PrzePiS na cenzurę

PrzePiS na cenzurę

W ramach ratowania cywilizacji politycy PiS zabierają się do cenzurowania obyczajowości w mediach Przed laty amerykańskie sądy rozstrzygając o tym, czy dany film jest pornograficzny, czy też nie, zdawały się na dość nietypowe odczucia przysięgłych. Jeśli u większości z nich obraz wywoływał „usztywnienie członka”, oznaczało to, że film jest pornograficzny. Z czasem od tej ekstrawaganckiej metody odstąpiono. Ten przykład pokazuje, do jakich absurdów może dojść, kiedy w sposób administracyjny usiłuje się ingerować w sferę obyczajowości w szeroko pojętej kulturze. W tym także w mediach. Sprawa jest trudna. Niemal w całej Europie toczy się dyskusja na temat granic w sferze obyczajowej. Nie ma idealnych recept. Jeśli już, to samo środowisko mediów w ramach wewnętrznej samokontroli nakłada sobie niepisane kagańce. Tymczasem w Polsce w piórka moralności przystroili się politycy PiS. Zdiagnozowali sytuację w mediach: jest źle – i w ramach nowego ładu i porządku będą za pomocą Samoobrony i LPR urządzać wszystko po swojemu. Kaczyński ratuje cywilizację Sprawa obyczajowości w mediach pojawiła się miesiąc temu. Wówczas Jarosław Kaczyński, najpierw w Radiu Maryja, a potem w prasie wyznał: „Uważam, że ratowanie cywilizacji będzie w przyszłości wymagało ustanowienia jakiejś formy obyczajowej cenzury. Robimy wszystko, żeby obronić wartości, Kościół, religię i tradycję. (…) Opowiadam się za drastycznymi karami za systematyczne naruszanie obyczajności czy propagowanie przemocy. Programy propagujące czyste zło powinny być eliminowane”. Teraz przyszedł czas na konkrety. W pakcie stabilizacyjnym znalazł się projekt ustawy o ochronie małoletnich przed szkodliwymi treściami. I tak ustawa ma wprowadzić bezwzględny zakaz zamieszczania w prasie dla dzieci i młodzieży „przemocy, scen wulgarnych i obscenicznych”. Ale to nie koniec. Zakaz obejmie i te gazety, które drukują pojedyncze artykuły dla młodego odbiorcy. Czyli de facto wszystkie. Na razie nie wiadomo, kto i jak określi, co jest wulgarne i obsceniczne, a co nie. Wiadomo jednak, że karą za łamanie tego zakazu mają być grzywny. Mariusz Ziomecki, szef „Super Expressu”, nie ma złudzeń: – To próba schowania się cenzorów za plecami dzieci. (…) Według mnie, intencje są czytelne – jest to próba stworzenia ustawy kagańcowej – przyznał w „Gazecie Wyborczej”. Pos. Tadeusz Cymański (PiS) przestrzega przed wpadaniem w histerię: – Nie róbcie z nas czarnoludów i fundamentalistów. Jest w nas determinacja, ale nie ma desperacji. Przede wszystkim chodzi o przypadki jednoznaczne. I nie sprowadzajmy wszystkiego do cenzury obyczajowej. Zastanówmy się najpierw nad pewnymi treściami skierowanymi do dzieci. Tak czy inaczej otwarte pozostaje jednak pytanie, co jest wulgarne, obsceniczne, a gdzie mamy do czynienia ze zbytnim epatowaniem przemocą. I kto miałby te pojęcia zdefiniować. – Byłbym głupcem, gdybym silił się na precyzyjne dookreślenie pewnych terminów. Wiem natomiast, że dzisiaj media bardzo często nie mają żadnych hamulców, a dziennikarze są przekonani, że wszystko im wolno. Ta ustawa da mocny sygnał, że tak nie jest, i wyzwoli myślenie – przekonuje Cymański. Myślenie dziennikarzy, a przede wszystkim wydawców wywoła też zapewne inny zapis, zgodnie z którym pisma nieadresowane do młodego odbiorcy, ale zawierające wulgaryzmy czy sceny przemocy mogą zostać wycofane ze sprzedaży samoobsługowej… Pomysłów na „ulepszenie” mediów jest w PiS wiele. Jeden z nich przedstawił Jarosław Kaczyński. – Można obłożyć obsceniczne i pornograficzne pisma wysokim podatkiem – stwierdził. Za przykład podał tygodnik „NIE”. – Urban musiałby albo zmienić charakter pisma, albo taki podatek płacić. Nastaje na wolność, jest niesłychanie agresywny, nietolerancyjny, przy tym wulgarny. Oczywiście słynącego z tolerancji Radia Maryja ten zapis by nie dotyczył. Z czerwoną lampką w głowie Bracia Kaczyńcy od dawna mają szczególny stosunek do mediów. Jarosław Kaczyński często mówi o krzywdach, jakie miały mu wyrządzić. Lech Kaczyński nie przepuści żadnej okazji do udzielenia ostrej reprymendy pod adresem całego środowiska. Podobnie reaguje wielu polityków PiS. Ludwik Dorn zbeształ Bogdana Rymanowskiego w TVN 24, a kiedy wyraźnie skonsternowany dziennikarz spuścił z tonu, szef MSWiA nie krył satysfakcji. Jeszcze dalej poszedł inny polityk PiS, Artur Zawisza, który stwierdził, że dziennikarze infekują głos polityków, i wysunął postulat „demediatyzacji”. A infekują, bo pozwalają sobie na podważanie idei „państwa sukcesu”. Żartów nie ma, o czym przekonał się… poseł PiS, Antoni Mężydło, który za zbytnią

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2006, 2006

Kategorie: Media
Tagi: Tomasz Sygut