Prymus – geniusz czy kujon
Kim są najlepsi uczniowie – specjalistami w swoich dziedzinach czy omnibusami? Duduś – piątkowicz o nienagannych manierach, sztywniak w garniturku, ciągłe utrapienie dla Poldka, towarzysza „Podróży za jeden uśmiech”. Ta postać z popularnego serialu to niemal idealny portret stereotypowego prymusa: ugrzeczniony, świetny w szkole, w życiu uważany za fajtłapę. Jednak to wizerunek mocno przestarzały. Tomasz Sadowski zwyciężył w ubiegłorocznej edycji konkursu Primus Inter Pares nie tylko dzięki wysokiej średniej. Przy ocenie tego studenta trzech kierunków na białostockich uczelniach – marketingu i zarządzania na politechnice oraz prawa i ekonomii na uniwersytecie – brano pod uwagę również jego prezesowanie komisji informatycznej ZSP, przewodniczenie kołu naukowemu rachunkowości, a także publikowanie wierszy i uprawianie sportu. Tegoroczny triumfator konkursu, Radosław Pach, również studiuje na dwóch kierunkach. Kim więc są dzisiejsi prymusi – specjalistami w swoich dziedzinach czy omnibusami? Co to znaczy najlepszy? Zajrzyjmy do słownika – prymus: najlepszy uczeń w szkole lub klasie, osiągający największe postępy w nauce. Tylko co właściwie oznacza określenie najlepszy uczeń? Okazuje się, że dzisiaj nauczyciele i uczniowie zupełnie inaczej je rozumieją. – Prymus to uczeń, który ma bardzo dobre oceny ze wszystkich przedmiotów – mówi Magda, gimnazjalistka z Łodzi. – To ktoś wszechstronny, mający najlepszą średnią w klasie albo nawet w szkole – dodaje Monika, uczennica jednego z najlepszych warszawskich liceów. Obie uchodzą za prymuski, a źródła sukcesów upatrują w zdolnościach i pracowitości. Student Wydziału Fizyki Technicznej, Informatyki i Matematyki Stosowanej Politechniki Łódzkiej, Adam Chudecki, zgadza się, że prymus to osoba wszechstronna. – Jest bardzo dobry ze wszystkiego, czym się zajmuje. Wysoka średnia nie powinna wydawać się czymś podejrzanym, tylko raczej wzbudzać podziw. A co na to pedagodzy? – Nie można być geniuszem ze wszystkiego – podkreśla Wiesław Kosakowski, dyrektor III Liceum Ogólnokształcącego im. Marynarki Wojennej w Gdyni, szkoły znanej m.in. z tego, że jej uczniowie zdają międzynarodową maturę. – Według mnie prymus to nie tylko osoba uzdolniona w określonej dziedzinie wiedzy, ale także człowiek o wysokiej kulturze osobistej oraz zdolny do pomocy drugiemu w potrzebie. Ktoś, kto nie koncentruje się jedynie na czubku swojego supernaukowego nosa. Natomiast w I Liceum im. Mikołaja Kopernika w Łodzi najlepsi uczniowie to laureaci olimpiad, którzy są rewelacyjni w swojej dziedzinie, ale niekoniecznie świetni z innych przedmiotów. Dyrektor szkoły, Jan Kamiński, tłumaczy to tak: – Słowo „prymus” kojarzy się z najwyższą średnią. Jednak z tym bywa różnie. Gdy oceny świadczą, że uczeń jest równie dobry ze śpiewu, chemii i polskiego, nie jest to do końca prawda. Niewymierny talent Jeśli nawet przyjmiemy kryterium ocen, to kwestia wyłonienia najlepszych wydaje się prosta, dopóki mamy do czynienia ze szkołami o profilu ogólnokształcącym czy technicznym. Gorzej gdy przychodzi oceniać adeptów szkół artystycznych. – Najbardziej uzdolniony student uczelni artystycznej wcale nie musi mieć wysokiej średniej – mówi prof. Stanisław Moryto, prorektor ds. nauki i dydaktyki Akademii Muzycznej w Warszawie. – Do uczelni artystycznych kryteria uniwersyteckie nie przystają, bo jak zmierzyć talent, jak porównać zdolności studentów grających na różnych instrumentach? Podobnego zdania jest dr Krystyna Doktorowicz, dziekan Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego. – Wielu wspaniałych artystów nie skończyło studiów albo miało z tym duże kłopoty, żeby przypomnieć choćby Romana Polańskiego czy Daniela Olbrychskiego. Ważna cecha studenta uczelni artystycznej to indywidualizm. Stąd częste zderzenia różnych wizji dwóch pokoleń – nauczycieli i studentów. – To może powodować brak porozumienia i w rezultacie uzyskiwane oceny nie są wymierne – podkreśla Krystyna Doktorowicz. – Dlatego twierdzę, że w szkołach kształcących magistrów sztuki nie ma prymusów w klasycznym tego słowa znaczeniu. Absolwentka Uniwersytetu Śląskiego, świetna dokumentalistka, Magdalena Piekorz, miała bardzo dobre oceny na studiach. Ale już Marcin Koszałka, autor m.in. kontrowersyjnego dokumentu „Takiego pięknego syna urodziłam”, w opinii dziekan Doktorowicz udowodnił swój talent w praktyce, podczas gdy na uczelni do osób z najwyższą średnią ocen się nie zaliczał. – Talentu nie da się sprawdzić testem. Jeden z naszych wykładowców, reżyser Filip Bajon, chwalił ubiegłorocznych absolwentów jako wspaniały rocznik – bardzo utalentowani młodzi ludzie osiągali również świetne wyniki na studiach. Ale to nie jest reguła –









