Prezydentka i transseksualista

TELEDELIRKA

Kobiety po cichu, nie ogłaszając wszem wobec, wzięły się za własne wykształcenie. Metoda małych kroków dała efekty. Mimo kłód rzucanych pod nogi przez niechętnych facetów oraz, a może przede wszystkim, przez zastany układ wymagający od „niewiasty” – czyli tej, która nie wie – by po małżeńskim seksie zaszła jak słońce, by wzejść po dziewięciu miesiącach w pokoju dziecinnym obok kuchni, żeby mogła doglądać bigosu, jakiego sobie narobiła, otóż mimo wszystko okazało się, że kobiet z dyplomem jest więcej niż mężczyzn.
Lepiej wykształcone, przygotowane do objęcia ważnych funkcji dowiedziały się, że na tym samym stanowisku zarabiają mniej niż faceci, że istnieje „szklany sufit”, o który mogą rozbić głowę, dążąc do kariery. Zaczęła się walka. Ostrzeliwuje się kobiety, które wyrosły ponad przeciętność. Czasami dla zabawy rzuca się pod damskie nogi skórkę banana, innym razem upokarza i poucza niepokorną na oczach społeczeństwa.
Jolanta Kwaśniewska powiedziała, że gdyby kandydowała w wyborach prezydenckich, to byłaby najlepiej przygotowanym kandydatem. Feministki powiedzą kandydatką na prezydentkę (sztukę „Prezydentki”, grano niedawno). Natychmiast po tym oświadczeniu odezwały się głosy pełne złośliwości oraz „zatroskania” o kraj rządzony kobiecą ręką zamiast męskiej, silnej dłoni Leppera czy czterech łapek Jacka i Placka, na które to łapki owa podwójna figura może spaść: prezydent Jarek, premier Lech albo odwrotnie, bez różnicy.
Ożyła przy tej okazji mumia Lenina i zakrzyknęła, że nawet kucharka może rządzić krajem. Lenin zaciążył nad umysłami, najtrudniej wyzbyć się tego, co zostało wykute na blachę. Mówiło się też, że głaskanie dzieci po główkach nie wystarcza… A kto powiedział, że wystarcza? Zarzut czyniony z powodu tego, że robi się coś dobrego dla innych, dla chorych i biednych dzieci, wydaje mi się, delikatnie mówiąc, chybiony. W kraju z taką biedą i nędzną opieką medyczną postarać się, by chore na białaczkę dziecko miało możliwość przeszczepu szpiku albo wyjechało nad morze, którego nigdy nie widziało, jest już rekomendacją. Jeśli bowiem osoba wrażliwa będzie miała duże możliwości, zrobi więcej niż psychopata zapatrzony we własną karierę, myślący nie o tym, by pogłaskać dziecko po główce, ale by skrócić o głowę politycznego przeciwnika.
Hak im w smak, jak mawiał Iredyński. Największą obrazą, według macho, jest porównanie kobiety do kucharki, mimo że zawód ten jest na wymarciu i powinien być pod ochroną. Dotąd miało to miejsce w krytyce literackiej, bo tam już wcześniej kobiety zagroziły pozycji pisarczyków. Krytycy płci męskiej jak również krytyczki damskie, będące satelitkami mistrzów, frustracje wyładowują na pisarkach, które są szeroko czytane. Gdy samemu cienko się przędzie, nikt czytać wypocin nie chce, pisać się nie umie, wtedy żółć zalewa duszę i dalejże od kucharek wymyślać tym, co wielkie nakłady powieści mają. Mnie to nie spotkało, więc piszę altruistycznie. Wydaje się, że to całe bractwo wie tak dokładnie, co czytają kucharki, dlatego że to synowie są kuchennych pracownic, co pracy matek nie szanują.
W mojej ulubionej „Gazecie Wyborczej”, którą zawsze pilnie czytam, znalazłam notkę zatytułowaną „Komendant w spódnicy”. Młodszy inspektor Barbara Horbik (ma 48 lat, skończyła SGGW) została „pierwszą kobietą komendantem wojewódzkim w historii polskiej policji”. Od 1992 r. dowodziła sekcją operacyjno-dochodzeniową na Mokotowie. Była zastępczynią komendanta Henryka Tokarskiego. Jak dotąd świetnie, proszę, jest wreszcie kobieta, pierwsza w historii! Dalej jednak macho piszący nie wytrzymał, 11 lat na stanowiskach to za mało: „dziwi jej małe doświadczenie”. Oczywiście, faceci mieli większe, zwłaszcza ci, co odpadają jeden po drugim z powodów, o których strach myśleć. Jednak to jeszcze nic, dalej jest już tylko gorzej, otóż: „Policjanci w Kujawsko-Pomorskiem plotkują, że to z uwagi na Tokarskiego przed rokiem zdecydowała się na pozostawienie w stolicy 17- letniego syna i „emigrację” do Bydgoszczy”. A więc jest donosik! Złą matką jest, bo „zostawiła” syna, jest insynuacja, że pewnie komendant był nie tylko jej komendantem… Aż dziw, że nie zaczaił się dociekliwy dziennikarz pod łóżkiem. Brakuje tylko fotografii. „Fakt” wysiada!
Nigdy nie czytałam w poważnej Gazecie, a za taką uważam „Wyborczą”, notatki o jakimkolwiek facecie, który ma zająć ważne stanowisko, w której pisano by, że przenosząc się gdziekolwiek „zostawił” dziecię, a wyjeżdża z miasta za kochanką.
Myślałam, że to wpadka dziennikarska, ale po przeczytaniu tekstu A. Smolara „Porażka z Marsa, nadzieja z Wenus”, widzę, że to akcja. Sam artykuł utrzymany jest w tonie żartobliwym, bo jakże inaczej o kobietach, które chcą władzy. Olśnienia doznał mózg prezesa fundacji im. Batorego, gdy jego właściciel zobaczył sondaże popularności kandydatów na prezydenta, a zwłaszcza wysokie miejsce prezydentowej, wtedy zawołał: Eureka! Jakby mało było tego, że sam tekst jest żartem, został jeszcze opatrzony komentarzem Andrzeja Zagozdy. Kimkolwiek jest ów Zagozda, a domyślam się kim, pisze on tak: „Chcę twórczo rozwinąć pomysł mego przyjaciela Aleksandra Smolara: jest on przedni, pod warunkiem, że A.S., zmieni płeć i stanie na czele tej partii. A wtedy przyrzekam, że namówię redakcję „GW”, by udzieliła rządowi stworzonemu przez tę partię wszechstronnego poparcia”.
Jasne, lepszy na czele rządu przyjaciel transseksualista niż kobieta.

 

Wydanie: 2003, 47/2003

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy