Rewolucjonista seksualny, kobieciarz, kalkulujący biznesmen oraz ikona popkultury – Mick Jagger kończy 70 lat Kontrowersyjna wokalistka Ke$ha w kawałku „Tik Tok” śpiewa, że będzie bez litości tłuc napotkanych facetów, aż zaczną przypominać solistę The Rolling Stones. Z kolei grupa Maroon 5 wraz z Christiną Aguilerą w utworze „Moves Like Jagger” opiewa nie tylko sceniczny wigor legendarnego artysty. Choć niewątpliwie Mick jest jednym z najbardziej wpływowych ludzi w branży muzycznej, od lat prowadzi w rankingu najmniej sympatycznych osobowości show-biznesu – w odróżnieniu od otoczonego kultem gitarzysty Stonesów, Keitha Richardsa. To właśnie wieloletni kolega z zespołu zwykł tytułować Jaggera „Jej Wysokość Brenda”, tworząc zjadliwy synonim egocentryzmu, gwiazdorstwa oraz kompulsywnej potrzeby rywalizacji w każdym aspekcie. Uznawany za wyniosłego, chłodno kalkulującego despotę i strasznego skąpca – pomijając jego zaangażowanie w różne akcje charytatywne – Mick ciągle wzbudza kontrowersje zarówno jako artysta, jak i świadomy swojej medialnej atrakcyjności celebryta („Dopóki moja twarz widnieje na pierwszej stronie, mam gdzieś, co piszą o mnie na stronie 17.”), wciąż poszukujący szeroko rozumianego spełnienia. Dziecko rewolucji i skandalista Michael Philip Jagger urodził się 26 lipca 1943 r. w Dartford w hrabstwie Kent jako najstarszy syn wuefisty i fryzjerki, zacnych przedstawicieli zamożniejszej warstwy klasy średniej. Początkowo był nieśmiałym, choć sumiennym uczniem. Z czasem wyrósł na lubującego się w bluesie absolwenta prestiżowej London School of Economics. Zamiłowanie do śpiewu, które pojawiło się we wczesnym dzieciństwie, nie pozwoliło o sobie zapomnieć. W 1962 r. Mick dołączył z Keithem Richardsem do zespołu Briana Jonesa, błyskawicznie wchodząc w buty frontmana grupy The Rolling Stones, ucieleśniającej bunt przeciwko skostniałemu establishmentowi. Słynne hasło „Sikamy, tam gdzie chcemy” (pokłosie incydentu, kiedy to muzycy zrobili swoje na ścianie stacji benzynowej) stało się swoistym manifestem grupy, ale i samego Micka, który chętnie kreował się na enfant terrible opinii publicznej. W 1967 r. Jagger i Richards trafili do aresztu za posiadanie amfetaminy – Mick de facto wziął na siebie winę swojej ówczesnej dziewczyny, Marianne Faithfull – a ich proces przed trybunałem w Chichester był jednym z pierwszych spektakli sądowych szczegółowo nagłaśnianych przez media. Rok później artysta uczestniczył w zorganizowanej na londyńskim Grosvenor Square manifestacji przeciw wojnie w Wietnamie. Ochoczo wygłaszał anarchizujące hasła, głównie na użytek prasy, znajdując równocześnie inspirację do tekstu piosenki „Street Fighting Man”. Z upływem lat oraz w miarę pęcznienia konta bankowego niegdysiejszy buntownik stał się zagorzałym thatcherystą. Próbował jednak pogodzić dwie sprzeczne postawy – bycie zaangażowanym reprezentantem ulicy i pławiącym się w luksusie przedstawicielem wyższych sfer. Nietrudno więc zrozumieć głosy krytyki zarówno ze strony kolegów po fachu, jak i znacznej części fanów. Na domiar złego niejednokrotnie łączono jego nazwisko z ruchem satanistycznym, oskarżając Micka oraz pozostałych członków grupy o promowanie diabelskich treści. Dowód? Utwór „Sympathy for the Devil” („Współczucie dla diabła”). Wielu przeoczyło jednak fakt, że inspiracją metaforycznego tekstu Jaggera była lektura „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa. Rockman i celebryta Z perspektywy czasu można stwierdzić, że Mick Jagger był jednym z pierwszych artystów płynnie łączących wizerunek kontestującego rockandrollowca oraz osobistości brylującej na salonach. Nadchodzącą w latach 60. zmianę w postrzeganiu społecznym kontrkulturowych artystów zapowiedział także prestiżowy magazyn „People”, umieszczając na okładce zdjęcie diabolicznego wokalisty Stonesów. Ten zaś doskonale potrafił wykorzystać rosnące zainteresowanie sobą. W 1967 r. pozwolił Cecilowi Beatonowi sfotografować swoje nagie pośladki – 20 lat później zdjęcie sprzedano w domu aukcyjnym Sotheby’s za 4 tys. dol. Jeden z portretów Micka namalowany przez Andy’ego Warhola trafił do prywatnej kolekcji żony szacha Iranu. Jagger i spółka, pod czujnym okiem menedżera grupy Andrew Looga Oldhama, realizowali co do joty dewizę „Seks, prochy i rock and roll”, otaczając się aurą skandalu. A ten stanowił ważny element marki, jaką stał się zespół święcący triumfy na całym świecie. Mick znalazł się na świeczniku także za sprawą mocno nieuporządkowanego









