Bloom Box, małe sześcienne pudełeczko, może być lekarstwem na energetyczne bolączki świata 21 lutego Ameryka, a wraz z nią świat, ujrzała uśmiechniętego dr. K.R. Sridhara, który w programie „60 Minutes” emitowanym przez stację CBS niczym alchemik pokazywał prezenterce dziwy nie z tego świata. W ręku trzymał pudełeczko w kolorze grafitowym, które rzekomo jest w stanie zasilać gospodarstwo domowe. Opowiadał o tym, jak w magiczny sposób zamienia piasek plażowy w cienkie, kwadratowe plasterki, które następnie pokrywa z jednej i drugiej strony innymi tajemniczymi substancjami. 25 takich plasterków umieszcza następnie w pudełku, z którego w efekcie płynie prąd. Entuzjazm, jaki emanował z indyjskiego naukowca, miał nieodpartą siłę. Jego źródłem może być albo geniusz sprzedawcy, albo szczęście człowieka, któremu udało się zamknąć bardzo ważny etap w życiu. Zapewne to drugie, dr Sridhar bowiem sprzedaje nie zestaw noży na kanale z telezakupami, lecz pewną ideę w programie reporterskim emitowanym bez przerwy od 42 lat, który w Stanach jest legendą. Rynkowa premiera Bloom Boksa, bo tak nazywa się to pudełeczko, to przełomowy etap w życiu dr. Sridhara i przełomowy etap dla idei ogniwa paliwowego. Te dwa momenty splatają się w chwili premiery grafitowego sześcianu. Biznes na czystych technologiach Dr Sridhar ma za sobą długą drogę jako naukowiec. Urodzony na indyjskiej ziemi, licencjat zdobył jeszcze na uniwersytecie w Madrasie. Przeniósł się do Stanów Zjednoczonych na Uniwersytet Stanu Illinois, gdzie zdobył tytuł magistra, a potem obronił doktorat. Kiedy szefował Laboratorium Badań Kosmicznych Uniwersytetu Stanu Arizona, brał udział w marsjańskim programie prowadzonym przez NASA. Owocem jego pracy było urządzenie, które za pomocą elektryczności było w stanie produkować powietrze i paliwo, krytyczne zasoby, jeśli idzie o tak skomplikowaną misję. Program został jednak zawieszony, a Sridhar i współpracownicy postanowili technologię z gwiazd sprowadzić z powrotem na Ziemię. Powstała w 2001 r. firma Ion America dość szybko znalazła fundusze na swoją działalność. Hojnym mecenasem okazał się fundusz venture capital Kleiner Perkins Caufield & Bers. Ten sam, którego wsparcie w trudnych początkowych chwilach dało nam największy sklep internetowy Amazon i przeglądarkę Google. Jak się wydaje, ani w internecie, ani na komputerach nie da rady już zarobić szybko i dużo, dlatego ambicją funduszu jest powtórzenie dawnych sukcesów na nowym polu: czystych technologii. Mówi się, że Bloom Energy (firma w międzyczasie zmieniła nazwę) udało się zgromadzić 400 mln dol., które wydano na badania i budowę zakładu produkcyjnego. Zastrzyk finansowy tego rzędu, firmowany nazwą takiego funduszu to jasny komunikat, że nikt tu nie obiecuje gruszek na wierzbie. Nie brakuje jednak głosów sceptycznych. Ogniwa zasilane nadzieją Zasadę funkcjonowania ogniw paliwowych opisał po raz pierwszy w 1839 r. niemiecko-szwajcarski chemik Christian Friedrich Schönbein (do jego osiągnięć należy też odkrycie ozonu). Ogniwo składa się z trzech elementów: diody dodatniej, diody ujemnej i elektrolitu. Z jednej strony doprowadzane jest paliwo, a z drugiej utleniacz. Bez wnikania w szczegóły efektem jest prąd elektryczny. Pierwsze urządzenie tego typu skonstruował trzy lata później Walijczyk sir William Robert Grove. Następnych prawie sto lat nie przyniosło w tej dziedzinie większych przełomów. Aż w latach 60. ubiegłego wieku NASA zdecydowała się użyć ich jako źródła energii elektrycznej w programie kosmicznym Gemini. Później wykorzystano je w programie Apollo, zasilały też stację kosmiczną Skylab. Do dzisiaj wykorzystuje się je w lotach kosmicznych. Ogniwa, przynajmniej w teorii, mają same zalety. Są ciche, więc nadają się do instalacji domowych. Mają kompaktowe wymiary, więc łatwo je transportować, montować i można ich używać w odległych miejscach. Ponieważ nie posiadają części mechanicznych, mniejsze jest ryzyko awarii. Są w stanie osiągać większą wydajność niż tradycyjne metody generowania prądu (osiągnięto wydajności rzędu 60-70%), w związku z czym emitujemy mniej CO2 (w zależności od używanego paliwa). Energię wytwarzamy na miejscu, odpadają więc straty związane z przesyłem. Dlaczego więc komputer, na którym powstaje ten tekst, nie jest zasilany przez małą kostkę w przedpokoju, tylko przez brudną elektrownię węglową? Technologia ta, do której początkowo podchodzono z wielkim entuzjazmem, okazała się trudna do opanowania. Po ponad 50 latach
Tagi:
Kuba Kapiszewski









