Przestrzeń bez barier

Przestrzeń bez barier

Na motolotni każdy, niezależnie od tego, czy niepełnosprawny, czy całkiem zdrowy, ma takie same prawa Każdego dnia wielu z nas staje się nagle osobami niepełnosprawnymi. Zostajemy często bezradni, nieprzygotowani do stawienia czoła przeciwnościom, jakie niesie życie na wózku inwalidzkim. Czy dlatego dziwimy się tym niepełnosprawnym, którzy dostrzegając piękno w lataniu, chcą poczuć inny wymiar życia? Lotnisko aeroklubu we Włocławku – kilka motolotni, między nimi ludzie na wózkach inwalidzkich. Szef wyszkolenia aeroklubu, Jerzy Pikulski, wyjaśnia, że to członkowie Stowarzyszenia Skrzydła – Ekstremalnie Sprawni dla Integracji. Przyjeżdżają szkolić się w profesjonalnych warunkach, pod okiem doświadczonej kadry. Jak mówi pan Jerzy, wyszkolić można każdego, należy tylko poświęcić odpowiednią ilość czasu. Niepełnosprawni nie stanowią odrębnej grupy. Są traktowani zwyczajnie, jak ludzie pochłonięci pasją latania. Czemu zdrowi latają? W każdej motolotni są dwie osoby – instruktor i uczeń. Waldemar Wolski, Diabolo, prezes stowarzyszenia, prowadzący Obóz Lotniczy Skrzydła 2003, siedzi z tyłu, przedni fotel zajmuje Robert Dudek z Opola. Przesiada się z wózka inwalidzkiego. Dlaczego lata? A czemu zdrowi latają? – pyta zaczepnie. Młody człowiek w wirze życia, intensywnie pracujący, nagle po urazie kręgosłupa został na wózku inwalidzkim. – Po wypadku samochodowym mam dużo czasu. Zdrowi robią to w chwilach wolnych od zajęć, a ja nie mam innego zajęcia. Żegluję, postanowiłem spróbować czegoś nowego. Te sporty uczą pokory, respektu dla żywiołów. Robert jeździ przystosowanym samochodem. Chce pojechać nad morze, ale szuka ośrodka, po którym mógłby swobodnie się poruszać, zjechać wózkiem na brzeg (bo patrzeć z daleka na wodę?). To codzienne bariery. A tu – te same zasady dla sprawnych i niepełnosprawnych, to tylko kwestia oprzyrządowania, niezbyt skomplikowanego. Robert chciałby pilotować samoloty ultralekkie, ale jak mi tłumaczy, polskie przepisy nie pozwalają na zrobienie takiej licencji osobom niepełnosprawnym. Trzeba wyjechać za granicę, na przykład do Anglii, po licencję umożliwiającą też latanie w Polsce na własnym samolocie. Może zmieni się to po wejściu do Unii. Hieronim Pasiak, Hirek, ma 49 lat, przyjeżdża na obozy z Poznania. Miał 33 lata, kiedy po 11 latach lotów na śmigłowcach Mi-2 w jednostce bojowej wylądował na wózku. Nie był to wypadek lotniczy, a jedynie „prozaiczny” samochodowy, poślizg w zimie, uraz kręgosłupa, wózek. – Wszystko, co stanowiło sens mojego życia, skończyło się, to był dramat. Nie, nie chodzi o wózek – nie mogłem się pogodzić z faktem, że już nie będę mógł latać. Bo w samolocie steruje się nogami. Po rehabilitacji zwróciłem się do aeroklubu, nie chcieli mnie przyjąć – krótka odpowiedź: statut Aeroklubu RP nie przewiduje lotów osób niepełnosprawnych! Uśmiechnięty Hirek opowiada, że w elitarnym świecie lotnictwa niektórzy nie widzieli miejsca dla wózkowicza. Może teraz się uda, w końcu to Europejski Rok Osób Niepełnosprawnych. Z Hirkiem na obóz przyjechała rodzina – żona ma lęk wysokości, nawet winda jest dla niej problemem, ale rozumie pasję męża. Wnuczek ma dopiero cztery lata, każe się fotografować we wszystkich latających maszynach, latanie to normalny element w życiu malca. Tylko syn, z uszkodzoną poważnie ręką w tym samym wypadku samochodowym co ojciec, mimo tęsknoty za lataniem nie znajduje odpowiednio dostosowanego sprzętu. Dla Hirka Pasiaka nie ma lepszej rehabilitacji niż te loty. Na motolotni czuje się pełnowartościowym człowiekiem, no może trochę trudniej mu do niej wsiąść. Nie jest fanatykiem latania, ale to jego życie i musi latać albo chociaż być na lotnisku. Cieszy się, widząc radość młodszych kolegów zdobywających kolejne umiejętności. Na lotni każdy z nich jest na równych prawach. Adrenalina i hormony uśmiechu Na instruktora wszyscy patrzą z uwielbieniem. Opieprza, ale jak uczy. Alek Dernbach (w Mikrolotowych Mistrzostwach Polski w 2000 r. zdobył tytuł mistrza Polski w klasie WSC) zaczyna próbny lot przed szkoleniem. Coś się dzieje z silnikiem na pasie startowym. Trzeba wrócić, dokładnie wszystko sprawdzić – okazuje się, że w zakupionym paliwie były „tajemnicze dodatki”, mogące spowodować unieruchomienie silnika. Na tym sprzęcie, jak mówi pan Dernbach, można wylądować wszędzie, więc trzeba tak latać, by mieć w zasięgu jakieś pole. Bez silnika motolotnia leci w dół, ale można nią sterować i wylądować z dokładnością do metra. Z panem Alkiem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 33/2003

Kategorie: Kraj