mają szans wobec nowoczesnej, lecz także barbarzyńskiej techniki. Na Morzu Północnym prowadzone są połowy z użyciem ogromnych sieci, przed którymi trawlery ciągną metalowe pręty. Metoda ta jest zabójcza, ponieważ pręty zagrzebują się w dno morskie i płoszą do sieci prawie wszystkie flądry. Jedynie najmniejsze ryby mogą uciec z pułapki, ale dla skorupiaków nie ma ratunku. Po przejściu takich kosiarek zostają tylko krewetki, które żywią się szczątkami potrzaskanych ślimaków i małży. Przyczyna katastrofalnego przełowienia wielu akwenów jest jasna. Apetyt ludzkości na ryby stale rośnie. Morskie stworzenia były tradycyjnym pokarmem ubogich, ponadto bogate w proteiny dorsze i tuńczyki stały się przysmakiem coraz bardziej dbających o zdrowie mieszkańców zamożnych krajów. W 1950 r. całkowita globalna produkcja ryb morskich i lądowych wynosiła 19,3 mln ton. W 1989 r. – już 100 mln ton. W 2002 r. wzrosła do 134 mln ton. Szacuje się, że w 2015 r. osiągnie 179 mln ton. Dla populacji ryb na wielu łowiskach będzie to oznaczać zagładę. Wielu miało nadzieję, że problem ten złagodzą akwakultury. Już teraz 30% całkowitej produkcji ryb pochodzi z hodowli (w 1998 r. – 26%, w latach 70. tylko kilka procent). Ale to jedynie częściowe rozwiązanie. Ryby hodowlane karmione są przede wszystkim mączką rybną i podobnymi produktami uzyskiwanymi z różnego rodzaju zwierząt morskich. Ekolodzy z organizacji World Wildlife Fund twierdzą, że należy zużyć 15-25 kg innych ryb, aby uzyskać kilogram hodowlanego tuńczyka. Organizacja ta wezwała Unię Europejską do wprowadzenia zakazu karmienia tuńczyków i innych ryb w akwafarmach na Morzu Śródziemnym zwierzętami z innych akwenów, które mogą przenosić egzotyczne wirusy i inne zarazki. Rybołówstwo przeważnie jest subsydiowane z państwowej kasy, nawet w Hongkongu uchodzącym za ostoję liberalnej gospodarki. Rybaków dotuje z rozmachem Unia Europejska. Ale coraz więcej państw podejmuje zdecydowane środki, aby ratować łowiska. Nowa Zelandia i Islandia wprowadziły zakaz połowów na wielkich akwenach przybrzeżnych. Populacja ryb odrodziła się w ciągu kilku lat. W kwietniu władze Irlandii podjęły decyzję o ograniczeniu liczby trawlerów rybackich. Autonomiczny parlament Hongkongu rozważał podjęcie podobnego kroku. Niekiedy stanowcze posunięcia rządów oznaczają dramat dla ludności całych regionów. Przez 500 lat osadnicy na wybrzeżach Nowej Fundlandii żyli z połowu dorsza. W oceanie, gdzie ciepłe wody Golfsztromu spotykają się z lodowatym Prądem Labradorskim, dorszy było tyle, że można było je łowić koszami. Lata rabunkowych połowów przetrzebiły jednak populację tej drapieżnej ryby. Rybacy
Tagi:
Jan Piaseczny









