Profesorowie z szybkiej ścieżki

Profesorowie z szybkiej ścieżki

Opracowywany w MEN projekt zmiany w szkolnictwie wyższym zakłada rezygnację z pracy habilitacyjnej

Za rządów PiS pomysł zniesienia habilitacji i skrócenia ścieżki awansu naukowego traktowano wprost jako element dokopania wykształciuchom. Dlatego cała koncepcja była mocno oprotestowana przez ówczesną opozycję, w tym PO. Dziś realia się zmieniły. Minister Barbara Kudrycka weszła w buty ministra Seweryńskiego, który zresztą nie był wcale przekonany o słuszności planowanych zmian. I zdarzyło się tak, że ówcześni krytycy PiS-owskich projektów stali się ich zwolennikami.
PiS domagało się zniesienia habilitacji oficjalnie po to, aby otworzyć drogę awansu młodym naukowcom. Argumentowano, że habilitacja jest przeżytkiem i są lepsze metody oceny pracowników akademickich. W istocie był to populistyczny ukłon w stosunku do setek prowincjonalnych uczelni, które muszą zarobić na siebie, a nie mają „kim” kształcić. Gdyby zlikwidowano kilka barier naukowego dorastania, można by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Po pierwsze, pokazano by elitom naukowym z dużych ośrodków akademickich, że nie są już nikomu potrzebne i nikt z prowincji nie będzie ich błagał o przyjazd „do Pcimia” na cykl wykładów. Po drugie, zdjęto by okowy z niewielkich uczelni prywatnych, które mogłyby do woli produkować własnych doktorów i profesorów, bez oglądania się na uniwersytety w dużych miastach.

PiS ulega Europie

Jednym z koryfeuszy uczelnianego postępu był znany z głęboko przemyślanych reformatorskich pomysłów poseł Artur Górski. – Polski model kariery naukowej nie nadąża za trendami w Europie i na świecie – wylewał krokodyle łzy nad eurozacofaniem Najjaśniejszej.
Dziś jego miejsce, przynajmniej w tej kwestii, zajął były rektor SGH i senator PO, prof. Marek Rocki. Jeszcze nie tak dawno twierdził, że likwidacja habilitacji niczego nie rozwiązuje, bo problem leży w finansach, a nie w strukturze stopni. Gdyby młodzi naukowcy mogli skupić się na nauce i nie szukać dodatkowych źródeł zarobków, mieliby inne wyniki – mówił. – Habilitacji jest mniej, niż potrzebowałaby nauka. Starsze pokolenie naukowców odchodzi, nie zawsze da się ich zastąpić. Nie znam jednak faktów, które potwierdzałyby, że profesorowie blokują awans młodszym.
Dziś jednak jako członek ministerialnego Zespołu ds. Opracowania Założeń Reformy Systemu Nauki oraz Założeń Reformy Systemu Szkolnictwa Wyższego jest dużo bardziej wyrozumiały dla pomysłów skrócenia ścieżki kariery naukowej. – W tej sprawie zostałem przegłosowany – mówi – ale do zmiany stanowiska przekonała mnie argumentacja, iż takiego systemu zdobywania stopni naukowych nie ma praktycznie nigdzie poza Polską, Austrią i Niemcami, które zachowały tzw. drugi doktorat, czyli habilitację. Wszędzie indziej, choćby w USA, istnieje wyłącznie stopień doktora, a stanowiska profesora nadają uczelnie. W ten sposób można realnie skrócić drogę kariery naukowej.

Naukowiec uznaniowy

Ministerstwo Nauki na razie ukrywa przed opinią publiczną postanowienia zespołu ekspertów, jednak prof. Rocki zdradza niektóre szczegóły wypracowanego projektu, zastrzegając, że nie mają one jeszcze charakteru ostatecznego. Zamiast zdobywania stopnia doktora habilitowanego byłaby ocena dorobku naukowego pracowników, aby najlepszym nadawać „uprawnienia promotorskie”, umożliwiające przyznawanie stopni naukowych nowym kandydatom. W sumie owe uprawnienia byłyby tożsame z tym, co przysługuje tzw. samodzielnym pracownikom nauki, a więc właśnie doktorom habilitowanym.
Prof. Rocki powołując się na swoje liberalne przekonania, wyjawia, że jest zwolennikiem zniesienia także innych utrudnień krępujących rozwój mniejszych uczelni niepaństwowych, które nie spełniają minimalnych kryteriów kadrowych. Jego zdaniem, na uczelniach zawodowych owe minima kadrowe powinny być obniżone, jeśli nie w ogóle zniesione. Dyplom wyższej szkoły nie powinien być dokumentem państwowym, a więc ze swej natury prezentować takiej samej rangi prawnej, niezależnie od pozycji szkoły, która go wystawiła. – W tej chwili udajemy tylko, że wszystkie dyplomy są jednakowe – mówi prof. Rocki. – Wiemy jednak, że w istocie nie jest to prawdą. Fakt, że państwo jest wydawcą dyplomu, obniża jego przeciętną wartość, a powinno nam zależeć na stałym podnoszeniu jakości kształcenia, w tym i dyplomów – konkluduje senator PO.

Komu to potrzebne?

Majstrowanie przy uczelnianych regulaminach wzbudza od dawna spory niepokój na uczelniach publicznych. – Zniesienie habilitacji ma być po to, by szkoły niepubliczne miały kadrę w postaci doktorów i nie musiały płacić ludziom z uczelni publicznych – twierdzi prof. Piotr Węgleński, biolog i genetyk, były rektor Uniwersytetu Warszawskiego.
– Pomysł zniesienia habilitacji nie ma najmniejszego sensu – dodaje. – W naukach ścisłych, w matematyce, fizyce, biologii dawno już odeszliśmy od pisania specjalnej pracy habilitacyjnej. Kandydat zbiera pięć ostatnich publikacji naukowych w renomowanych czasopismach, dołącza recenzje i tak dokonuje się ocena jego dorobku. To wystarczy do nabrania uprawnień. A kto miałby nadawać „uprawnienia promotorskie” w nowych warunkach?
Zdaniem prof. Węgleńskiego, już teraz wdrożenie strategii bolońskiej, czyli stopniowanie toku studiów na licencjackie, magisterskie i doktoranckie, wpłynęło na obniżenie poziomu doktorów, bo są oni produkowani masowo i według jednego programu. W tej sytuacji zniesienie stopnia doktora habilitowanego to kolejny krok obniżający rangę wykształcenia i dorobku naukowego.
Prof. Węgleński ironizuje: – Kiedyś mówiono „Nie matura, lecz chęć szczera zrobią z ciebie oficera”. Czy dziś mamy się śmiać z powiedzenia „Nie habilitacja, lecz chęć szczera zrobią z ciebie profesEra”?
Oczywiście w środowisku uczelni niepublicznych nie mówi się takich rzeczy. Tutaj ze spokojem czeka się na projekt zmian, które niebawem zostaną upublicznione, i już liczy oszczędności. Jak napisał pewien internauta na forum „Gazety Wyborczej”: – „Tu idzie o ułatwienie uczelniom prywatnym, które teraz muszą łożyć sporą kasę na importowanych profesorów lub dr. hab. A jak wymogu habilitacji nie będzie, wystarczy im pewnie jakaś tam liczba tańszych doktorów”.
I o to też, a może nawet przede wszystkim, od dawna toczyła się walka, w tym kierunku szły działania lobbystyczne.

 

Wydanie: 14/2008, 2008

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy