Z przebierańcem na Rysy

Z przebierańcem na Rysy

W Zakopanem na 60 uczestników kursu na przewodników tatrzańskich egzamin oblało… 59 osób Przy wejściu do Doliny Kościeliskiej hałasuje szkolna wycieczka. Dzieciaki mają już za sobą wizytę w Zakopanem, co widać po souvenirach. Chłopcy poszturchują się drewnianymi ciupagami, dziewczynki porównują chustki z ludowym wzorem, ktoś komuś pokazuje figurkę jelenia z wielkim porożem. Opiekunki szukają wzrokiem przewodnika. – Tylko żeby był prawdziwy! – przestrzega jedna drugą. – Najlepiej taki w portkach z parzenicami. Przed tegorocznymi wakacjami pół tysiąca przewodników tatrzańskich zacierało ręce z radości. Do niedawna nikt nie kontrolował przestrzegania rządowego rozporządzenia nakładającego na grupy turystów wędrujące powyżej 1000 m n.p.m. obowiązek wynajęcia przewodnika z odpowiednimi uprawnieniami. Począwszy od lipca, wojewoda małopolski upoważnił kilkudziesięciu pracowników Tatrzańskiego Parku Narodowego do nakładania kar na nieposłusznych organizatorów wycieczek. Miało być surowo – od mandatów w dotkliwej wysokości po stawianie winnych przed zakopiańskim sądem grodzkim. TPN nie zdążył jednak… zamówić identyfikatorów, więc na razie nie ma ani kontroli, ani sankcji. Byle kto W Tatrach jest nerwowo od minionej zimy. Obostrzenia, o których mowa, wprowadzono jako podzwonne po styczniowej lawinie, która zeszła pod Rysami, zabijając uczniów z Tychów. Ekspertyza okoliczności tragedii, wykonana niedawno przez biegłego sądowego, jednoznacznie wskazuje na niekompetencję organizatorów wycieczki, niemających uprawnień przewodnickich. Dramat wzniecił też, niejako przy okazji, burzliwą dyskusję na temat kwalifikacji ludzi z licencjami, którzy za pieniądze prowadzą innych na szczyty. – Brutalna prawda wygląda tak, że połowa moich klientów ma większe doświadczenie i jest lepiej przygotowana do wspinaczki niż połowa przewodników ze stosownymi uprawnieniami – twierdzi Piotr Konopka, znany alpinista i taternik, ratownik TOPR oraz jeden z nielicznych Polaków legitymujących się licencją Międzynarodowej Federacji Przewodników Wysokogórskich (IVBV). Znaczna część osób z nadawanymi od dziesięcioleci tytułami przewodników tatrzańskich nie byłaby w stanie uzyskać ich ponownie. Niedawno, po raz drugi w naszym kraju według nowych, zaostrzonych wymagań, przeprowadzono dwuletni kurs na przewodników tatrzańskich III stopnia, czyli najniższej kategorii. Na 60 uczestników egzamin oblało… 59 osób. Poprawki zaczęły się przed kilkoma dniami i wyniki dopiero poznamy. – Z przykrością muszę powiedzieć, iż mieliśmy do czynienia z lekceważeniem zajęć – wyjaśnia Wojciech Marczułajtis, prezes Koła Przewodników Tatrzańskich w Zakopanem i organizator szkolenia. – Było mnóstwo absencji, obserwowaliśmy niechęć do przyswajania sobie przez kursantów podstawowych wiadomości. Szkolenie kosztowało kilka tysięcy złotych i uczestnicy mają poczucie krzywdy. Zwłaszcza ci spoza Podhala uważają, że zostali naciągnięci przez zakopiańczyków, którzy, usiłując zachować tatrzański monopol, nie dopuszczają do swego grona obcych. Kursanci wyrzucają sobie własną kosztowną nadgorliwość, bowiem zarówno na Gubałówkę, jak i Rysy prowadzi dziś, kto chce. Przewodnicy beskidzcy i bieszczadcy oraz pedagodzy bez żadnego pojęcia, tacy, którzy sami byli wcześniej najdalej na Kalatówkach. Dwie grupy zawodowe są w bezmyślnym pilotowaniu, zwłaszcza młodzieży, najbardziej aktywne – księża i nauczyciele. – Dopiero co spotkałem księdza i zakonnicę prowadzących wycieczkę na Liliowe – opowiada jeden z toprowców. – Żeby nie podpaść, podzielili dzieciaki na dwie grupy po kilkoro. Pogoda była coraz gorsza, szła burza, więc poprosiłem, żeby się wycofali. Ksiądz zaczął się odgrażać… Złapałem telefon, zadzwoniłem do dyżurnego TOPR i mówię tak: „Słuchaj, niedługo będzie trup albo nawet parę koło Zielonego Stawu. Zanotuj, dla potrzeb prokuratora, że wyraźnie ostrzegałem opiekunów wycieczki”. Dopiero wtedy zawrócili. Ech, legenda… Trzy lata temu głośno było o śmiertelnym upadku na skalny próg w Dolinie Staroleśnej. Zginął krakowski dziennikarz. Mężczyzna razem z dwoma kolegami wędrował w towarzystwie człowieka podającego się za przewodnika. Jak się później okazało, przebieraniec kupił od kogoś zarówno charakterystyczny sweter, jak i blachę identyfikacyjną. Był niegdyś na stosownym kursie, ale go nie ukończył. Akcesoria nosił dla splendoru. Przesłuchiwany wyparł się świadczenia usług przewodnickich. Mit wszystkowiedzących i nieustraszonych górskich herosów, wykreowany przez Tytusa Chałubińskiego oraz epigonów z Tatr i Zakopanego, wzbogacony o fascynujące kurierskie wyczyny podczas hitlerowskiej okupacji jest żywy po dziś dzień. Powojenna historia była jednak bardziej prozaiczna. Każdy dom Funduszu Wczasów Pracowniczych miał

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 37/2003

Kategorie: Kraj
Tagi: Adam Molenda