W medycynie nie ma czegoś takiego jak granica Prof. Wiesław Jędrzejczak kieruje Katedrą i Kliniką Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych Centralnego Szpitala Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Pełni obowiązki krajowego konsultanta w dziedzinie hematologii. Emerytowany pułkownik. Chciał pan kiedyś zostać ministrem zdrowia… – Ja? Tak. – No tak. Miałem taki pomysł w czasach, kiedy zmieniał się system. Rozpatruję to raczej jako anegdotę, bo wcale nie chodziło mi o to, by zostać ministrem zdrowia. Był to okres, kiedy pozbawiono mnie możliwości przeszczepiania szpiku. Byłem w narożniku, w najlepszym okresie naukowego życia pozbawiony możliwości działania. Chciałem zrobić numer, który potem wykonał docent, a obecnie profesor, Wojciech Maksymowicz. On został ministrem zdrowia być może także po to, żeby następnie być kierownikiem kliniki. Kiedy odsunięto mnie od przeszczepiania szpiku, uznałem, że jedyną drogą, która pozwoli mi powrócić do tego zajęcia, jest zostanie ministrem… To było po powrocie ze Stanów? – Tak, właśnie wtedy. Od przeszczepiania szpiku odsunięto mnie w 1987 r. Cały czas kombinowałem, jak do tego wrócić. W ramach wojskowej służby zdrowia nie mogłem, nie mogłem też w tamtym momencie nigdzie przejść, więc wymyśliłem inny plan. Zostać mocodawcą moich dręczycieli. Dzięki temu mógłbym z jednej strony pomóc zreformować służbę zdrowia, a z drugiej strony przy okazji wreszcie rozwiązać swój problem z przeszczepianiem szpiku. Obawiałem się, że zmiana systemu nie będzie bezkonfliktowa, a ludzie tacy jak ja, oficerowie Ludowego Wojska Polskiego, zostaną uznani za co najmniej zbrodniarzy, jeśli nie za kogoś jeszcze gorszego. Doszedłem do wniosku, że to jedyny czas na zmianę – czas krótkiego urzędowania premiera in spe Czesława Kiszczaka. I to jemu zaproponowałem swoją osobę jako ministra zdrowia. Liczyłem na to, że jego ekipa będzie bardzo reformatorska, tak jak reformatorska była ekipa Mieczysława Rakowskiego. Akurat do takiej roboty ja się nadaję. Później mi jednak przeszło, po prostu dlatego, że nie mam natury polityka i nie potrafię prowadzić działań w jakiejś politycznej drużynie. Nie jestem też gotów działać w drużynie na dłuższą metę, czyli inaczej mówiąc – robić różne niegodziwości po to tylko, żeby pozostać w danej drużynie. Nie rozumiem jednak, dlaczego pan zwrócił się do gen. Kiszczaka, a nie do Tadeusza Mazowieckiego. – Mazowieckiego nie znałem (Kiszczaka zresztą również). Ludzi z dawnej opozycji nie znałem. To nie było, powiedzmy sobie, niecelowe. Prawda jest taka, że ludzie z opozycji czasem do mnie docierali z różnymi propozycjami. Ale, jak wiadomo, byłem współpracownikiem kontrwywiadu wojskowego, co oznaczało, że kontrwywiad wojskowy miał na mnie przełożenie. Nie wiedziałem do końca, jak się zachowam w razie realnych gróźb, czy na przykład kogoś nie wydam. Miałem przecież rodzinę, a zatem i obowiązki wobec niej, czyli można było mnie zmusić do pewnych rzeczy. (…) Z drugiej strony ludzie ówczesnego systemu też mi za bardzo nie ufali. Wiedzieli, że nie jestem żadnym fanatykiem tego systemu, a jedynie prowadzę jakąś swoją grę zmierzającą do realizacji celów merytorycznych: naukowych. Jestem człowiekiem usiłującym robić rzeczy, które dla kraju i narodu mają znaczenie niezależnie od tego, jaki jest system. (…) Szerzej zaś moją odpowiedzialnością było kształcenie twórców nauki. Uważam, że naukowcy są potrzebni krajowi i narodowi, zwłaszcza takiemu, który musi podźwignąć się ze zniszczeń wojennych. A one były najbardziej widoczne w twórczej elicie społeczeństwa. Ta elita została przecież w Polsce unicestwiona! Mówi się, że Katyń to było zabójstwo oficerów, a przecież tam znajdowali się głównie rezerwiści, elita intelektualna, którą trzeba było odtworzyć. Moim zadaniem było inspirowanie ludzi do tworzenia nauki na najwyższym poziomie. (…) Panie profesorze, czy w 1987 r. rzeczywiście opuszczał pan Polskę na zawsze? – Generalnie tak. Gdybym wtedy nie dostał zgody na przedłużenie pobytu na następny rok, bo wyjeżdżałem na pół roku, tobym już nie wrócił. Zgodę jednak dostałem. Zgodę władz Polski? – Tak. Czy to się wiązało z tym, że pan jakąś pracę na rzecz Polski świadczył w kontrwywiadzie? – Nie, nie. Ja w ogóle żadnych zadań operacyjnych na rzecz Polski w kontrwywiadzie nie wykonywałem. Zresztą tym razem nie byłem już w instytucji wojskowej tylko w „zwykłym – cywilnym uniwersytecie”. Amerykanie musieli zdawać sobie sprawę z tego,
Tagi:
Wiesław Jędrzejczak









