Anegdoty z Białego Domu W czasie konferencji pokojowej w Paryżu, kiedy Hoover był odpowiedzialny za program pomocy humanitarnej, zgłosił się do niego pewien oficer amerykański i opowiedział następujące zdarzenie. Przebywając w Dalmacji, gdzie toczyła się wojna domowa, oficer ów znalazł się nieoczekiwanie między walczącymi stronami. Obie strony chciały uniknąć krwawej bitwy, ale żaden z dowódców nie zamierzał się poddać drugiemu. W tej sytuacji oficer amerykański zaproponował, aby poddali się Stanom Zjednoczonym, i w imieniu USA przyjął akt kapitulacji wraz z mieczami obu generałów. Sporządzając jednak akt kapitulacji, zaczął się obawiać, czy nie nadużywa dobrego imienia kraju, i zamiast Stany Zjednoczone postanowił wpisać „Administrator Żywnościowy Stanów Zjednoczonych”. Taki oficjalny tytuł nosił Hoover w latach 1917-1919. Teraz, będąc w Paryżu, chce przeprosić Hoovera za to, że użył jego tytułu. Hoover zaproponował, by oficer przekazał mu jeden miecz, a drugi zatrzymał na pamiątkę dalmatyńskiego pokoju i o całym incydencie zapomniał. Później jeszcze napisał list do oficera, gratulując mu pomysłowości i inicjatywy. (…) • Hoover nie lubił teatru. Chełpił się, że w ciągu swej czteroletniej kadencji prezydenckiej nie obejrzał ani jednego przedstawienia. Czasami wpadał w dobry nastrój i opowiadał anegdoty. Oto jedna z jego ulubionych historyjek. Pewnego razu córeczka, zwracając się do matki, powiedziała: – Mamusiu, pamiętasz ten piękny dzban, o którym mówiłaś, że był przekazywany u nas z pokolenia na pokolenie? – Tak, córeczko, a dlaczego pytasz? – To pokolenie właśnie upuściło ów dzban – odpowiedziała dziewczynka. (…) • Hoover żył bez mała 32 lata po opuszczeniu Białego Domu. Swoje 80. urodziny obchodził w rodzinnej miejscowości West Branch w stanie Iowa. Jeden z uczestników uroczystości urodzinowej zapytał byłego prezydenta, czy nadal żywi uczucie goryczy wobec swych przeciwników politycznych, którzy go niegdyś ostro atakowali. „Nie żywię nienawiści do nikogo – odpowiedział Hoover – ale pańskie pytanie przypomina mi pewne zdarzenie. W czasie nabożeństwa ksiądz mówił o miłości bliźniego. W pewnej chwili zapytał, czy wśród obecnych jest ktoś, kto nie ma ani jednego wroga. Wstał wówczas jeden mężczyzna i oświadczył, że on nie ma ani jednego wroga. Ksiądz mu pogratulował, ale zaciekawiony zapytał, jak to się stało, że nie ma on ani jednego wroga. »Przeżyłem tych wszystkich drani«, powiedział mężczyzna. I tak jest ze mną”, zakończył Herbert Hoover. (…) Roosevelt nie lubił sztucznej i uprzejmej konwersacji, jaka zwykle dominowała na oficjalnych przyjęciach w Białym Domu. Prezydent twierdził, że rozmówcy tam rzadko zwracają uwagę na to, co się do nich mówi, i reagują utartymi, uprzejmymi formułkami. Dla utwierdzenia się w słuszności swych twierdzeń prezydent uciekał się do następującego chwytu. Witał swych gości słowami: „Dziś rano zamordowałem swoją babkę”. „Jak miło”, odpowiadano zwykle. Któregoś dnia jednak Roosevelt trafił na uważnego gościa. Na słowa powitania: „Dziś rano zamordowałem swoją babkę”, ten uprzejmie odpowiedział: „Jestem pewien, że ona tego oczekiwała”. • Franklin Delano Roosevelt nakazał, aby na wszystkich pudełkach zapałek w Białym Domu wydrukowano napis: „Skradzione z Białego Domu”. (…) • Pewnego razu Roosevelt przyjmował znanego z gadulstwa sędziego Sądu Najwyższego. Aby skrócić wizytę, prezydent uprzedził swego sekretarza, że chce się uwolnić od natrętnego gościa o godzinie 19.00. Dziesięć minut przed oznaczonym czasem sekretarz wszedł do gabinetu i głośno oznajmił, że interesanci czekają na spotkanie z prezydentem. Sędzia nie zareagował. O 19.00 sekretarz wszedł ponownie, ale też wyszedł z gabinetu sam. Dziesięć minut później wpadł już do gabinetu z krzykiem: „Panie sędzio, otrzymałem właśnie telefon. Wygląda na to, że pański dom się pali”. Poskutkowało. Sędzia zerwał się i nie pożegnawszy się nawet z prezydentem, pobiegł do samochodu. (…) • Pewnego razu Roosevelt odebrał telefon. Mężczyzna przedstawił się jako Pershing. Roosevelt, który znał niedawno zmarłego generała Johna J. Pershinga, podejrzewając, że ktoś kpi sobie z niego, odpowiedział złośliwie: „Mówi Jezus Chrystus. Chwilowo nikogo nie ma w Białym Domu. Proszę zostawić wiadomość, to przekażę prezydentowi”. Jak się później okazało, dzwonił Warren Pershing, syn generała. (…) Roosevelt lubił opowiadać
Tagi:
Longin Pastusiak









