Czy grozi nam „Seksmisja”? – rozmowa z prof. Krzysztofem L. Krzystyniakiem

Dzisiejszy 40-latek ma zaledwie jedną trzecią testosteronu, który miał mężczyzna w jego wieku 20 lat temu Prof. Krzysztof L. Krzystyniak – biochemik, toksykolog i immunolog, ukończył biochemię na Uniwersytecie Warszawskim, specjalizował się w immunologii. Przez wiele lat pracował na Uniwersytecie Quebec w Montrealu. Jest autorem ponad 100 prac naukowych i kilkunastu książek (m.in. „Toksykologia żywności”, „Odtruwanie człowieka”, „Chemia szarych komórek”, „Naturalne substancje przeciwnowotworowe”, „Antyoksydanty w medycynie i zdrowiu człowieka”), przy czym książki popularyzujące wiedzę sygnowane są Stefan Ball. Kilka tygodni temu nakładem Wydawnictwa Medyk (Warszawa) ukazała się książka napisana wspólnie z Hanną M. Kalotą „Ograniczona płodność męska. Fizjologia, zagrożenia, leczenie niepłodności”. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia, już ok. 15% par na świecie ma problemy z płodnością i nie może się doczekać potomstwa. Co jest tego główną przyczyną? – Na pewno jest nią degradacja środowiska i obecność w nim tzw. endokrynomimetyków, czyli pseudohormonów. W każdej naszej kuchni i łazience mamy mnogość plastików, różne ftalany, bisfenol, parabeny, etoksylaty itd. Są to substancje chemiczne o działaniu antyestrogennym lub antyandrogennym, które zaburzają m.in. bardzo skomplikowany mechanizm powstawania i dojrzewania plemników w jądrach mężczyzny. Okazuje się, że obecnie nawet 60% problemów z płodnością par może być po stronie mężczyzn, a nie kobiet. Dawniej, jeżeli do lekarza zgłaszały się pary bezdzietne, to aż w 98% przypadków niepłodność dotyczyła kobiet. Jak widać, coś złego dzieje się z mężczyznami… – Wskaźnik płodności naszych pradziadków, wyrażany liczbą plemników na 1 ml, wynosił 60-120 mln i więcej. Obecnie, zgodnie z normą przyjętą przez Światową Organizację Zdrowia, jej dolna granica została obniżona do 15 mln plemników na 1 ml. Przyzna pani, że różnica jest znaczna. Powiem więcej: na pewno będzie to postępowało, ponieważ zjawisko chemizacji naszego życia jest już wszechobecne. W tym miejscu pozwolę sobie na pewną dygresję. Mało kto już dzisiaj pamięta, że ideą, która przyświecała GMO (genetycznej modyfikacji organizmów – przyp. red.), było zastąpienie metodami biologicznymi chemicznych pestycydów, używanych do ochrony roślin uprawnych, lasów, zbiorników wodnych, ale również zwierząt, ludzi i produktów żywnościowych przed szkodnikami – chwastami, grzybami, owadami, gryzoniami. Rośliny transgeniczne miały się rozwijać bez pomocy chemii. Szkoda, że ta idea została zarzucona, do czego przyczyniło się powstanie lobby anty-GMO. Skutek jest taki, że nadal produkuje się dziesiątki tysięcy ton pestycydów rocznie. Przedostając się do środowiska – do gleby, wody, powietrza – na pewno nie służą zdrowiu reprodukcyjnemu człowieka. Osłabiona odporność, długotrwałe i bezobjawowe, oporne na antybiotyki infekcje bakteryjne układu rozrodczego mężczyzn i kobiet, spadek potencjału płodności – to właśnie skutki działania pestycydów i chemizacji środowiska. Zjawisko jest już tak powszechne, że na pewno nie unikniemy leczenia niepłodności ani wspomagania rozmnażania, m.in. za pomocą metody in vitro. A dylematy etyczne, wokół których toczy się burza medialna, absolutnie nie odpowiadają prawdzie. Kłamstwa hierarchów A jaka jest prawda? Przeciwnicy in vitro, w tym hierarchowie Kościoła katolickiego, bardzo często używają argumentu, że odsetek zaburzeń i wad genetycznych po in vitro jest znacznie wyższy niż po zapłodnieniu metodą naturalną. Ks. prof. Franciszek Longchamps de Bérier posunął się nawet do stwierdzenia, że dzieci z in vitro mają widoczną bruzdę na czole, charakterystyczną dla pewnego zespołu wad genetycznych. – Uczciwość wymaga zacytowania naszego obecnego papieża Franciszka, który powiedział, że sprawy rozmnażania, rodzenia się człowieka to sprawy ludzkie, a nie Kościoła. Nie wiedzieć czemu, nikt w Polsce tych słów nie cytuje. Słuchałem niedawno w telewizji rzecznika diecezji warszawsko-praskiej, który powiedział dwie nieprawdy. Stwierdził, że 50% więcej dzieci z in vitro niż dzieci poczętych drogą naturalną ma wady i różne zniekształcenia. To manipulowanie danymi! Na świecie żyje już 5 mln dzieci urodzonych metodą wspomagania medycznego. W środowiskach wielkomiejskich np. w Danii jest już 6% „dzieci z probówki”. To ogromny materiał porównawczy, na podstawie którego można wyciągnąć wiarygodne wnioski. Jeśli mówimy o zwiększonym odsetku problemów medycznych, to w tym wypadku mamy do czynienia z dwoma. Po pierwsze, istnieje – nieznacznie większe – prawdopodobieństwo, że synowie ojców mających

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 31/2014

Kategorie: Zdrowie